Artykuły

Śmiechu warte

Z czego śmieją się dzisiaj w teatrach? Niedawno krakowski reżyser Mikołaj Grabowski przyznał publicznie, że według jego obserwacji dzisiejsza polska publiczność reaguje głównie na seks. Ludzie śmieją się na przykład, gdy aktor położy aktorce rękę na kolanie albo gdy aktorka odwróci się i pochyli, zadzierając kiecę. Grabowskiemu można wierzyć, bo przecież nie ma w Polsce miasta, w którym nie wystąpiłby ze swoimi spektaklami - "schaefferiadami" - na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Ja jednak byłem bardzo sceptyczny, słuchając skargi wybitnego reżysera i aktora, za bardzo przypominała inteligenckie wybrzydzanie na masową kulturę. Nie uwierzyłem, dopóki sam nie sprawdziłem. Teraz wierzę.

Uwierzyłem w słowa Grabowskiego w teatrze, w którym on chyba nigdy nie wystąpił i nie wystąpi, mianowicie w warszawskim Teatrze Współczesnym. Scena ta ma od lat stałą publiczność z Mokotowa, która dominuje nad pojedynczymi turystami i całymi wycieczkami, nadając inteligencki ton tutejszym wieczorom. Jakże więc byłem zaskoczony, kiedy w środku tygodnia na jednym z kolejnych przedstawień sztuki "Kwartet" usłyszałem, co tak naprawdę bawi tę wyrobioną publiczność. Bohaterami komedii Ronalda Harwooda są emerytowani śpiewacy operowi, a jej tematem ich życie płciowe, a raczej jego brak. Są tu dwa rodzaje dowcipów: tematem pierwszego jest to, że starsi ludzie już nie mogą, drugiego - że mają kłopoty z pamięcią. Aktorzy bardzo sprawnie grają jeden i drugi rodzaj, wywołując zasłużone salwy śmiechu. Zbigniew Zapasiewicz w siwej peruczce przystawia się do Mai Komorowskiej, która nic nie rozumie z jego świńskich dowcipów, bo na uszach ma słuchawki - śmiech. Proponuje Januszowi Michałowskiemu seks grupowy - śmiech. Maja Komorowska usiłuje przypomnieć sobie nazwisko pewnego francuskiego aktora - śmiech. Zofia Kucówna podpiera się laseczką - śmiech. Zbigniew Zapasiewicz śpieszy do toalety - śmiech. Co za wspaniała obsada - szepcze siedząca przede mną starsza pani i trzęsie się ze śmiechu, patrząc, jak aktorzy parodiują jej własną starość razem z przypadłościami.

W "Polityce" Jacek Sieradzki bije na alarm: "Publiczność z Mokotowskiej bez zgrzytania zębami łyka kolejne witze Harwooda o pęcherzu, amnezji i starczym erotyzmie, które normalnie traktowałaby jako świadectwo upadku rozrywki i tani, telewizyjny gust". Ja bym nie przesadzał z tym upadkiem, bo najpierw trzeba mieć z czego spadać. Zastanowiłbym się raczej, co oznaczają dla teatru nowe upodobania publiczności? Przecież teraz, aby podbić widownię, trzeba będzie zupełnie zmienić podejście do wielu klasycznych dramatów. W "Hamlecie" na przykład trzeba będzie wydobyć scenę, w której Hamlet kładzie głowę między nogami Julii, w "Weselu" - dopisać noc poślubną, w "Świętoszku" - usunąć chustkę z dekoltu Doryny. W "Operetce" Albertynka powinna latać naga od początku. Zmiana gustów wpłynie na repertuar: po latach wróci na scenę "Akt przerywany" Różewicza i "Strip-tease" Mrożka. Jak widać, haracz, jaki zapłaci teatr, będzie niewielki, a korzyści mnóstwo. Już teraz ostrzę sobie zęby.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji