Artykuły

W tym domu straszy

W szczecińskim Teatrze Polskim odbyła się prapremiera nowej sztuki Jarosława Rymkiewicza "Dwór nad Narwią".

Twórczość tego poety i dramatopisarza zajmuje w naszej literaturze miejsce szczególne. Jest bowiem Rymkiewicz zaprzysięgłym zwolennikiem i głównym teoretykiem współczesnego klasycyzmu. Wychodząc z założenia, że dziś zaczęło się wczoraj, zwraca uwagę na współobecność czasów i epok w żywej społecznej świadomości.

Teraźniejszość jest bez przeszłości niemożliwa, historyczna ciągłość to gwarancja istnienia kultury. Istnienia i rozwoju.

Liczne tomy wierszy i dramaty Rymkiewicza są próbą konfrontacji teorii tych programów z praktyką twórczą.

I nie sposób o tym zapomnieć oglądając "Dwór nad Narwią". Teoria jest tu bowiem nie tylko nad­budową nad treścią, ale i do tej treści kluczem. Porzućmy jednak chwilowo filologiczne dywagacje i przyjrzyjmy się samej sztuce.

"Dwór" to drugi z kolei po "ułanach" dramat tego autora, noszący podtytuł "komedia serio". Podtytuł wzięty z tradycji romantycznej, bę­dący nie tylko okieśleniem gatun­ku, ale i wskazówką dla odbiorcy. Możemy się śmiać, ale śmiech nie powinien aas zwalniać od dyskusji.

"Ułani" byli komedią o roman­tycznej tandecie, rozprawą z pospolitym pojmowaniem naszej historii jako ułańskiej szarży, nie byli jednak kpiną z samego romantyzmu. Podobnie w "Domu nad Narwią" z tą jednak różnicą, że miejsce polemiki z romantyzmem zajmuje tu dialog między pozytywizmem i romantyzmem.Dodajmy: odwieczny polski dialog. Dialog-spór. A jaka jego sceniczna rzeczywistość? Otóż do tytułowego dworu, opu­szczonego od lat przez żywych, a zamieszkanego przez... upiory, prze­bywa para nowych, młodych właścicieli: Tadzio (Andrzej Oryl) i jego żona Basia (Anna Lenartowicz). Ten dwór zakupiony za "ciężkie pieniądze", to realizacja ich marzeń: sentymentalno-patriotycznych Basi i życiowo-racjonalnych Tadzia. Zanim jednak jeszcze zdążą się nacieszyć zakupem popadają w konflikt z upiornymi lokatorami.

Tadzio, jako zdrowo myślący gospodarz nie zamierza znosić w domu bezczelnie rozpanoszonych widm i mimo protestów Basi i badacza życia upiorów Profesora (Jerzy Kownas) - przepędza je krzy­kiem i groźbą, a stojący obok dwo­ru cmentarz obiecuje zaorać. Od tego momentu zawieszony dotąd w powietrzu konflikt przybiera na sile i staje się swoistym "być albo nie być" dla obu stron.

Tak przedstawia się w dużym skrócie sama intryga, choć oczywiście, zgodnie z regułą komedii, towarzyszy jej całe mnóstwo gwał­townych spięć i niespodzianek.

Upiory będą się starały przeciągnąć na swoją stronę zywych mieszkańców dworu: w grę wchodzić będzie intryga, pochlebstwo ale i... za­mach na życie.

Z tak nakreślonej sytuacji, która mogłaby być planem typowej komedii, dziejącej się na którymś z rojących się od duchów szkockim zamku, trudno oczywiście odczytać podstawowy sens utworu. Zawiera się on bowiem przede wszystkim w gęstych od symboliki dialogach postaci, a także w plastyce spektaklu, w jego ilustracji muzycznej. I tak, to, co początkowo może być ode­brane wyłącznie jako komedia o duchach, staje się powoli drama­tem o... duchu narodowym.

Bo zamysłem Rymkiewicza było napisać sztukę o naszej polskiej świadomości, o naszych narodowych problemach, historycznych racjach i błędach, o związku tradycji z teraźniejszością, a wreszcie - o kształcie współczesnego patriotyzmu.

Historia narodu bez historii jego kultury nie byłaby przecież tym czym jest.

Rymkiewicz doskonale rozumie ową zależność i do tekstu swej sztuki wprowadza liczne odwołania literackie, rzeczywistość świata pol­skich mitów. Spór nabrać miał przez to rumieńców, a całość - uzyskać tło tak szerokie, by można było mówić o syntezie. Poruszamy się wiec w gąszczu cytatów i aluzji które nawet dla wytrawnego polo­nisty nie zawsze są rozpoznawalne.

Postaci mówią zdaniami z Mickie­wicza, Żeromskiego, Słowackiego, Wyspiańskiego, Asnyka, raz po raz sytuacja sceniczna staje się komen­tarzem jakiejś innej, rodem z ka­nonu narodowych lektur: mamy więc i kaplicę z "Dziadów" (ślub Basi i Jenerała) i przynoszenie ja­dła na groby; (podwieczorek dla Antosia) z tego samego dramatu, mamy i mrówki w scenie zalotów Tadzia i Amelii (Ewa Wawrzoń), które są odwołaniem do sceny Tadeusz - Telimena w "Panu Ta­deuszu", mamy nieudane samobój­stwo Tadzia - Kordiana i postać służącego Grzegorza, jako remini­scencje z dramatu Słowackiego, ma­my szklane domy z "Przedwioś­nia"... Przykłady można by mnożyć podając kwestie mickiewiczowskie­go Gustawa i Konrada, sekwencje z "Ballad i romansów", ustalając związki z fabułą pozytywistycznych powieści ("Nad Niemnem") czy z operami Moniuszki...- ale jest to zabieg w stosunku do dramatu o tyle wtórny, że kłócący się z jego koncepcją syntezy. Skatalogowanie wszystkich cytatów i aluzji nie tylko odebrałoby satysfakcję indywidualnego odbioru każdemu z widzów, ale ponadto sprowadziłoby ów odbiór do wymiaru szarady.

Bowiem odczytać "Dwór nad Nar­wią" to przede wszystkim zrozumieć język, którym ten dramat jest napisany, język symboli i kulturo­wych odwołań. Zrozumieć go tak, jak powinno się rozumieć język - płynnie, całościowo, a nie jak zbiór słów, pojedynczych elementów. Zro­zumieć - to znaczy śledzić treści; które nam przekazuje, a nie rozpo­znawać gramatyczne składniki.

W koncepcji Rymkiewicza, ta forma odbioru jest znakiem pamię­ci. Pamięci, która nie jest wspo­minaniem, a obecnością przeszłości w nas samych. Jeśli żywa jest pamięć narodu - żyje naród. Krew do której tęsknią narodowe upiory jest właśnie symbolem ich prag­nień, pragnienia powrotu do życia, ożywienia przeszłości. Ale, jak pisze sam Rymkiewicz w przedmowie do dramatu, problem w tym jak się od ciężaru tej przeszłości uwolnić, tak, aby się od niego nie uwalniać... W tym miejscu jednak przycho­dzi się zastanowić nad teorią i pra­ktyką "Dworu nad Narwią". Wydaje mi się bowiem, że Rymkie­wicz wpadł we własne sidła i za­miast syntezy zaprezentował zbiór bardziej i mniej znanych cytatów, swoiste wypisy z literatury polskiej. To, co według niego miało być kul­turowym szyfrem o ukrytych, głębokich znaczeniach - stawało się często zwyczajnym efekciarstwem.

Cytaty zdawały się być dopisy­wane na siłę do gotowych już sy­tuacji i zamiast świadczyć o wieloznaczności raziły powierzchownością.

Postaci choć celowo pozbawione psychologicznej ciągłości, nie były jednak w pełni przygotowane do pełnienia roli abstrakcyjnych głosów w dyskusji o kulturze i historii. Symbole rozmywały się - i ani Jenerał (Zbigniew Mamont), ani porucznik (Karol Gruza), ani Kamil (Andrzej Bogusz) nie mogli się stać w tych warunkach autentycznymi przeciwnikami czy też partnerami pozytywisty- Tadzia.

Zamierzony spór o wartości zmieniał się w przekomarzanki. W finale Basia wybiera co prawda dziarskiego Jenerała, a odrzuca skompromitowanego męża hreczkosieja, ale ów ślub Teraźniejszości z Przeszłością nie wypada przekonująco. Fakt, że Rymkiewicz udzielił w swoim dramacie głosu racjom ba­nalnym, kiczowi patriotycznemu, miał dodać komedii drapieżności, obnażyć pozorność naszych naro­dowych dyskusji. W praktyce jed­nak zamierzona pointa niebezpiecznie zaczęła się autorowi wymykać: oto bowiem cały konflikt traci na­gle sens, wybór staje się wyborem nie idei ale naśladującego ideę ge­stu.

Nie można jednak zapominać o jednym: dramat Rymkiewicza to także, a może przede wszystkim, komedia. Komedia gorzka, bo pow­stała na gruncie narodowych kom­pleksów i przywar, nie rozwiąza­nych dylematów i nie zagojonych ran. I jako taki - "Dwór nad Nar­wią" broni się jednak przed zarzu­tem braku konsekwencji w dobo­rze argumentów.

Broni się także w tym względzie szczecińska inscenizacja. Reżyser spektaklu, Janusz Bukowski, starał się w równym stopniu porozkładać akcenty komediowe i dramatyczne, unikając rzeczy najbardziej niebez­piecznej: wprowadzenia śmiechu tam gdzie byłby on wysoce nie­wskazany. Żadna z myśli wypo­wiedzianych prawdziwie serio nie zabrzmiała w związku z tym fałszy­wie (wyjątek: alkoholowa scena z Panią Docent). Dużą rolę w tym względzie odegrało opracowanie muzyczne, którego autor Jacek Sobieski nadał ilustrowanym przez siebie fragmentom wysoką tempe­raturę narodowego dramatu.

Asystuje mu w tym względzie większość zespołu aktorskiego, nie dając się zwieść łatwiznom komediowych zachowań i prowadząc swój wątek z zachowaniem odpowiednich proporcji. Szczególnie udanie prezentują się w tym względzie postaci wykreowane przez Zbigniewa Mamonta (Jenerał) i Karola Stępkowskiego (Lutek) a miejscami także Andrzeja Bogusza (Kamil).

Sztuka Rymkiewicza jest drama­tem nierównym, uwikłanym w sprzeczności, nie w pełni wywiązu­jącym się z postawionych zadań, ale przecież nie sposób odmówić jej podstawowej zalety: teatralności. Przy całej karkołomności próby przeniesienia wszystkich racji naro­dowego sporu na scenę (zamiar rów­ny nieomal "Weselu" Wyspiańskie­go) "Dwór nad Narwią" spełnia wszystkie warunki przedstawienia, które ogląda się z zainteresowaniem i satysfakcją.

Żywe tempo, sprawne wiązanie ze sobą wątków i postaci, dowcip­ne dialogi - to już wiele. A jest jeszcze przecież w szczecińskim spektaklu parę scen, które pozosta­wiają po sobie niezatarte wrażenia udziału w czymś ważnym, poruszającym.

Myślę przede wszystkim o scenie końcowego poloneza (chocholego tańca?), w którym ścigana w obrę­bie całego dramatu synteza ukazuje się wreszcie czytelnie i przejmują­co (nie sposób nie wymienić w tym miejscu pięknej pantomimy szarży w wykonaniu Karola Gruzy).

O "Dworze nad Narwią" można by napisać jeszcze wiele, tematów do proponowanej przez ten spek­takl dyskusji - nie braknie. I jest to wielki plus szczecińskiego przedstawienia, przy wszystkich niedostatkach realizowanego dramatu. Przedstawienia, które trzeba zobaczyć, chociażby dlatego by się zorientować, jak dalece dotyczy nas samych odwieczny spór o kształt polskiej historii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji