Artykuły

"Tryptyk" Pucciniego w Poznaniu

Z satysfakcją odnotowujemy kolejną premierę Teatru Wielkiego, kolejne zamierzenie artystyczne zrealizowane ogromnym nakładem sił i uwieńczone dużym sukcesem. Trzy jednoaktowe opery tworzące całość dzieła Pucciniego, wymagające potrójnej obsady solistów wykonujących pierwszoplanowe role, bywają dla wielu teatrów przeszkodą nie do przebycia. Premiera "Tryptyku" urosła więc do rangi istotnego wydarzenia artystycznego i świadczy niezwykle korzystnie o ambicjach i aktywności poznańskiego zespołu. Ten nowy, poważny sprawdzian sił (który wypadł zresztą nadspodziewanie pozytywnie) potraktować można również jako swoistą demonstrację określonego modelu teatru operowego, modelu rezygnującego z dominacji wielkich gwiazd na scenie, teatru pracy zespołowej, gdzie wybitne indywidualności wykonawcze podporządkowują się działaniom, zmierzającym do osiągnięcia celu nadrzędnego, którym jest ostateczny kształt i wyraz artystyczny spektaklu. Jest to szczególnie godny polecenia model pracy i jedyny - jak sądzę - sposób tworzenia w naszych warunkach nowoczesnego teatru muzycznego na godziwym poziomie artystycznym. Kolejny sukces poznańskiej sceny operowej jest moim zdaniem najlepszym tego dowodem.

Mamy zatem okazję oglądać po raz pierwszy na polskiej scenie "Tryptyk" Pucciniego w całości. Realizatorzy przedstawienia stworzyli interesujące widowisko o przejrzystym kształcie scenicznym, choć zaskakujące pewną dwoistością wyrazu artystycznego. A więc po pierwsze, dość ryzykowny zamysł poszukiwania uogólniających analogii dla poszczególnych segmentów "Tryptyku", poprzez zestawianie ich z kolejnymi częściami "Boskiej Komedii" Dantego. Zamysł ten jest co prawda zgodny z intencjami samego kompozytora, budzi jednak dość poważne sprzeciwy, a głównym z nich jest absolutna nieporównywalność artyzmu obu dzieł. Czymże jest bowiem "Tryptyk" - prosty, jednoznaczny, chwilami wręcz prymitywny poprzez swoją naturalistyczną ekspresję - wobec genialnej wyobraźni poetyckiej Dantego, mieniącej się nieprzebranym bogactwem elementów strukturalnych, najsubtelniejszych metafor, wszelkiego rodzaju tonacji i odcieni emocjonalnych.

Najgłębsze zastrzeżenia budzi pierwsza część. "Płaszcz" to przecież nić innego jak zwykły brukowy romans opowiadający łzawą historyjkę o zdradzonym mężu mordującym w ataku furii gacha swojej żony. Co może mieć wspólnego ów tandetny, naturalistyczny dramat z ponadczasową, apokaliptyczną wizją dantejskiego piekła?

Myślę, że pseudofilozoficzny balast, którym zresztą sam Puccini chciał obarczyć swoje dzieło, jest nie tylko zupełnie niepotrzebny, ale wręcz szkodliwy. Wątła dramaturgia tryptyku ugina się bowaiem pod tym ciężarem, tracąc przy okazji to, co w niej najlepsze - prawdę i szczerość. Jedynie ostatni segment tryptyku - "Gianni Sschichi" zawierający przecież w sobie cząstkę autentycznego geniuszu Dantego, zdołał ocalić swoją czystość. Była to zdecydowanie najlepsza część spektaklu - proste i funkcjonalne dekoracje, bardzo ładne kostiumy, znakomicie rozegrane sytuacje sceniczne, no i wreszcie wspaniała, tryskająca dowcipem muzyka - w tym przypadku idealnie wtopiona w ogólny nastrój widowiska.

Najbardziej przekonującym elementem ogólnej koncepcji inscenizacyjnej spektaklu, była jego myśl przewodnia, dramaturgiczna kanwa w postaci motywu śmierci obecnego we wszystkich trzech częściach widowiska. element ten był wyrazisty i czytelny, ponieważ wynikał bezpośrednio z sytuacji i działania scenicznego, nie zaś z założeń teoretycznych. Mistyczny powiew śmierci krzyżuje się nieustannie z nieliczoną ilością realiów scenograficznych, które w zabawny sposób kokietują publiczność naturalistycznymi detalami. W Sekwanie chlupie więc autentyczna woda, w klatce miota się prawdziwy kanarek, na scenę wchodzi żywy kot i osioł. Może się mylę, ale nie potrafię dostrzec pełnego związku między przesadną dbałością o realia a chęcią stworzenia spektaklu o dużej głębi emocjonalnej. Sądząc po rezultacie artystycznym, obie metody postępowania są w najlepszym razie neutralne względem siebie, najczęściej jednak niszczą się wzajemnie poprzez wytworzenie nowej jakości niebezpiecznie skłaniającej się ku granicy dobrego smaku. Idealnym przykładem takiej sytuacji jest scena śmierci Angelici: młoda zakonnica popełnia samobójstwo, bowiem dowiaduje się o śmierci swego nieślubnego dziecka żyjącego za murami klasztoru. Mamy więc apotezę - czarne, odpustowe aniołki jak z wycinanki ludowej unoszące się nad horyzontem i wizja ukochanego dziecka; fizyczna, prawdziwa, dotykalna - mały chłopiec wychodzący na sam przód sceny i klękający obok konającej matki. Granica realizmu i symboliki tej sceny jest zupełnie niemożliwa do uchwycenia. I to jest właśnie owa dwoistość spektaklu, brak czystości stylistycznej osłabiające jego oddziaływanie.

Elementem przedstawienia nie podlegającym żadnej dyskusji pozostaje więc muzyka, choć i tu zadanie dyrygenta nie należało do najłatwiejszych. Oper Pucciniego nie da się zrealizować wbrew partyturze, bowiem zawiera ona muzyczny odpowiednik każdej sytuacji scenicznej, każdej choćby najmniejszej zmiany nastroju. Dyrygent zatem musi być w pełni świadom dramaturgii dzieła, zaś reżyser nie rozegra prawidłowo żadnej sytuacji, nie znając dokładnie muzyki. Trzeba raz jeszcze podkreślić, że pod względem przygotowania muzycznego zespół Teatru Wielkiego stanął na wysokości zadania prezentując spektakl rzetelnie przygotowany, mimo że było w nim sporo mankamentów wokalnych mącących niekiedy dotkliwie obraz całości. Sądzę jednak, że wyjątkowo w przypadku tak skomplikowanego przedsięwzięcia jakim było zrealizowanie "Tryptyku", na plan pierwszy wysunąć należy sprawę najistotniejszą, fundamentalną, bez której przedstawienie w ogóle nie doszłoby do skutku - bezsporny tryumf pracy zespołowej.

I na koniec mała dygresja. Realizacja "Tryptyku" Pucciniego potwierdza ciekawą koncepcję repertuarową poznańskiego teatru polegającą na znacznym rozszerzeniu pojęcia tak zwanego żelaznego repertuaru poprzez wzbogacenie go o mniej znane utwory najpopularniejszych kompozytorów. Kolejna opera znajdująca się aktualnie w przygotowaniu - "Hrabia Ory" G. Rossiniego będzie kontynuacją tej zasady. To znakomity pomysł wobec straszliwej nudy goszczącej na większości naszych scen operowych. Wreszcie będzie można zobaczyć i usłyszeć coś nowego. Oby tak dalej.

Giacomo Puccini - "Tryptyk". Poznań, Teatr Wielki im. St. Moniuszki. Premiera: 27.I.1980. Kierownictwo muzyczne: Mieczysław Dondajewski, reżyseria: Janusz Nyczak, scenografia: Jerzy Juk-Kowarski. Przekłady librett: Tadeusz Kuczyński, Mirosław Łebkowski i Stanisław Werner.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji