Artykuły

Operetka i wiatr historii

XVI Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych

Operetka to tytuł, ale także konwencja. Konwencja, którą zaproponował pisarz, ale którą rozwinął i skonkretyzował reżyser. Pisał Gombrowicz: "Operetka" nie ma nic wspólnego ani z prawicą, ani z lewicą. Nic wspólnego z polityką. I choć autorskie wyznania zwykłem szanować, tym, razem pogodzić się trudno. To prawda, nie ma w sztuce elementów doraźnej agitacji, wszędzie przecież gdzie wkracza na arenę "wiatr historii" o apolityczności nie może być mowy. Zwłaszcza, że w fantastyczne, groteskowe perypetie dworu księstwa Himalaj wpisany został kawał europejskiej historii.

Wszystko jak na operetkę przystało zaczyna się uwerturą i to jeszcze wrocławska publiczność przyjęła spokojnie, ale już dekoracje dostały brawa przy otwartej kurtynie. I tak już było do końca, oklaski raz po raz przerywały sceniczne działania. Owacje sprawiedliwie zresztą dzielone na autora i wykonawców. Gdybym, musiał jednym słowem określić co mnie w tym przedstawieniu najbardziej urzekło, powiedziałbym - precyzja. Nie feeria pastiszowych pomysłów wywiedzionych zresztą z autentycznych doświadczeń starej i nowszej operetki, ale właśnie precyzyjne zinstrumentowanie licznego przecież zespołu aktorskiego, ale współbrzmienie wszystkich składników przedstawienia poza aktorstwem, więc także muzyki i plastyki. Muzyka Tomasza Kisewettera nie wolna od pewnych (przetworzonych oczywiście) cytatów z dzieł największych i tych mniej wybitnych, znakomicie budowała klimat przedstawienia, podobnie jak wywiedziona ze starego teatru scenografia Andrzeja Majewskiego. Bohaterem wieczoru był jednak obok Gombrowicza - Kazimierz Dejmek. Sprawa tym bardziej istotna, że nie było to przedstawienie, w którym co chwilę inscenizator zdaje się mówić "patrzcie, to moje, reżyserskie, to ja jestem taki dowcipny, zdolny, genialny". Konstruując to przedstawienie Dejmek krył się za aktorem, ale czuło się, że prowadził je z absolutną konsekwencją. Jedną jeszcze rzecz chciałbym podkreślić: pod koniec drugiego aktu spektakl nagle poważnieje, w tej konwencji utrzymany jest także akt trzeci, ale i przejście do nowego nastroju jest płynne i obie części znakomicie ze sobą skomponowane, a przecież skończyła się zabawa zramolałych arystokratów, wiatr historii wwiał na scenę prawdziwe życie.

Rozmiary tej noty nie pozwalają na pełniejszą ocenę aktorskich propozycji, raz jeszcze chcę jednak powiedzieć, te nie było w tym przedstawieniu "dziur", te jeśli nawet jakaś rola bardziej od innych przypadła mi do gustu, to w każdym wypadku mówić trzeba o dobrym, solidnym aktorstwie. Osobiście najwyżej postawiłbym wystylizowanego na Franza Jozsefa Mieczysława Voita, ale gorąco oklaskiwałem także Izabelę Pieńkowską (Księżnę Himalaj), Janinę Borońską (Albertynkę), Andrzeja Żarneckiego (Szarm), Ryszarda Dębińskiego (Firulet), Bogusława Sochnackiego (Hufnagiel) i cały czterdziestoosobowy niemal zespół.

Dobrze zaczął nam się ten szesnasty już festiwal. Miejmy nadzieję, że tak będzie do końca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji