Bez łatwego optymizmu
PATRZĄC na spektakl "Trzech sióstr" w Teatrze Współczesnym nie sposób uwolnić się od mimowolnych porównań z przedstawieniem tejże sztuki, które przed kilku laty pokazał w Warszawie MCHAT. Zastanawiające, że sama odmienność maniery inscenizacyjnej stanowi w tym porównaniu element bez większego znaczenia. Sprowadza się do wymiarów teatralnej kosmetyki, do naturalnej (zważywszy pół wieku, które nas dzieli od daty mchatowskiej prapremiery) modernizacji aktorskiego ekwipunku. "Trzy siostry" w MCHAT-cie był to triumf iluzji nad życiem: uczucia literackich bohaterów zmieniali aktorzy, mocą swego talentu i swej techniki, w uczucia własne. Zacierała się granica pomiędzy udaniem, a rzeczywistością. W tworzeniu nastroju wspomagała aktorów intensywna gra przedmiotów martwych. Szeleściły firanki, szemrały liście drzew, tykał zegar, tylko samowar nie szumiał, bo był z papier mache. A Axer? Zdjął co prawda z okien domku Prozorowych firanki, wyciął drzewa w ich ogródku. Ale skrupulatni czytelnicy "Mojego życia w sztuce" odnajdą w przedstawieniu na ulicy Mokotowskiej wiele zjawisk, którym metodologia K. S. Stanisławskiego dała chlubny początek. Chociażby zależność nastroju sceny od działań psychofizycznych poszczególnych aktorów. (Brzmi takie sformułowanie dość mętnie, lecz trudno to określić inaczej. A idzie po prostu o arcyważki fakt, że jeżeli Mrozowska buja się na fotelu i mnie wielgachną poduchę, Lipińska skuliła się w kąciku łóżka, a Mikołajska krąży monotonnie pomiędzy nimi, to te pozornie oderwane ruchy i reakcje nadają w sumie scenie nastrój wzrastającej nerwowej ekscytacji. Reakcje są tu bardziej ważne niż słowa, które padają z wolna, jak gdyby niechętnie. A że rzecz jest dla ostatecznego wyrazu całego spektaklu nie bez znaczenia dowodem osiem miesięcy prób, jakich m.in. dla wyszlifowania takich właśnie detali potrzebował reżyser). Porównując dwa wystawienia "Trzech sióstr" można zatem mówić o zbieżnościach w metodzie pracy aktorskiej. Tyle, że efekt tej pracy odmiennym służy celom. Przypomnijmy finał przedstawienia w MCHAT-cie: ostatni trój głos Olgi, Maszy i Iriny zrywał sceniczną iluzję, nasycał tekst nieoczekiwanym ładunkiem optymizmu. "Prawda życia" zyskiwała teatralny komentarz. Życie zdawało się być beznadziejne, ale komentarz narzucał wiarę w jasność dnia, który nadchodził. Bezczynność czechowowskich bohaterów zyskiwała raptem zaskakujący sens: stawała się po prostu jednym ze sposobów czekania. Zaś Godot występował w bluzie robociarza (wszystko to, co bezczynni bohaterowie recytują o zbawczej konieczności pracy, opatrzone było w tym przedstawieniu wyraźną aprobatą inscenizatora). O mchatowskim finale "Trzech sióstr" pisał Niemirowicz-Danczenko, iż "głosi on romantyzm w najpiękniejszym znaczeniu tego słowa".
Kiedy Mikołajska, Mrozowska i Lipińska mówią swój finałowy monolog zjawia się na scenie Zapasiewicz (Prozorow), by walor ich słów przekreślić bezmyślnym dreptaniem za dziecięcym wózkiem. Morał z takiego spacerku od kulisy do kulisy, zwłaszcza, gdy wykonuje go bohater najskuteczniej przez akcję sztuki wyzuty ze złudzeń, wynika jasny: "Mówcie sobie mówcie, i tak nic z tego nie będzie". A gdy nie ma na co czekać, czekanie staje się czczą pozą. Axer zmienił funkcję bezczynności: jest ona tylko jednym ze sposobów, spędzania czasu. Godot zdjął robotniczą bluzę, stał się małomiasteczkowym Św. Antonim, co to wiadomo, że żadnej zguby nie zwróci, ale pomodlić się do niego wypada. Na scenie zapanowała wszechpotężna nuda. Nudne słowa, które do niczego nie prowadzą. Nudne gesty, które niczego nie są w stanie zmienić. Nudne pozory uczuć...
Spektakl Axera to polemika z łatwym optymizmem. W dalszych konsekwencjach to również polemika z łatwymi metodami głoszenia optymizmu. Skurcz krtani aktora, który wygłasza wzruszające słowa-tyrady, nie zawsze wywołuje analogiczny skurcz krtani u widza. Po cóż go więc stosować w epoce, gdzie coraz widoczniej liczą się tylko czyny? Opierając się na tej przesłance dał Axer spektakl świadomie aromantyczny, świadomie przeciwstawny temu widzeniu Czechowa, do jakiego przyzwyczaił nas Stanisławski. Axerowski Czechow jest równie bezradny, jak bohaterowie jego sztuki, nie pozostawia żadnej szansy na przyszłość...
Któryś z recenzentów powiedział przy tej sposobności: Beckett. Niewątpliwie, przedstawienie to ukazuje jakiś trop literacki, biegnący od "Trzech sióstr" do "Czekając na Godota". Ale nawiązuje też do mody znacznie świeższej: filmów "nowej fali". Spojrzenie na świat okiem ukrytej kamery filmowej, rejestrującej beznamiętnie strzępki rozmów i kontury konfliktów, za którymi właściwy nurt dramatu daje się tylko przeczuwać. Bresson i Antonioni pozbawiają swoich bohaterów możliwości pełnego wygrania przed oczami widzów przeżywanego dramatu, sygnalizują go zaledwie. Podobnie dzieje się w tym przedstawieniu. Może to śmieszne, ale patrząc na Mrozowską myślałem o "Przygodzie" i Monice Vitti... Równie śmieszne, jak fakt że tak niedawno historycy literatury wymieniali Czechowa jednym tchem z Ibsenem i Hauptmannem. Ukazując bowiem w samym tekście sztuki nieprzeczuwalne dotąd skojarzenia, nie cofnął się również Axer przed zdemaskowaniem skojarzeń z zakresu formuł interpretacyjnych. Ukazując trop biegnący od Czechowa do Becketta, pokazał także trop od Bressona do Antoine'a.
Czy taka koncepcja "Trzech sióstr" znalazła pokrycie w samym materiale literackim? Przedstawienie dowiodło, że tak. Przedstawienie, w którym nie ma jednego "pustego" słowa. Przedstawienie, w którym każdy szczegół, służy konsekwentnie oddaniu myśli reżyserskiej. Przedstawienie, w którym co aktor, to kreacja: Mikołajska, Mrozowska, Lipińska, Opaliński, Łomnicki, Borowski, Zapasiewicz (nie wspominając już o przewybornych epizodach Perzanowskiej i Fijewskiego). Przedstawienie świetne. I bardzo ponure...