Artykuły

Polska prapremiera Pucciniego

Jest parę powodów, żeby uznać wystawienie "Tryptyku" Giacomo Pucciniego w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu za poważny sukces artystyczny.

Po pierwsze - jest to polska prapremiera całości dzieła, na które składają się trzy jednoaktowe opery o bardzo zróżnicowanym charakterze: dramatyczny "Płaszcz", liryczna "Siostra Angelica" i komiczny "Gianni Schicchi". Podawana przez niektóre źródła informacja o wystawieniu całego "Tryptyku" w roku 1929 w Katowicach okazała się niezupełnie prawdziwa - zabrakło bowiem wówczas pierwszego ogniwa: "Płaszcza".

Po wtóre - jest to dzieło o wielkiej wartości muzycznej i dramatycznej, ukazujące nam Pucciniego, jakiego dotąd nie znaliśmy (chyba że z nagrań płytowych).

Po trzecie - "Tryptyk" jest w swej treści dziełem, które stanowi dowód konsekwentnej realizacji przyjętej przez nową dyrekcję Teatru Wielkiego linii repertuarowej, polegającej aa wystawianiu utworów, które - każdy w sobie właściwej stylistyce - poruszają problemy zasadnicze dla ludzkiej egzystencji i ludzkiego losu, tematy o znaczeniu uniwersalnym i ponadczasowym.

Po czwarte wreszcie - jest to dzieło bardzo trudne w realizacji, zarówno od strony inscenizacyjnej, jak - w jeszcze większym być może stopniu - wykonawczej. Wymaga znakomitej orkiestry, dyrygenta wrażliwego na specyficzny styl muzyki "późnego" Pucciniego, a przede wszystkim dużego zespołu wysokiej klasy śpiewaków, którym nieobca jest sztuka wokalna oparta na najlepszych włoskich wzorach.

Fakt, że na poznańskiej scenie udało się własnymi siłami wykonać "Tryptyk" na tak dobrym poziomie, jest godny podziwu. Zaryzykowałbym twierdzenie, że wcale niełatwo byłaby znaleźć dzisiaj w Europie drugi teatr operowy prowadzony na zasadzie teatru repertuarowego, a więc o stałym zespole solistów, który dysponowałby pełną obsadą do wykonania "Tryptyku" z równym powodzeniem (wyłączam oczywiście wielkie sceny, jak La Scala, Covent Garden czy Opera Paryska, gdzie do każdej premiery angażuje się specjalnie dobranych solistów z międzynarodowej czołówki).

Omówienie premierowego przedstawienia zacznijmy zatem od śpiewaków. Wykonawców jest jednak tak wielu, że z uwagi na szczupłość miejsca ograniczyć się trzeba w zasadzie do odtwórców głównych partii.

W "Płaszczu" zachwyciła mnie przede wszystkim Bożena Porzyńska jako Giorgetta. Już dlatego chociażby, że nad swoim soczystym, płynnie prowadzonym głosem (szczególnie pięknym i pełnym w średnicy) sprawuje całkowitą kontrolę, co pozwala jej na swobodne stosowanie odcieni dynamicznych, a także świadome kształtowanie barwy. Porzyńska opiera swój śpiew na dźwięcznym mezza voce i zna prawdziwą wartość piana oraz filowanych dźwięków.

Józef Kolesiński jako Luigi mniej dbał o niuanse interpretacyjne, ale jego dźwięczny, mocny głos, o interesującej barwie, mógł szczerze podobać się. Aria i duet z Giorgetta były zaśpiewane brawurowo.

Śpiew Janusza Temnickiego (Michele) odznaczał się dobrym wyczuciem recytatywnego stylu, bezbłędną dykcją i doskonale stopniowaną ekspresją, która osiągnęła kulminację w sławnym monologu przed sceną zabójstwa. Artysta stworzył ponadto wybitnie przekonującą postać sceniczną.

Aktorstwo stało zresztą w "Płaszczu" w ogóle na wysokim poziomie i warto tu jeszcze zwrócić uwagę na kapitalną rolę Zofii Baranowicz (Frugola).

"Siostra Angelica" jest przede wszystkim operą dla sopranu i Krystyna Kujawińska znalazła w partii tytułowej wspaniałe pole do popisu. Początkowo wydała mi się jakby mało zaangażowana, zarówno wokalnie jak i w grze aktorskiej, ale od sceny konfrontacji z Księżną w świetnej kreacji Aleksandry Imalskiej, a szczególnie w arii oraz w finale nasyciła swój śpiew większą ekspresją, przekonując raz jeszcze o swej wybitnej sztuce wokalnej. Głos Kujawińskiej nabrał obecnie w pełni dramatycznego charakteru, stał się zdecydowanie cięższy i bardziej metaliczny w brzmieniu, a chociaż utracił przy tym nieco z dawnej giętkości, pozostał przecież jednym z piękniejszych polskich sopranów.

W "Siostrze Angelice" jest sporo kobiecych ról epizodycznych, ale epizody te zyskują na wymiarze, gdy pojawiają się w nich: Ewa Werka (Siostra Zelatrice), Stefania Kondella (Siostra Genowefa), czy Felicja Kurowiak (Przeorysza), żeby pozostać przy kilku przykładach.

W "Giannim Schicchim" w partii tytułowej brawurową postać stworzył Marian Kondella. Wokalnie był w dobrej formie, wolałbym jednak, żeby śpiewał nieco bardziej naturalnym głosem w tych fragmentach, kiedy Schicchi udaje Donatiego, bo niektóre efekty, jakkolwiek zabawne, wydały mi się trochę przeszarżowane.

Jako młodzi kochankowie: Lauretta i Rinuccio, wystąpili Barbara Mądra i Marek Bieniaszewski, dla których role te są jakby skrojone. Zaprezentowali dźwięczne, świeże głosy i stworzyli sympatyczne postacie, grając naturalnie i z wdziękiem. Barbara Mądra miała lekką przewagę dzięki swej wyjątkowo melodyjnej arii (wykonanej piękną frazą), ale i Bieniaszewski pokonał dzielnie trudności bardziej recytatywnego w charakterze monologu Rinuccia. Gdy minie premierowa trema przydałoby się jednak zadbać o lepszą kontrolę nad oddechem i większą płynność linii śpiewu.

Wszyscy pozostali wykonawcy byli bez wyjątku znakomici, tak wokalnie jak aktorsko, ale szczególnie zapisały się w pamięci kreacje Aleksandry Imalskiej (Zita) i Edwarda Kmiciewicza (Simone).

Pod batutą Mieczysława Dondajewskiego orkiestra Teatru Wielkiego dała raz jeszcze dowód swojej wysokiej klasy. Każdy z trzech utworów miał właściwy sobie, bardzo sugestywnie oddany muzycznie "klimat emocjonalny", co jest niewątpliwie zasługą dyrygenta dobrze czującego styl Pucciniego. Fraza za frazą płynęły w sposób naturalny i z nieodpartą logiką, a cała partytura (czy raczej trzy partytury) ukazana została słuchaczom w żywym, barwnym kształcie, ruchliwym w tempach i dobrze wymodelowanym dynamicznie.

Trzeba wreszcie powiedzieć parę słów o koncepcji inscenizacyjnej. Jest ona w zasadzie prosta - tak prosta, że aż odkrywcza. Weryzm potraktowany został... werystycznie. Mamy więc "prawdziwą" barkę, "prawdziwą" wodę, a także osła, kota i kanarka (nie mówiąc o innych szczegółach). Wszystko to razem doskonale zdaje egzamin, między innymi dzięki wyjątkowo funkcjonalnej (w operze to nie zarzut!) scenografii, bardzo pięknej szczególnie w "Giannim Schicchim". Niemniej ważne jest, że sytuacje sceniczne mają wewnętrzną logikę i wyraziście oddają relacje psychologiczne. Podsumowując można powiedzieć z satysfakcją, że sukces artystyczny "Tryptyku" jest tej miary, iż potwierdza opinię o powrocie Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki do rangi pierwszego teatru operowego w Polsce, którą w ciągu swojej 60-letniej historii posiadał już nie raz.

Giacomo Puccini "TRYPTYK". Kierownictwo muzyczne - Mieczysław Dondajewski; reżyseria - Janusz Nyczak; scenografia - Jerzy Juk-Kowarski i Michał Kowarski. Premiera w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu w dniu 27 stycznia 1980.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji