Artykuły

Maski i twarze Witolda Gombrowicza

W Teatrze Nowym w Łodzi odbyła się niedawno premiera "Operetki" Gombrowicza. Było to niewątpliwie wydarzenie. Aby obejrzeć przedstawienie reżyserowane przez Kazimierza Dejmka, zjechali tu ludzie teatru, artyści, krytycy z całego kraju. W foyer prowadzono długie dyskusje, rozważając wszystkie zalety spektaklu, przymierzając wizję inscenizatora do tekstu, czy raczej fragmentów zamieszczonych w znakomitym eseju Jana Błońskiego (Dialog, czerwiec 1971), lub, jeśli kto bardziej bywały w świecie, do premiery paryskiej. Na ogół zgodnie przyznawano, że Kazimierz Dejmek posłuszny wskazaniom autora, dał przedstawienie w stylu operetkowym, dynamiczne, bogate, roztańczone i rozśpiewane. Efektowna, błyskotliwa operetka a raczej pastisz na operetkę, śmieszy swoją zamierzoną kiczowatością tak, jak miała śmieszyć wedle intencji Gombrowicza. I też zgodnie z tą intencją w nastrój zabawy książąt i hrabiów wdziera się złowrogi "wiatr historii". Wtedy przestaje być śmiesznie, a bywa groźnie. Rośnie napięcie, zbliża się kulminacyjny moment. Rewolucji i oto papierowy świat zblazowanej, cierpiącej z przesytu "ahystokhacji" rozpada się. Z bohaterów operetki spadają maski, by odsłonić ich oblicza nie nazbyt ciekawe, a niekiedy okrutne.

Od pierwszego spotkania z rodziną i gośćmi Księcia Himalaj minęło ponad pół wieku. (I akt rozgrywa się ok. 1910 r., ostatni po II wojnie). Zmieniły się mody, idee, świat cały. Jeszcze chwila i oto ukaże się śliczna Albertynka symbol - nadzieja na odkupienie złego świata przez piękno, czystość, naturę. Ale Albertynka w łódzkim przedstawieniu nie na wyżyny świętej czystej natury wiedzie widzów, ale znów do operetki. W finale roztańczonym, rozśpiewanym, bohaterowie szybko przywdziewają nowe maski. Nawet Albertynka tańczy w peniuarze.

Gombrowicz we wstępie do operetki napisał: "Monumentalny idiotyzm operetkowy idący w parze z monumentalnym patosem dziejowym - maska operetki, za którą krwawi śmiesznym bólem wykrzywione ludzkości oblicze - to byłaby chyba najlepsza inscenizacja!" Na scenie łódzkiej owe bolesne ludzkości oblicze tylko na chwilę wyjrzało spoza masek. "Ale... jak tu nadziać marionetkową istotę operetkową istotnym dramatem?" Jak "zamknąć w operetce pewną pasję pewien dramat... nie naruszając jej świętej głupoty - oto kłopot niemały!" (uprzedzał Gombrowicz w tymże wstępie).

Gombrowicz swoje utwory sceniczne poprzedzał streszczeniem, precyzyjnie podkreślając ważne momenty akcji. Opatrywał je też wstępem wykładając idee swego utworu dawał klarowne wskazówki reżyserom i aktorom podpowiadając, jak powinni przedstawiać jego utwór na scenie. Narzuca to określony tok rozważań nie tylko zresztą artystom pracującym nad sceniczną prezentacją, ale również czytelnikom. To nie znaczy jednak, że nie zostawia autor pewnej wolności wyboru wniosków, jakie każdy może wyprowadzać z utworu pisarza na swój prywatny użytek. Pisarz pokazywał przecież całą złożoność każdego zjawiska. Gombrowicz nie lubił, kiedy usiłowano nazbyt precyzyjnie dociekać co pisząc miał na myśli. Powiedział kiedyś: "bądźmy dyskretni, zostawmy artystę z jego dziełem". Zostawia też nas widzów, czytelników z dziełem, w którym nigdy nie zawarł prawdy brzmiącej jednoznacznie.

Jego utwory są bardzo osobistą wypowiedzią, niekiedy zwierzeniem z najintymniejszych przeżyć, rozdarć. "Długopis i kartka papieru wystarczy, by napisać to na co ma się ochotę, we własnym, prywatnym imieniu" - mówił.

W zbogaca się wiedza czytelnika jeśli to, co odczuł, zobaczył w swojej wyobraźni czytając utwór dramatyczny, może potem porównać z wizją teatralną.

W ubiegłym sezonie na scenie Teatru Dramatycznego oglądaliśmy "Ślub" Gombrowicza reżyserowany przez Jerzego Jarockiego. W streszczeniu podanym przez autora czytamy: "We śnie ukazuje się Henrykowi - żołnierzowi we Francji podczas ostatniej wojny - jego dom w Polsce... Dom wydaje się przemieniony w karczmę, rodzice w karczmarzy". Jerzy Jarocki na scenie ustawił wrak samolotu, wyobraził sobie bowiem bohatera jako lotnika zestrzelonego gdzieś na pustkowiu. Nie oglądaliśmy więc żadnego domu-karczmy, ale tylko ten zestrzelony samolot, który był i domem i karczmą, a potem w miarę rozwoju akcji stawał się tronem królewskim (kiedy Henryk uczynił swego ojca królem), a następnie tronem, pałacem samego Henryka, kiedy to syn zrzucił ojca z piedestału (dosłownie i w przenośni). Samolot nadał wizjom Henryka kształt konkretny. Majaczenia bohatera "Ślubu" o powrocie do domu rodzinnego były przez to jeszcze bardziej nierealne.

"Ślub", chociaż przecież i tu reżyser pozostał wierny autorowi, nie był jedynie, jak to proponował w didaskaliach pisarz, "parodią formy", "parodią dramatu", stał się dramatem.

Inscenizator dysponując bogactwem teatralnych środków może spotęgować wymowę każdego utworu scenicznego lub przeciwnie stonować ostrość wypowiedzi pisarza. Niezależnie od tego, czy grać będzie utwór bez skreśleń, czy zrezygnuje z kilku zdań tekstu. Niezależnie nawet od tego, czy formalnie rzecz biorąc wykona zalecenia autora.

Kiedy po raz pierwszy na jednym z przeglądów studenckich teatrów odkryto jako nową formę - zabawę w słowa zaproponowaną przez młodych twórców, nikt nie pomyślał, a przynajmniej nie powiedział, ile w tym "nowym" jest z ducha twórczości Gombrowicza. A przecież to właśnie autor "Ferdydurke" z niezwykłą zręcznością i upodobaniem operował słowem tak, że nabierało ono coraz to innych, coraz bardziej zaskakujących znaczeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji