Artykuły

Po co żyć?

Można się już było do tego przyzwyczaić, co wychodzi spod reżyserskiej ręki Erwina Axera, ma wybitne walory teatralne. Niecierpliwi narzekają, ze zbyt rzadko daje on nowe przedsta­wienia, że zbyt długo trzeba czekać na ich ostateczne przygotowanie. Ale za to potem - mówi się o wydarzeniu teatralnym. Tak jest też z "Trze­ma siostrami". Ta zapewne najpiękniejsza sztuka Czechowa ma już swój uświęcony dobrą tradycją kształt sceniczny, spod którego niełatwo się wyzwolić ale który równocześnie może zachęcić do poszukiwań nowych dróg. Axer nie silił się - na szczęście - na wielkie nowator­stwo. Nie wystawił "Trzech sióstr" na sposób np. "Czekając na Godota" - choć w obu tych sztukach można by - wbrew pozorom - znaleźć niejedno podobieństwo zarówno w treści filozoficznej jak i nawet w warstwie formalnej. Tak więc nie były to "Trzy siostry czyli czekanie na Godota", ale przedstawienie w pewnym sensie tradycyjne.

Axer pozostał wierny Czecho­wowi. Oczyścił go tylko z tea­tralnych narośli naturalistycznych, stonował wszelkie jaskra­wości w grze, unikał sentymentalizmów i przeciągania nastro­jów. Przesunął warstwę obyczajową na drugi plan. Uwydatnił zaś nie tyle beznadziejność ży­cia w małym miasteczku i nie­określone tęsknoty do czegoś in­nego, co dyskusję - nie dysku­sję ale niepokój wyrażany w ciągle powtarzających się luź­nych uwagach i refleksjach o życiu ludzkim, o jego celach (trzeba żyć, ale po co, gdyby to wiedzieć?), o szczęściu, o pocie­szaniu się lepszą przyszłością innych (po takich pociesze­niach, zbiera się na płacz), o marnowaniu sił ludzkich i stopniowym parszywieniu ducho­wym wraz z upływem, lat... Na szczęście nie można już mieć pretensji do Czechowa, że nie wskazał optymistycznych roz­wiązań i nie stworzył pozytyw­nego bohatera. Ale "Trzy sio­stry" i tak nie zarażają beznadziejnością, raczej budzą sprze­ciw wobec takiego życia i takiego marazmu, nawet go ośmieszają, choć z głębokim smutkiem.

Te sprawy wyszły czysto i wyraźnie w przedstawieniu, które zresz­tą trzymało się mocno zarówno tekstu Czechowa jak i realnej rzeczywistości. Taka była też scenografia EWY STAROWIEYSKIEJ, rea­listyczna ale daleka od naturalistycznej drobiazgowości. Początko­wo salony w pierwszym akcie wy­dawały mi się zbyt ogromne, ale potem uświadomiłem sobie, że wte­dy nie znano jeszcze zagęszczenia. A jednak mimo wszystko może by­ły trochę za duże, nie różniły się rozmiarami od wolnej przestrzeni parkowej w czwartym akcie. Ucier­piała na tym w dwu pierwszych aktach zwartość dialogów, rozpra­szających się na kilka zbyt odległych planach i ich tempo. W ogóle myślę, że tempo całości winno ulec pewnemu przyśpieszeniu.

W przedstawieniach Axera można się tylko także przyzwyczaić do bardzo wysokiego poziomu aktorskiego. Tak również jest w "Trzech sio­strach". Od kogo tu zacząć najwyż­sze pochwały? Może najpierw trzy siostry: Olga - HALINA MIKOŁAJ­SKA chyba jeszcze lepsza niż kie­dyś jako Irina, wzruszająca wew­nętrzną czułością, żałosnym zmęczeniem; Masza - ZOFIA MROZOWSKA, naturalna, ani trochę tajem­nicza, żywa i zakochana w życiu, a przy tym opanowana, dopiero na końcu wybuchająca gwałtownym atakiem płaczu, dramatyczna i bar­dzo prawdziwa; Irina - młoda MARTA LIPIŃSKA, stylowa, pełna uroku, wyrazu i delikatnego smutku. I do tego Natasza, idealna idiotka w ujęciu BARBARY DRAPIŃSKIEJ.

Z mężczyzn wybijali się przede wszystkim dwaj aktorzy. KAZIMIERZ OPALIŃSKI grał znakomi­cie lekarza Czebutykina przed laty w Krakowie, tu powtórzył znakomitość gry, ale dostosował ją do cha­rakteru przedstawienia, stonował zbyt mocne efekty. TADEUSZ ŁOMNICKI jako Solony pokazał tę zwy­kle wydającą się nieco dziwaczną postać w sposób w pełni prawdziwy, trochę śmieszną, trochę okrut­ną i trochę nieszczęśliwą, po swo­jemu pasującą do całego tego oto­czenia.

Ale i inni zasłużyli na same komplementy. HENRYK BOROWSKI świetnie, bez cienia przerysowania zagrał wmawiającego sobie szczęście nauczyciela gimnazjum Kułygina. ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ jako Prozorow miał szczególnie przejmu­jące momenty w scenie wyznania, w trzecim akcie. JÓZEF KONIECZ­NY ładnie i dyskretnie pokazał po­stać barona Tuzenbacha. JANUSZ BYLCZYŃSKI był może zbyt oschłym pułkownikiem Wierszyninem, ale poza tym wywiązał się z tej roli bardzo dobrze. Prawdziwe arcydzieło stworzyli w rolach starych służących: STANISŁAWA PERZANOWSKA i TADEUSZ FIJEW­SKI. Młodych podporuczników grali BOHDAN ŁAZUKA i HENRYK BŁAŻEJCZYK. Bardzo piękne przedstawie­nie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji