Artykuły

Teraz może być nawet 2040 rok

- Odbiorcy są potrzebni tylko megalomanom, którzy chcą dowiedzieć się od innych o swojej hipotetycznej wspaniałości. Ale ja nie piszę niepotrzebnych dzieł, bo sama praca jest zachwycająca, a możliwości muzyki niezgłębione - mówi kompozytor i dramatopisarz BOGUSŁAW SCHAEFFER.

Wybitny kompozytor i dramaturg BOGUSŁAW SCHAEFFER [na zdjęciu] mówi o tym, dlaczego nie potrzebuje publiczności, co sądzi o krytykach i aktorach i co napisał o nim Ionesco.

"Najbardziej pracowity pisarz wśród kompozytorów i najwybitniejszy kompozytor wśród pisarzy". A przecież jest Pan również muzykologiem, reżyserem teatralnym, pedagogiem, publicystą, grafikiem, pianistą,

- I wydawcą... Co do mojej pracowitości, mogę (powiedzieć jedno: to nieprawda! Mam dużo czasu i łatwość tworzenia. A czasu mam więcej niż inni, ponieważ podzieliłem niemal każdy dzień na dwie części: rano i popołudnie - nie można w nowej muzyce działać więcej niż 3-4 godziny dziennie. Podwoiłem więc dni i gdy wszyscy żyją w 2010 roku, ja dożyłem dzięki mojej metodzie 2040 roku (!), jeśli nie dalej. Dziwię się, że nikt inny na to nie wpadł. Komponuję od 63 lat, więc czasu miałem dużo, również na odpoczynek i inne moje zainteresowania.

Ale ponoć urodził się Pan jako kompozytor, którego "zadaniem było odnowienie sztuki". Sztukę trzeba odnawiać?

- Sama się nie odnowi. Potrzebny jest twórca. W muzyce kompozytor, w teatrze dramaturg. Muzyka zawdzięcza swój rozwój kilku czy może kilkunastu wyjątkowym twórcom, którzy dokonywali cudów. Inaczej nie można tego określić. Bach, Mozart, Beethoven tworzyli niezwykle intensywnie, więc wiele się im udało. Innym nie, więc pozostają na dalszym planie.

Muzykę uważa Pan za najpiękniejszą ze sztuk, za "religię sztuki", jednocześnie twierdząc, że nie przekazuje ona żadnych treści poza sobą. Nie ma w tych stwierdzeniach sprzeczności?

- Muzyka jest ze swojej natury abstrakcyjna. Ma jednak tę zaletę, że zmienia się w konkret, który najpierw wydaje się obcy, lecz po bliższym poznaniu staje się niezwykły i okazuje się niezbędny każdemu rozsądnemu człowiekowi. Literatura czy malarstwo mają swoją rzeczywistość, muzyka nie ma takich źródeł, więc można ją tylko podziwiać i zachwalać. Fascynujące, że wytworzyła ona sympatyczne systemy i piękne, choć dziwaczne instrumenty - puzony, saksofony, wiolonczele, wibrafony, fagoty - gdy literatura i malarstwo pochodziły z oglądania i podglądania I istniejącej rzeczywistości! Muzyka nie ma takich banalnych źródeł, ona ma samą siebie, jej treścią jest ona sama, w dodatku operująca szyfrem, który znają tylko muzycy.

"Komponuję dla siebie. Nikt nie potrzebuje mojej muzyki". Nie potrzebuje Pan odbiorców?

- Odbiorcy nie są kompozytorowi potrzebni. Tylko megalomanom są oni niezbędni, by dowiedzieli się oni od innych o swojej hipotetycznej wspaniałości. Odbiorcy nie mają z reguły właściwego kontaktu z muzyką. Utwory zaprezentowane w filharmoniach jeden raz nie dają możliwości poznania wartości muzyki. Dopiero po piętnastym - lub więcej - posłuchaniu utworu odbiorca jest lub staje się w miarę kompetentny. Dzisiejsze nagrania dają taką możliwość. Krytycy, którzy z natury rzeczy słyszą jedno wykonanie, nie mogą orzekać o wartości dzieła. Stać ich więc tylko na powierzchowne impresje, których ja jako autor nie jestem ciekaw. Mogą sobie wypisywać różne androny, ale kto by się z nimi liczył? A przecież mają za zadanie objaśnić sens, budowę i wartość kompozycji.

Na początku była muzyka, potem teatr. Pisze Pan sztuki w intencji wzbogacenia teatru doświadczeniami z komponowania muzyki, podporządkowuje je Pan regułom kompozycji muzycznej, nie literackiej...

- Przedtem muzyka prowadziła mnie do teatru. Bohaterem mojej pierwszej sztuki "Webern" jest kompozytor. Potem to teatr inspirował muzykę.

Potrzebne jest Panu pisanie niepotrzebnego dzieła, bo chce się Pan różnić od innych? Czy to ta potrzeba była i jest źródłem Pańskiego nowatorstwa?

- Nic mi nie było potrzebne. Albo prawie nic, tylko papier nutowy i wolny czas. Nie piszę niepotrzebnych dzieł, bo sama praca jest zachwycająca, a możliwości muzyki zupełnie niezgłębione i ogromne. Źródłem mojego nowatorstwa jest właśnie ogrom możliwości muzyki. Co do awangardowości - jak można lekceważyć coś, z czego się później korzysta?! Gdyby muzyka "stanęła" na Bachu, Beethovenie czy Strawińskim, to jak mogłaby się rozwijać?

Sztuki teatralne pisze Pan natomiast dla aktorów. Ale dla wszystkich czy tylko dla wymyślonego przez Pana aktora instrumentalnego?

- Dla aktora instrumentalnego napisałem tylko trzy sztuki, reszta - czterdzieści trzy - pisana była z myślą o aktorach, którzy otrzymują ode mnie tworzywo idealne dla ich rozwoju. Moje sztuki wyobrażam sobie w przestrzeni scenicznej, dlatego jest mi łatwiej je pisać. Po prostu sztuki piszą się same. Wyjątek stanowi utwór "Multi", ujęty paralelnie w pięciu językach: angielskim, włoskim, francuskim, niemieckim i rosyjskim. W Europie kręcą się po teatrach aktorzy, którzy znają nie tylko język rodzimy, można więc uznać, że napisałem tę sztukę dla nich. Np. córka wybitnego dyrygenta Herberta von Karajana gra znakomicie w trzech językach.

Aktor instrumentalny to aktor muzykalny, brawurowy, panto-mimiczny i ogromnie sceniczny. Niewielu aktorów spełnia te wymagania. Ale Pan mówi, że ma szczęście do aktorów. Aktor, który kończy szkołę, wie niby dużo o grze, ale nie nadaje się do grania moich sztuk. Dopiero zetknięcie z tekstem (nieznanym!) otwiera możliwości grania otwartego i "brawurowego". Pisząc normalne sztuki, zawsze dbam o to, by każdy z aktorów miał równą ilość tekstu. To mój prezent, podziękowanie za wysiłek, który muszą włożyć w granie Schaeffera.

Większość Pana sztuk mówi o teatrze, aktorach, edukacji. Łączy je refleksja nad losem zwykłego śmiertelnika i artysty oraz "gra o wszystko, czyli zwycięstwo piękna". Tak po premierze "Multimedialnego coś" napisano o Pana teatrze w recenzji. Wierzy Pan w to zwycięstwo piękna?

- Oczywiście. Sztuka powinna tworzyć piękno. Ciekawe, że utwory z końca XX wieku, które wyśmiewano, gdyż nie znaleziono w nich tego, co szeroka publiczność znajduje w utworach "udanych", nagle po kilkudziesięciu latach wracają, stają się sławne, a w szczególnych przypadkach piękne.

Piękno to kategoria bardzo subiektywna. Co ono znaczy dla Pana - eksperymentatora, ekscentrycznego w swoich pomysłach estetycznych? Słowo ekscentryczny nie jest tu na miejscu. W naszym języku oznacza ono "postępujący niezgodnie z przyjętymi zasadami", a potocznie chodzi raczej o dziwaczność czy oryginalność. Nowa muzyka może być charakteryzowana tym określeniem tylko w przypadkach prawdziwych ekstrawagancji. Na przykład kiedyś czescy nowatorzy zaistnieli kopiąc kontrabasy i znęcając się nad nimi. Nie uważam się za ekscentrycznego.

Przyzwyczaił się Pan do bardzo różnych reakcji publiczności na Pana sztukę. Była też literacka reakcja - tekst "Trzy sny o Schaefferze" słynnego Eugene'a Ionesco. Proszę o tym opowiedzieć.

- Dużo by o tym mówić. W Paryżu na przedstawieniu Teatru Instrumentalnego Schaeffera pojawił się m.in. Ionesco. Mnie tam nie było, ale był entuzjazm publiczności, więc Ionesco stworzył owe trzy fragmenty, w których byłem sadystą zamęczającym małe dzieci, każąc im skakać z okien na siatkę, potem - uwięzionym szefem baletu, który podróżuje ze swoim zespołem w kajdanach, aż wreszcie Schaefferem po kompletnym upadku. Biedny i zapuszczony Schaeffer maszeruje z grupą równie biednych dzieciaków, którym nakazuje śpiewać "Manifest komunistyczny", ale w języku żydowskim, przez nikogo nieznanym. Tekst Ionesco jest bardzo teatralny. Został wydany w jednym z kilku dzienników genialnego dramaturga.

TECZKA OSOBOWA

Bogusław Schaeffer, urodzony 6 czerwca 1929 we Lwowie - kompozytor, muzykolog, dramaturg, grafik

i pedagog. Napisał setki utworów muzycznych, jest uważany za jednego z najbardziej oryginalnych polskich kompozytorów. Autor wielu książek* i artykułów na temat muzyki współczesnej i historii muzyki. Wykładał kompozycję w Akademii Muzycznej w Krakowie. Pracował jako nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, w austriackim Salzburgu, holenderskim Middelburgu i w angielskim Yorku. Współpracował ze studiem eksperymentalnym Polskiego Radia. Jest autorem wielu sztuk teatralnych, m.in. "Scenariusza dla nieistniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego", "Scenariusza dla trzech aktorów", "Kaczo", "Tutam", "Kwartetu dla czterech aktorów", "Audiencji", "Zorzy". Jego sztuki to teatralne partytury na wzór muzycznych, w których autor snuje refleksje nad naturą teatru, aktorstwa, sztuki i kultury. W jego monodramach wielkie sukcesy odnosili m.in. Andrzej Grabowski i Jan Peszek. Nakręcono o nim kilka filmów biograficznych, m.in: nagradzane na festiwalach "Solo" Macieja Pisarka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji