Artykuły

Premiera "Chopina" w operze: Gdyby Chopin żył, toby pił

"Chopin" w reż. Laco Adamika w Operze Wrocławskiej. Pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Gdyby nie rozpoczęty właśnie Rok Chopinowski, nie byłoby powodu, by wskrzeszać zupełnie dziś zapomnianą operę Giacomo Oreficego. Gdyby Chopin żył i zobaczył "Chopina" w Operze Wrocławskiej, toby pił. Z rozpaczy, do nieprzytomności.

Już początek inscenizacji w Operze Wrocławskiej wpędza w konsternację. Paryskie mieszkanie Chopina, bohater w agonii, w drzwiach pojawia się Śmierć, czyli zakapturzona postać z kosą. I nie wiadomo, co bardziej chybione: kiczowata symbolika czy następujący po niej element folklorystyczny. Bo okazuje się, że Śmierć to tylko przebrana dziewczyna z grupy kolędników - na scenę w rytmie mazurków wybiega tłum mazowieckich chłopów w futrzanych czapach, trzaskają hołubce Umierający Fryderyk wraca myślami do lat dziecięcych, a potem szkolnych (na scenie pojawia się chłopięcy chórek w szkolnych mundurkach z epoki). Kolejna scena - pochód pokonanych powstańców listopadowych, i następna - paryski salon, romans z George Sand, koncertowe triumfy uwielbianego przez damy bon vivanta. To jest zresztą scena, która tak naprawdę podważa sens całego spektaklu. Zgodnie z sugestią Oreficego orkiestra na długą chwilę milknie, a główną postacią staje się koncertujący pianista. Gdy patrzyłem na Michała Szczepańskiego grającego scherzo, w stylowym otoczeniu i ciepłym świetle, także przebranego w kostium, myślałem tylko o jednym: po co ten cały cyrk, skoro o Chopinie najlepiej opowiada jego muzyka, pozbawiona słów, abstrakcyjna i piękna? Dwa kolejne obrazy to już pobyt kompozytora na Majorce (monolog tajemniczego mnicha i opowieść o dziewczynce, która utopiła się w morzu), a potem powrót do Paryża, gdzie Chopin umiera. Pośmiertnej koronacji kompozytora złotym wieńcem towarzyszy chóralna deklaracja, że duch geniusza unieważnia jego zgon. Czy jakoś tak.

Reżyser Laco Adamik utopił się w tym bezmiarze pseudopoetyckich majaczeń. Sensu tu za grosz, dynamiki tyle co na pogrzebie, wizualnej urody na okamgnienie, za to całkiem sporo niezamierzonego humoru, zwłaszcza wtedy, gdy grający konającego Chopina amerykański tenor Steven Harrison obnaża umięśniony tors i rzuca światu gniewne spojrzenia Byrona. Adamikowi nie wyszedł ani spektakl o fenomenie muzyki, ani - jak zapowiadał wcześniej - o "śmierci geniusza jako dramacie, jako fakcie egzystencjalnym". Wyszła mu tylko niezborna akademia.

Kto sprostał temu niepotrzebnemu wyzwaniu? Pod batutą Ewy Michnik orkiestracje Oreficego zabrzmiały solidnie i wdzięcznie, spośród śpiewaków talentem wykazała się Ewa Vesin jako George Sand/Flora. Zapytacie pewnie, kim jest owa Flora? Pojęcia nie mam. Wszelako Rok Chopinowski we Wrocławiu wypada uznać za rozpoczęty.

***

Cały artyuł w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji