Artykuły

Operetkowa "Operetka"

Warszawskie spotkania teatralne

CORAZ DOKŁADNIEJ poznajemy dramaturgiczny dorobek Witolda Gombrowicza. Na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie, na scenie, na której gra się obecnie jego "Ślub" i "Iwonę, księżniczkę Burgunda", Teatr Nowy z Łodzi pokazał "Operetkę". Reżyserem łódzkiego przedstawienia jest jeden z najwybitniejszych twórców polskiego teatru Kazimierz Dejmek. Piszę o tym od razu, gdyż niewiele jest sztuk jak ta, których nie tylko kształt sceniczny, ale po prostu ranga, zależą od reżyserskiej wyobraźni. Dejmek zrobił z "Operetki" spektakl frapujący. Tym łatwiej jednak widać te miejsca w sztuce, które bez ingerencji wielkiej klasy inscenizatora, byłyby po prostu mizerne i płytkie.

"Operetka" ma luźniejszą budowę niż "Ślub" czy "Iwona". Całe partie tej sztuki napisane są wierszem i to tzw. wierszem częstochowskim, masa tu trywialności i celowego banału, głupkowatych postaci i farsowych sytuacji. Rzecz cała, jak wskazuje na to tytuł, jest bowiem karykaturą najbardziej sznurowatego ze scenicznych gatunków - właśnie operetki.

Jak zwykle u Gombrowicza, w tej operetkowej rzeczywistości ścierają się dwie racje, dwa światy. Arystokracja zebrana u księstwa Himalajów reprezentuje stary porządek, tradycje. Elementami tego ładu są towarzyskie zwyczaje i hierarchie, a nawet sposób ubierania się, moda. Pojawienie się głupkowatej Albertynki, mieszczańskiej przyjaciółki Hrabiego Szarma, śniącej o nagości, rozbija ten arystokratyczny porządek. Bo nagość to brak formy, anarchia, rewolucja. I rewolucja rzeczywiście wybucha, wywołana przez lokajów pod wodzą rzekomego Hrabiego Hufnagla. Nagość tryumfuje.

Ten dość niezwykły dialog między starym porządkiem i młodą anarchią, nagością i modą, prowadzony jest przy użyciu środków nieraz może dziwacznych, ale zawsze pomysłowych i dowcipnych. Czasem trudno nawet mówić o rzeczywistym dialogu, postaci porozumiewają się bowiem monosylabami, chrząknięciami, niezrozumiałym gulgotaniem.

Kazimierz Dejmek poszedł za wskazaniem tytułu - wystawił rzecz jako operetkę właśnie. A raczej jako subtelną parodię operetki. Cały pierwszy akt utrzymany jest konsekwentnie w tej tonacji. Efekt jest przezabawny. Już pierwsza scena wprowadza widzów w doskonały nastrój. W typowym dla operetki pałacowym wnętrzu z wielkim schodami pośrodku (scenografia Andrzeja Majewskiego) pojawia się korowód gości księstwa Himalajów. Postaci te poruszają się w przyspieszonym tempie, jak na starych filmach. Muzyka Tomasza Kiesewettera - też z epoki - sekunduje tej zabawnej bieganinie.

Dalej rzecz się rozgrywa w podobnie kabaretowym duchu, obfituje w pyszne arie i refreny. W akcie drugim ten nastrój zabawy przełamuje się, śmiech już nie wystarcza. W czasie balu w pałacu następuje rewolucja, leje się krew, są ofiary i zwycięzcy o niespokojnych sumieniach finale sztuki, w złorzonym pałacu, pośród postaci życiowych rozbitków, pojawia się znowu wraz z tryumfującą Albertynką - operetka.

Aktorsko przedstawienie jest na równie wysokim poziomie. Zdumiewa przede wszystkim Mieczysław Voit jako Książę Himalaj, zabawny w każdym geście i każdym słowie (kapitalny monolog o istocie arystokracji). W bardzo ważnej i trudnej roli Mistrza Fiora występuje Marek Barbasiewicz. Najzabawniejszą chyba postać tej sztuki, Hrabiego Szarma, zagrał z wielką brawurą i komediowym wyczuć Andrzej Żarnecki. Na pewno jest to najlepsza rola w dotychczasowej karierze tego aktora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji