Artykuły

Przesunięty omnibus

- Studia aktorskie to bardzo ciężka praca. Rano zajęcia - rytmika, balet, szermierka, historia filmu. Po południu - sceny współczesne, wiersz, proza, dykcja, charakteryzacja. Postanowiłem sobie, że będę aktorem do momentu, w którym mnie to przestanie interesować. Działanie bez pasji jest męczące, trudne i głupie - mówi aktor WOJCIECH PSZONIAK.

Jako 13-latek wstąpił do wojska. Następnie, nie będąc studentem, założył studencki teatr przy Politechnice Śląskiej. Do szkoły aktorskiej zdawał, nie mając matury. Był laborantem, pomocnikiem zaopatrzeniowca, pisał wiersze i grał na skrzypcach. O kim mowa? O Wojciechu Pszoniaku.

Pańska droga do krakowskiej PWST była dość kręta i wyboista.

- Moje życie zostało zaburzone przez śmierć ojca. Miałem wówczas 13 lat, byłem zagubiony i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Poszedłem więc do wojska, do orkiestry. To sprawiło, że wydoroślałem i wyczuwalne było, że psychicznie jestem starszy od swoich kolegów - byłem "przesunięty". Gdy moi rówieśnicy mieli 15 lat, ja mentalnie miałem 40. Po dwóch latach spędzonych w orkiestrze wojskowej byłem dużo dojrzalszy. Musiałem żyć sam, moja matka nie pracowała. Bardzo długo zastanawiałem się, co ze sobą zrobić - uczyłem się gry na skrzypcach w szkole muzycznej, pracowałem jako laborant na Politechnice Śląskiej, pisałem wiersze.

Sztuka była formą ucieczki?

- Tak, poza tym moja matka była osobą pielęgnującą zamiłowanie do teatru. Między innymi we mnie, dlatego założyłem wraz z Andrzejem Barańskim studencki teatr STEP przy Politechnice Śląskiej, nie będąc jeszcze studentem. W ogóle wszystko było nie tak, jak miało być. Zaczęło się od tego, że oblałem maturę w liceum dla dorosłych. Nie zdałem geografii, bo nie wiedziałem, jak powstają wydmy. Ale i tak pojechałem do Warszawy na egzaminy do szkoły teatralnej. Urzędnik z ministerstwa odnalazł adnotację, że ja owej matury nie posiadam, więc nie zostałem przyjęty. Na drugi rok zdałem maturę, znowu pojechałem do Warszawy i... nie zostałem przyjęty. Ponoć nie miałem warunków zewnętrznych - byłem za niski. Jednak przyjmowali niższych ode mnie tylko dlatego, że byli dziećmi aktorów. Złej dykcji też nie miałem. Odniosłem wrażenie, jakbym nie został w ogóle wysłuchany, choć w komisji zasiadały niezłe tuzy, znane nazwiska tamtych czasów. Może los chciał, abym w przyszłości stał się bardziej wrażliwy i czujny jako pedagog tej uczelni. Tak się wkurzyłem! Pojechałem do Krakowa. Tam egzaminy wstępne były zawsze w czerwcu i we wrześniu. Udało mi się i przyjęli mnie we wrześniu.

Kraków jest chyba mekką, idealnym miejscem dla studenta artystycznego kierunku?

- Cieszę się, że miałem okazję kształcić się w Krakowie, bo jest to miasto bardzo przyjazne studentom. Jest skupione, wszyscy się kręcą wokół siebie. Studia potraktowałem bardzo poważnie. Może dlatego, że za sobą miałem już kawał życia, w tym pierwsze wyrwanie się z domu. Decyzja, aby zostać aktorem, była bardzo przemyślana. Byłem omnibusem, osobą dobrą we wszystkim, więc mogłem pójść w każdym kierunku - latałem na szybowcach, skończyłem szkołę pilotażu, skakałem ze spadochronem, zajmowałem się muzyką.

Podjęcie takiej decyzji wymaga dużej odpowiedzialności?

- Było to trudne, nikt inny nie brał za nią odpowiedzialności, tylko ja sam.

Na studiach miał Pan na głowie bardzo dużo dodatkowych obowiązków. Był czas na drobne przyjemności?

- Odłożyłem je na drugi plan. Idąc na studia w 1964 roku, byłem o cztery lata opóźniony w stosunku do moich kolegów. Musiałem nadrobić tę lukę, więc traktowałem studia poważnie. Te lata wykorzystałem nieźle. W lecie zarabiałem na Mazurach jako pomocnik zaopatrzeniowca, żeby mieć pieniądze na cały rok Moi koledzy chałturzyli. Ja myłem okna, zbijałem skrzynki. Bida była straszna.

Nie wierzę, że tak zupełnie zrezygnował Pan z zabawy.

- Zaglądałem do klubu Jaszczury. Na Mazurach spędzałem cztery miesiące, od czerwca do lipca. Tam urządzaliśmy bankiety, chodziliśmy na fajfy, które w Polsce - nie wiedzieć czemu - zaczynały się o siódmej wieczorem, a nie jak nazwa wskazuje, o piątej. Ilość wypitego alkoholu w trakcie zabaw świadczyła o tym, jak dobrze się bawimy. Nie byliśmy poważnymi okularnikami. Na moim roku był Olgierd Łukaszewicz, Krzysztof Jasiński, Jerzy Szejbal - fajna grupa ludzi, byliśmy bardzo zgrani. Bardzo chętnie pracowaliśmy i bawiliśmy się ze sobą. Niedawno zrobiliśmy sobie spotkanie po wielu latach. Nasz rok byl maty, liczył 12 osób, choć studia zaczęły 24. W niewielkim gronie łatwiej jest się zaprzyjaźnić. Ja sam byłem wesoły, miałem poczucie humoru i to pomagało mi się dobrze bawić.

Pana oceny były imponujące...

- Nigdy ostro nie zakuwałem. Miałem co prawda stypendium naukowe i był wniosek do rektora, abym skrócił studia do dwóch lat, ale wtedy nie było takiej możliwości. Przez studia przeszedłem jak burza. Dyplom otrzymałem z wyróżnieniem.

Zdarzały się chwile, gdy miał Pan ochotę rzucić wszystko w diabły?

- Studia aktorskie to bardzo ciężka praca. Rano zajęcia - rytmika, balet, szermierka, historia filmu. Po południu - sceny współczesne, wiersz, proza, dykcja, charakteryzacja. Postanowiłem sobie, że będę aktorem do momentu, w którym mnie to przestanie interesować. Działanie bez pasji jest męczące, trudne i głupie. Podziwiam ludzi, którzy tak żyją. Dla mnie to jakieś kalectwo, wada. Gdy patrzę obecnie na niektórych aktorów, to widzę, że jestem od nich młodszy. Dzięki temu mam wrażenie, że studia skończyłem wczoraj, a we mnie nic się nie zmieniło. Potwierdziły mi się tylko moje przemyślenia i obserwacje. Być aktorem bez pasji to najgłupsze zajęcie. Lepiej sprzątać, bo to wymaga solidności, a nie zamiłowania.

Który z wykładowców był na studiach wyjątkowo pomocny?

- Mieliśmy profesora, przedwojennego ziemianina. Powiedział, że jeśli nie będzie uczył w szkole, to zostanie bileterem w teatrze. Był chodzącą encyklopedią. Uroczy i niesamowicie dobry człowiek. Nazywał się Wiesław Górecki, dla nas Wiesio, i zajmował się historią teatru. Jeśli ktoś nie wiedział, jaka obsada była w danej sztuce w 1920 roku, to on pytał: "W którym mieście? W tym był ten, a w tamtym ten". Niesamowita persona! Wychował wiele pokoleń aktorów. Był dla mnie punk-

tem odniesienia, jeśli chodzi o szlachetność. Kolejną ważną osobą jest dla mnie Władysław Krzemiński, dyrektor Teatru Starego. Uczył mnie scen. Z Edwardem Dobrzańskim, który oddawał szkole wszystko, przyjaźnię się do dziś. To ważne mieć takich profesorów.

Jako wykładowca wzoruje się Pan na nich?

- Zawsze ich pamiętam. Poważnie traktuję młodych studentów, bo wiem, że to jest bardzo ważne. Chyba nawet najważniejsze. Przedmiot się nie liczy, ja nie stawiam ocen. Wierzę, że jeśli ktoś wybiera kierunek, to robi to na poważnie i ja go też tak traktuję. A jeśli tak nie jest, to jest to jego problem. Wiedza nie jest ważna, ale liczy się sposób myślenia. Oczywiście są przedmioty, gdzie wiedza jest niezbędna. W sztuce liczy się to drugie.

Tadeusz Różewicz powiedział Panu: "Pisanie poezji zostaw mi, ty napisz, co to znaczy być aktorem". Więc co to znaczy być aktorem?

- O sztuce bardzo trudno się rozmawia. To jak o Panu Bogu, krąży się wokół tego tematu. Bycie aktorem to głęboka potrzeba. Beethovenowi nikt nie mówił, aby pisał muzykę ani Herbertowi, aby pisał wiersze. Dla mnie sztuka aktorska to tajemnicza dziedzina, w której człowiek się spełnia, patrzy inaczej na innego człowieka. Warto podkreślić, że aktor jest tylko aktorem w teatrze i jak ktoś chce realizować się w sztuce, niech nie liczy na pieniądze.

KRÓTKO O NIM

WOJCIECH PSZONIAK

Ma 57 lat. Urodził się we Lwowie, wychowywał w Gliwicach. W szkole muzycznej w Bytomiu grał na oboju, skrzypcach i klarnecie. W1968 roku ukończył krakowską PWST. Występował na scenach Starego Teatru w Krakowie oraz Teatru Narodowego i Teatru Powszechnego w Warszawie, a także w filmach Żuławskiego, Rynkowskiego, Bajona i Kawalerowicza. Największy rozgłos przyniosły mu jednak kreacje u Wajdy - Dziennikarz i Stańczyk w "Weselu", Moryc w "Ziemi obiecanej", Robespierre w "Dantonie" czy tytułowa rola w "Korczaku". W latach 80. wyjechał na stałe do Paryża, gdzie mieszka do dziś. W 2008 roku został odznaczony francuskim Orderem Zasługi za "wkład w rozwój stosunków polsko-francuskich w dziedzinie kultury". Niedawno ukazała się jego książka pt. "Aktor". Prywatnie jest fanatykiem gotowania, a dla relaksu gra na saksofonie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji