Artykuły

Zgubna miłość do norek

"Nie teraz kochanie" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Recenzja Agaty Niebudek w Echu Dnia.

Choć kieleccy aktorzy dwoili się i troili, to i tak niewiele udało im się wykrzesać z angielskiej farsy "Nie teraz kochanie", której premiera odbyła się w sobotę w kieleckim Teatrze im. Stefana Żeromskiego. Liczba pomyłek, ucieczek za drzwi, cała ta szaleńcza bieganina po scenie nijak nie przełożyły się na zabawne sytuacje. Widać nie każda farsa mistrzowskiej spółki Cooney i Chapman śmieszy, tak jak nie z każdej skórki da się uszyć wytworne futro.

Norki bywają zdradzieckie. Szczególnie gdy chce się je kupić okazyjnie za pół darmo. Gdyby bohaterowie farsy "Nie teraz kochanie" wiedzieli jak bardzo ich życie skomplikuje się przez jedno ekskluzywne futro, woleliby nosić pospolite króliki czy choćby welwetowy płaszcz. A tak zgubiła ich przemożna miłość do norek.

Fabuły farsy, którą na kieleckiej scenie wyreżyserował pochodzący z Kielc Grzegorz Chrapkiewicz, nie ma co streszczać. Dość tylko powiedzieć, że rzecz cała dzieje się w salonie futrzarskim, którego właściciel nie może oprzeć się płci pięknej, jednej ze swoich kochanek postanawia ofiarować futro z norek, ale chce rozbić to tak, by nikt (szczególnie zaś jej mąż i jego żona) nie domyślili się, że dziewczyna została tak szczodrze obdarowana. I tu, jak to bywa w farsie, zaczynają się komplikacje i komedia pomyłek. Na scenie pojawiają się żony, mężowie, kochanki, jedni muszą chować się przed drugimi, kolejni mylą następnych z jeszcze innymi. I to powinno wywoływać salwy śmiechu, niestety jednak tak nie jest. Farsie "Nie teraz kochanie" brakuje bowiem tego czegoś. Fabuła sztuki nie odbiega od typowego dla tego gatunku schematu, ale nie ma w niej zbyt wielu zabawnie spointowanych sytuacji ani inteligentnych potyczek słownych, i choć kieleccy aktorzy dwoją się i troją, to jednak niewiele są w stanie wykrzesać z tej komedii. Można nawet rzec, że niektórzy wręcz przedobrzyli, tak bardzo chcieli, by farsa w ich wykonaniu była zabawna. Za dużo tu jest biegania, za dużo szarpania niczym w niemym kinie, w którym tak sugestywne zachowanie było jedynym środkiem wyrazu.

Pierwszy akt spektaklu jest drętwy i rozwlekły, akcja nieco nabiera kolorów w drugiej połowie. Wtedy to całe jej prowadzenie spoczywa na Mirosławie Bielińskim, grającym niezgułę, który z trudem podąża za wybrykami swojego wspólnika. Bieliński doskonale radzi sobie z powierzoną mu rolą, jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem całego spektaklu. Podobać mogą się dwie panie grające role sekretarek - Ewelina Gronowska jako głupiutka panienka owładnięta chęcią zdobycia futra z norek i Joanna Kasperek - jako niezwykle uporządkowana, ale w gruncie rzeczy sentymentalna dziewczyna z zasadami. Wcielający się w postać niepoprawnego kobieciarza Paweł Kumięga tym razem niestety rozczarowuje. Jego gra jest tak nerwowa, że aż widz może poczuć się zmęczony.

Reżyser spektaklu Grzegorz Chrapkiewicz chciał spojrzeć na farsę przez pryzmat teatru absurdu spod znaku Mrożka czy Witkacego. Nie wiem, czy ci wielcy mistrzowie w czymkolwiek mu pomogli, bo trafił niestety na słaby tekst. Widowisko ratują kostiumy Dagmary Czarneckiej, które w żargonie show biznesu można by nazwać "trendy". Najbardziej zaskakującą metamorfozę przeszedł Mirosław Bieliński. Ciekawe, jak czuje się w swoim nowym image'u?

Można mieć pewność, że farsa "Nie teraz kochanie" na brak publiczności narzekać nie będzie. Widzowie lubią sztuki lekkie, łatwe i przyjemne. Panie podpatrzą krój sukni czy zgrabnych kostiumików, w których mogłyby pokazać się na jakimś bankiecie, a panom na długie noce zapadnie w pamięci nieziemska opalenizna Justyny Sieniawskiej.

Na zdjęciu: Joanna Kasperek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji