Między nadzieją i rozpaczą
Wszystko, co w tej sztuce zawarte, mieści się między dwoma wydarzeniami: imieninami najmłodszej z sióstr Prozorowa - Iriny i odejściem z miasta brygady artylerii. Jest to zarazem początek i koniec dramatu głównych bohaterów, nie tylko tytułowych.
Imieniny są sceną znaczącą. Ich data zbiega się z pierwszą rocznicą śmierci generała Prozorowa. Ten rok jest nader ważnym czasem dla jego dzieci: tytułowych trzech sióstr oraz syna - Andrzeja. Azyl, jaki dawał im za życia ojca dom rodzinny, należy do przeszłości. Wszyscy oni musieli się nauczyć życia samodzielnego, życia na własną odpowiedzialność. Los ich postawił wobec konieczności podejmowania decyzji. Ten rok, który minął od śmierci ojca, dowiódł, że są do tego absolutnie nieprzygotowani. Fakt, iż znaleźli się w takiej sytuacji, jest swego rodzaju gwałtem dokonanym na ich naturze. Są jak ludzie, których zapędzono do ciasnego pokoju, zdają sobie już sprawę, że będą tu powoli, w duchocie umierać. Nie wszystko jednak zostało do końca przesądzone. Mają jeszcze szanse, drzwi do tego pokoju nie zostały zamknięte, można się stąd wydostać, wystarczy tylko zrobić kilka kroków. Ale to tylko jest ponad ich siły. Bohaterów Czechowa stać właściwie wyłącznie na marzenie o pięknym życiu, gdzieś tam, na zewnątrz, mówią więc o dalekiej Moskwie, o tym jak wspaniale żyć się będzie za lat trzysta. Ich dramat polega na tym, że "nie chcą chcieć". Drepczą w miejscu, rozprawiają, czas płynie. Z dnia na dzień stają się coraz bardziej zgorzkniali, świadomi nie tylko tego, że gdzieś tuż obok przepływa autentyczne życie, ale i swojej bezwolności.
I oto wojsko odchodzi z miasta. Wyjeżdżają oficerowie, którzy w domu Prozorowów podsycali nadzieję. Nadchodząca w finale wiadomość o śmierci Tuzenbacha, narzeczonego najmłodszej z sióstr - Iriny, poniesionej w pojedynku z Solonym, oraz ostatnie takty odpływającego wraz z odchodzącą brygadą marsza wojskowego, brzmią jak odgłos na zawsze zamykanych drzwi.
Janusz Nyczak w poznańskim Teatrze Nowym wyreżyserował "Trzy siostry" Antoniego Czechowa jakby na uboczu toczącej się wokół tego utworu dyskusji. Ileż to już razy, po kolejnych premierach podejmowano temat (sprowokowany zresztą przez samego autora, który rozmaicie określał swój utwór) czym jest ta sztuka, dramatem iluminowanym śmiechem, gorzką komedią, a może melodramatyczną historią, choć tego określenia raczej się wystrzegano jako mało przystojnego tak znakomitemu pisarzowi. Reżyser przedstawienia poznańskiego nie stara się stanąć po żadnej z wysokich dyskusyjnych stron, opowiadając się wyłącznie po stronie autora. I jedno można o tym spektaklu powiedzieć z całą pewnością: dawno nie mieliśmy na naszych scenach przedstawienia, które byłoby tak konsekwentnym, w każdym fragmencie, w każdej sekwencji wyprowadzeniem wniosków z tego, co zawarte w tekście sztuki. Klarowności tego wywodu dobrze służy scenografia Michała Kowarskiego. W rezultacie powstało przedstawienie, które choć trwa ponad trzy godziny, choć śmiech, gdy się z rzadka odzywa, gaśnie natychmiast jakbyśmy się sami siebie wstydzili, trzyma widza w napięciu, zmusza do myślenia. I mimo że nie znajdujemy tu ani jednego chwytu, ani jednego pomysłu uwspółcześniającego klasyczny dramat, nikt przecież nie ma wątpliwości, że ze sceny mówi się o sprawach dziś równie ważnych, bo istotnych zawsze i wszędzie.
Jeśli po obejrzeniu poznańskiego spektaklu rodzą się pewne wątpliwości to wynikają one z nie zawsze - jak się zdaje precyzyjnej transpozycji wewnętrznych dramatów poszczególnych bohaterów utworu. W kilku przypadkach wydaje się, że zostały te postacie potraktowane zbyt powierzchownie. Pułkownik Wierszynin Tadeusza Drzewieckiego, Tuzenbach Jana Czechowicza czy Solony Michała Grudzińskiego, to postacie narysowane konsekwentnie, przez to wyraziste, stale obecne w tym, co się dzieje na scenie, ale jednocześnie, gdy myśli się o nich, kiedy próbuje się postawić pytanie dlaczego są oni tacy właśnie - dość trudno znaleźć na to odpowiedź.
Oglądałem przedstawienie premierowe i odniosłem wrażenie jakby główna uwaga reżysera skupiona została na tytułowych trzech siostrach i Andrzeju. Olga Kazimiery Nogajówny, Masza Marii Maj i Irina Grażyny Wolszczak - to oczywiście trzy różne postacie, ale w aktorskich realizacjach bardzo dobrze współbrzmiące dzięki stale obecnej w nich nucie zgorzknienia. Jest to rzeczywiście bardzo dobrze zestrojony trójgłos. I wreszcie Andrzej Wiesława Komasy rola wielce interesująca. Aktor przekonująco ukazał rozdarcie między ambicjami i możliwościami, dramat człowieka, którego nadzieje i marzenia z wolna, ale nieuchronnie wypiera "skrzecząca pospolitość", której - jak wielu ludzi z tego świata nie może się on przeciwstawić.