Artykuły

Wszystkie loty odkukane

"Lot nad kukułczym gniazdem" w reż. Jana Buchwalda w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Radosław Lubiak w Teatrakcjach.

Lepiej, bo śmieszniej, czasem groźniej. Ale niestety nic poza tym.

Lot nad kukułczym gniazdem uznała krytyka za jedną z najlepszych inscenizacji Zygmunta Hübnera. Dyrektor Buchwald zdecydował się wystawić "Lot..." w związku z 20. rocznicą śmierci patrona Teatru Powszechnego. Nie sposób oprzeć się pokusie zestawiania tych dwóch inscenizacji. Pytanie czy poziom ostatniego "Lotu..." jest wystarczająco wysoki, aby takie zestawienie w ogóle było możliwe.

Tuż przed premierą zetknąłem się z ludźmi, którzy uważali, że ta inscenizacja będzie początkiem końca obecnej dyrekcji Powszechnego. Wszyscy z zaciekawieniem patrzyli w kierunku teatru na Pradze. Okazało się, że nie jest tak źle. Można uznać, że spektakl jest niebrzydką laurką złożoną z ukłonem na ręce Hübnera. Spektakl, na którym publiczność trochę się śmieje, trochę smuci, czasem jest przytrzymywana w napięciu. To wszystko. Przedstawienie spływa z widza jak przysłowiowa woda po kaczce. Pytanie dlaczego? Przecież stanowi doskonały materiał na zbudowanie głębokich metafor. Przecież da się nim opowiedzieć o "czymś więcej". Wiedzą o tym ci, którzy widzieli "Lot..." Hübnera. Tym, którzy nie widzieli pomagam: sztuka (...) odczytywana była przez publiczność jako metafora zniewolenia, obraz społeczności żyjącej w totalitaryzmie; twórcy spektaklu zdawali się sugerować, że, jak to ujęła Barbara Osterloff, "świat scenicznych wydarzeń ma jakby swoje przedłużenie w rzeczywistości pozateatralnej. Że to, co oglądaliśmy, trwało i będzie trwać". Rzeczywistość zakładu nie kończy się na scenie, rozpełza się po całym teatrze. "Zamiast dzwonków miękki głos informatorki wzywał na salę - pisał po latach Jacek Sieradzki - i przypominał o koniecznej ostrożności; podczas przerwy na scenie nie gasły światła, a przechadzający się w foyer szpitalni pielęgniarze podejrzliwie przyglądali się publiczności. Po skończonym spektaklu aktorzy nie wychodzili do oklasków, zaś z szatni wypuszczano bocznym wejściem. Gdyż główne tarasował skrępowany uciekinier pod strażą pielęgniarzy".1

Wniosek jest prosty. Żeby zrobić "dobre" przedstawienie Lotu... potrzeba trochę totalitaryzmu. Tego dziś w Polsce niestety brakuje (choć może i trochę by się znalazło). Pytanie o czym jest spektakl Jana Buchwalda? Wygląda na to, że niestety po prostu kolejną tej sztuki realizacją.

Kurtyny nie ma. Widz wchodzi od razu w sterylnie białą przestrzeń świetlicy zakładu - po prawej duże okna z kratami, drzwi wejściowe na kartę magnetyczną, po środku oszklone pomieszczenie dla personelu, skąd wydawane są leki. Właśnie przy tej czynności poznajemy pacjentów. Wychodzą pojedynczo prezentując się publiczności. Każdy obdarzony swoim "tikiem", zachowaniem, lękiem. Będą nimi obarczeni już do końca. Przyjmują swoje lekarstwa i zajmują swoje miejsca. Cała ta długa scena wygląda nienaturalnie i z każdą kolejną postacią jest coraz bardziej irytująca. Trochę lepiej będzie, gdy akcja się "rozkręci". Lepiej, bo śmieszniej, czasem groźniej. Ale niestety nic poza tym. Będziemy patrzeć wyłącznie na perypetie postaci.

W kwestii aktorstwa również bez fajerwerków. Obronił się Tomasz Sapryk, chociaż jego Mc Murphy to przede wszystkim trochę zbyt luzacki złodziejaszek z głębokiej Pragi Północ, niepodobny do inteligentnego i błyskotliwego cwaniaczka, którego znamy np. z wersji filmowej w wykonaniu Jacka Nicolsona. Zupełnie chybiona była za to kreacja Aleksandry Bożek - siostry Ratched. Że jest wredna - owszem udało się ten efekt uzyskać. Ale jej skrajnie aemocjonalny wyraz twarzy, który towarzyszył siostrze przez cały spektakl, sprawiał, że zaczynałem się zastanawiać, czy aby z jej zdrowiem psychicznym jest wszystko w porządku.

Jeszcze raz o "Locie..." Hübnera głosem prof. Osterloff: przedstawienie interesujące, przenikliwe i mądre - znakomite przy tym od strony czysto teatralnej.(...) Zasługuje ono w pełni na miano jednego z największych wydarzeń nie tylko z perspektywy stołecznych teatrów i nie tylko w skali minionego sezonu.2 Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o ostatniej realizacji.

1 Joanna Godlewska, Najnowsza historia teatru polskiego. Wrocław 1999 Siedmioróg, s. 160

2 Ibidem, s. 161

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji