Artykuły

Egoizm po Holokauście?

"I nic więcej nie pamiętam" w reż. Piotra Jędrzejasa Teatru na Woli w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Monodram Aliny Świdowskiej trudno oceniać jako teatr. Bliższe wydają się słowa - projekt, spotkanie, świadectwo. Aktorka mierzy się z pamiętnikami matki, lekarki z warszawskiego getta. Matki olbrzymki. Matki pomnika. Matki, z pamięcią o której nie sposób żyć.

(...)

Konfrontując się z zapiskami Aliny Blady-Szwajger, aktorka-córka usiłuje zrozumieć rzeczy najprostsze. Dlaczego matkę tak denerwowało jej wybrzydzanie nad zupą? Dlaczego wiecznie uciekała w pracę? Dlaczego nie widziała, jaką tragedią może być zgubienie długopisu?

Naiwne pytania, wypowiadane zmienionym, dziecięcym głosem Alina Świdowska zderza z traumatycznymi obrazami z książki. Ociekające krwawym kałem stoły zawalone spuchniętymi ciałkami zagłodzonych dzieci. Walki o "numerek życia". Przecierpiane zgony kolejnych ulubionych pacjentów i setki zgonów, nad którymi nie było nawet czasu się zatrzymać. Nieustanne prowadzenie suchej ewidencji. I decyzja, by w chwili wkraczania nazistów do szpitala podać dzieciom morfinę.

W minispektaklu zbudowanym bardzo ubogimi środkami, wystawianym w muzealnej salce Żydowskiego Instytutu Historycznego, szokuje jedno. Złość dziecka na matkę-bohaterkę. Przyzwolenie sobie na bunt i pretensje do kogoś, kto wiecznie był bliżej wizji z przeszłości niż własnego dziecka. Ten oczyszczający żal pokolenia powojennego, pokolenia wzrastającego w świecie "niestosownie bezpiecznym i zwyczajnym" dopiero teraz zaczyna być słyszalny.

W "(A)pollonii" Krzysztofa Warlikowskiego jednym z najtrudniejszych momentów było wystąpienie Marka Kality jako syna Apolonii Machczyńskiej (zamordowanej za ukrywanie Żydów bohaterki reportażu Hanny Krall). Odbierając za matkę medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", mężczyzna nie wygłaszał grzecznościowych formułek, ale słowami wiersza Andrzeja Czajkowskiego oskarżał Apolonię: "Siebie pozbawiłaś życia, a mnie mojego miejsca przy tobie (...) i oszukałaś mnie jak ostatnia zdzira". Oburzający egoizm? Czy próba zobaczenia w sobie po raz pierwszy kogoś, kto też ma prawo do uczuć bólu, postrzegania siebie jako coś więcej niż "żywa pamiątka po bohaterce". Krzywdzą rodzice nieobecni, krzywdzą rodzice milczący, krzywdzą rodzice, którzy nie mogą przestać mówić. Bożena Keff w "Utworze o Matce i Ojczyźnie" przedstawia perspektywę córki, traktowanej wyłącznie jako "ucho" dla wspomnień i narzekań ocalałej ofiary Holocaustu. Matka zadręcza i terroryzuje dziecko (Usię) niekończącymi się monologami, podkreślając jednocześnie: "Ta historia mnie się przydarzyła./ Ja sama musiałam to przeżyć. Ty z Niczym nie masz Niczego Wspólnego". Dziewczynce pozostaje wstyd, że tak ma dobrze na świecie.

Wstyd przebija się też z opowieści Świdowskiej. Że nie miała oczu tak dojrzałych jak dzieci, które w wieku trzech lat wiedziały już wszystko o śmierci, miłości i bólu. Że nigdy nie była tak głodna. Że nigdy się tak nie bała. Że nigdy nie miała szans zrekompensować matce tamtych doznań. Że wiecznie ją zawodziła swoją "normalnością".

W "I nic więcej...", "Utworze..." Keff czy "(A)pollonii" nie ma sugestii, że ktoś, kto czuje w sobie pulsującą traumę, powinien zatem rezygnować z rodzicielstwa. To złudzenie rozwiał już zresztą Imre Kertész, opisując w "Kadyszu za nienarodzone dziecko" destrukcyjne skutki takiej "mentalnej aborcji". Wszystkie one są za to próbami przyznania pokoleniu "żywych" praw do innych uczuć niż tylko wstyd. Prawa do spojrzenia na swoich rodziców jak na ludzi, nie na pomniki. Prawa do pamiętania nie tylko o nich, ale i o sobie.

Całość w Gazecie Wyborczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji