Artykuły

Łomem i piórem

SIEDZĘ w rozbabranym mieszkaniu, do którego wdarli się poszukiwacze fortuny. Jestem bezsilny, zdezorientowany, indagowany pytaniami - co panu zginęło? Wokoło mnie wywrócone szuflady, porozrzucane książki i przeróżne drobiazgi, które miały swoje miejsce od roku 1970, z chwilą kiedy zamieszkałem na Starówce.

Zastanawiam się, kto mógł być tak lekkomyślny posądzając mnie o majątek, którego miałbym dorobić się w ciągu 35 lat pracy w teatrze? Komu zależało na wprowadzeniu chaosu do moich dwóch pokoików z kuchnią? Następują ustalenia, czynności proceduralne, zdjęcia... Scena jak z filmu. A to po prostu fragment mojego życia prywatnego.

W życiu zawodowym mam również parę podobnych atrakcji, ale tu kapitał jest cenniejszy i dużo mniej chroniony. A to co zgromadziłem, jest mi dalej bardziej bliskie i drogie, ale niestety niewymierne. Tym łatwiej można więc ograbić. I to bezkarnie!

Przyzwyczailiśmy się w ostatnich czasach do udzielania licznych wypowiedzi dotyczących teatru, jego struktury, organizacji, opinii co do jego kondycji. Zasypywani jesteśmy pytaniami, czy to upadek teatru czy rozkwit, wesele czy pogrzeb.

Z perspektywy mojego splądrowanego mieszkania oświadczam, że to po prostu grabież. Tylko wszystko odbywa się w innej tonacji, za pomocą innych instrumentów. Nie operuje się łomem, ale piórem. Nie brudnymi rękami, ale językiem. Nie przywłaszcza się aparatu fotograficznego (Zenit TTL nr 84106375; uczciwego posiadacza proszę o kontakt), tylko na przykład formułuje się stwierdzenie, że jakieś przedstawienie, w jakimś teatrze po prostu straszy. Byliśmy na tym przedstawieniu czy nie, to jest mniej ważne. W przededniu 70 rocznicy niepodległości lojalnie przypominamy p.t. czytelnikom Życia Literackiego, że Rozmaryn na polskich scenach straszy. Kto po latach udowodni, że to nieprawda?

Bywam na przedstawieniach "Gałązki rozmarynu" w Teatrze Rozmaitości z racji swoich obowiązków i pragnę zapewnić, że nie pełnie tam roli poskramiacza widowni, która wystraszona spektaklem, w popłochu ucieka z teatru. Przeciwnie, publiczność nie, chce opuścić sali, dziękując licznemu zespołowi za przedstawienie.

"Życie Literackie" dowodzi, że tekst jest napisany przez grafomana, a czy ktoś się ujmie za autorem, który od 25 lat nie żyje, to już inna sprawa. Ma on wprawdzie swoich spadkobierców w Londynie, swego przedstawiciela w Krakowie, ale tymczasem dołóżmy temu emigracyjnemu autorowi, który już nie może się bronić i poinformujmy widownię, że oglądanie "Gałązki rozmarynu" Zygmunta Nowakowskiego to obcowanie z grafomanią.

Przyznam się, że mam tego dosyć. Niewinna gałązka gałązką, a ochota bierze żeby zacząć szukać kija. Redaktor Kałużyński v "Polityce" kpi sobie, że w "Rozmaitościach" warszawskich mokro od łez pod fotelami, on nie życzy sobie, aby w teatrze się wzruszano? On jeden wie jak należy reagować na prawdziwą sztukę. Uzurpuje sobie rolę Karajana, który będzie dyrygował emocjami. Popłakać się nad lasami legionistów, to brzydkie.

Sztuka powinna traktować z dystansem i to oczywiście sztuka przez duże "S". Taką jaką uprawia szanowny redaktor od lat w telewizji. To jest wzór, to kanon! Panie redaktorze, pragnę pana zawiadomić, że gestykulacja, którą pan stosuje w telewizji jest ani sceniczna i jako aktor wystawiam panu stopień niedostateczny. To tylko tytułem skromnego rewanżu. I jeszcze jedno pytanie: dlaczego bez dokładnego sprawdzenia informuje pan redaktor opinię publiczną, a za panem inni dziennikarze, że jestem działaczem partyjnym?

Czyżby przynależność partyjna miała wpływ na wyraz artystyczny?

Jestem przede wszystkim obywatelem tego kraju. Owszem, działam społecznie, tak jak tysiące moich rodaków. Ale robię to z wewnętrznej potrzeby, a nie z obowiązku przynależności do partii czy stronnictwa. Jest wielu Polaków bezpartyjnych. Do nich należę.

Obecnie recenzentem teatralnym "Życia Warszawy" jest były pracownik Teatru Rozmaitości. Pisuje także o teatrze, w którym niegdyś pracował. Wśród 35-osobowej obsady "Gałązki rozmarynu" zauważa przede wszystkim swego kolegę po piórze, aktora który notabene napisał recenzje z konkurencyjnego przedstawienia, nie wspominając ani słowem, że w jego macierzystym teatrze również przygotowana, ~ jest ta sama pozycja. Recenzja zapewne przez naszych stałych widzów przyjmowana jest ze zdziwieniem, przez zespół gromkim śmiechem, bo to zaczynają być towarzyskie adoracje podawane do publicznej wiadomości, które nie mają nic wspólnego ani z aktorstwem, ani z krytyką.

Redaktor z "Tygodnika Kulturalnego" w" sposób niekulturalny informuje swoich czytelników, że wywodzi się z kultury śródziemnomorskiej i nie rozumie ani emocji widzów znad Wisły, ani szarej piechoty paradującej na małej scenie. Z tej piechoty jeszcze niedawno naśmiewano się, a prowadzona była przez "wodza" na szkielecie końskim (takie prawo inscenizatora). I wtedy wszystko było zrozumiałe. Kiedy szesnastu chłopców maszeruje rytmicznie przy akompaniamencie braw widowni, wówczas pan nic nie rozumie? Może panu śpiewano inne piosenki w domu? A może pan jest niemuzykalny?

Ostatnio uczestniczyłem w dość licznym zgromadzeniu reżyserów w Teatrze Kameralnym i ze zdziwieniem przyglądałem się paruosobowej grupie prezydium. Rej wodził młody człowiek, który po odczytaniu apelu-orędzia zaczął pouczać sędziwego aktora, jak należy zachowywać się biorąc udział w tak zacnym zgromadzeniu. Sędziwy aktor chciał powiedzieć wiele, ale zaplątał się w swoich relacjach i ze spuszczoną głową opuścił scenę, na której przez parę godzin królowało złe zachowanie.

Zreflektowano się w porę i padła propozycja uczczenia chwilą milczenia niedawno zmarłego prof. Jana Świderskiego. Zadumę nad ulotnością sztuki teatralnej i przemijaniem życia przerwał znany filmowiec, podsumowując dotychczasową działalność SPATIF-ZASP (cytuje z pamięci): "Czasy stalinowskie spowodowała decyzję, aby was wszystkich zorganizować, wrzucić do jednego worka, a na czele postawić prezesa, który będzie władzom donosił". Nowe spostrzeżenie socjologiczne: prezes - donosiciel.

Wychodząc z Teatru Kameralnego, filii Teatru Polskiego przy ul. Karasia 2, zadumałem się nad losami nieżyjących prezesów: Leona Schillera, Mariana Wyrzykowskiego, Jana Kreczmara, Władysława Krasnowieckiego. Trzej ostatni byli moimi profesorami. Czy mogłem wrócić po przerwie na dalszy ciąg obrad szerokiego audytorium z udziałem zaproszonych gości? Uprzejmie zawiadamiam, że z takiej gościnności rezygnuje. Parę dni później pragnąłem uczestniczyć w pogrzebie Wielkiego Aktora. Uczestniczyłem, ale... Odwiedzając schorowanego prof. Świderskiego w Konstancinie i ściskając jego wątłą dłoń po raz ostatni nie sadziłem, że w dniu pogrzebu uczniowie jego, a są ich liczne zastępy, w protokole państwowego pogrzebu zostaną pominięci. Przyszli z potrzeby serca i autentycznego wzruszenia.

Wzruszenie wzruszeniem a polityka nad grobem polityką. A no cóż, politykujmy! Sięgam po zakurzony egzemplarz wspomnień Aleksandra Zelwerowicza "Gawędy starego komedianta". Tylko gdzie on jest, czy go znajdę? Siedzę wśród porozrzucanych książek, patrzę na łomem wyważone drzwi, błysk flesza uświadamia mi obecność obcych osób, które rejestrują zdarzenie. Zwykłe zdarzenie pod tytułem włamanie. To chyba sen, nie - to rzeczywistość. Idzie nowe. "Nim się przed moją nicością ukorzę, smutno mi Boże", ale nie z powodu nadkompletów na "Gałązce rozmarynu" Nowakowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji