Artykuły

Grubcio i rodzina

Zagrał w 24 filmach fabularnych i w telewizji, jest żywą legendą lubelskiego Teatru im. Osterwy - portret WŁODZIMIERZA WISZNIEWSKIEGO i jego artystycznej rodziny.

Na Szmaragdowej u Wiszniewskich dziś święto. Z Warszawy przyjechał Tomek robić casting do swojego nowego filmu. Pani domu Elżbieta Pajączkowska krząta się w kuchni, bo syn dał już sygnał, że trzyosobowa ekipa kończy właśnie pracę w widocznym przez okno za dwupasmówką Jana Pawła II domu parafialnym kościoła Św. Rodziny.

Zaraz w rozległym mieszkaniu zacznie się niezwyczajny na co dzień dla dwojga emerytów ruch i zgiełk. Gospodarz Włodzimierz Wiszniewski robi wszystko, żeby nie mówić o swoich 47 latach na scenie Teatru Osterwy, tylko o rozległej familii. Pani Ela co i rusz wkracza, żeby zapanować nad rozwichrzoną opowieścią męża.

Rozległa familia

- Mój przedwcześnie zmarły w 1981 r. brat to już dziecko powojenne - mówi aktor. Tata wrócił z obozu w Waldenbergu, gdzie był w niewoli razem z 6 tys. polskich oficerów i gdzie uczył łaciny, którą znał jak polski. Wojtek urodził się w Łodzi w 1946 r., a ojciec wkrótce, w 51 zmarł pozostawiając niepracującą mamę Irenę z dwoma synami. Tata, zapalony brydżysta, na łożu śmierci powiedział często potem przypominane w rodzinie słowa "Leżę bez jednej". Miał, tak jak ja, na imię Włodzimierz, stąd te wszystkie nieporozumienia, że Wojtek to nie brat mój, tylko moich synów, Tomka i Marka, czyli też mój syn.

Natomiast Wojtka syn to Mateusz. Jest świetnym facetem. Zajmuje się metodami relaksacyjnymi w psychologii. Ma sukcesy - dodaje nie bez dumy Włodek, a że przegląda przy tym zdjęcia, zaraz przeskakuje na inny rodowy temat - stryjecznego dziada Michała Czajkowskiego - Sadyk Paszy, Stana Wisniewskiego, który na polinezyjskim atolu Bora-Bora ma swoją wysepkę.

- Stryjeczny dziad Michał Czajkowski, powieściopisarz, to słynny Sadyk Pasza. Został po powstaniu listopadowym wysłany przez Hotel Lambert do Turcji, żeby się opiekować Polakami, którzy tam wyemigrowali. Ożenił się z Ludwiką Śniadecką, przeszedł na islam i na służbę turecką, by w wojnie krymskiej dowodzić oddziałem kozaków sułtańskich - wyjaśnia Grubcio, jak Włodka nazywają przyjaciele.

Żona aktora porządkuje historię 65-letniego dziś Stana i opowiada o jego drodze z Polski przez Sorbonę, do krajów arabskich i USA, gdzie nakręcił ponad 200 filmow dokumentalnych i reklamowych, o dwuletniej podróży żelbetowym jachtem na Tahiti, o jego dwóch francuskich żonach i tej trzeciej, Polce, anglistce i dziennikarce, która przybyła na Bora-Bora pisać o atolu, a została i urodziła 30 lat starszemu mężowi 6-letnią obecnie Anais, szóste dziecko Stana.

- Taka zwariowana jest ta nasza rodzinka - komentuje Włodek, a że Tomka z ekipą jeszcze nie ma, więc na stole pojawia się książka "Kronika śmierci przedwczesnych", gdzie obok rozdziałów o Poświatowskiej, Hłasce, Stachurze, Riedlu i wielu innych jest część poświęcona Wojciechowi Wiszniewskiemu. Możemy wrócić ad rem, tyle że zaczynając od starszego z braci.

Z filmówki na scenę

Włodzimierz Wiszniewski, pamiętny Falstaf z "Wesołych kumoszek z Windsoru", Jan Chryzostom Pasek ze spektaklu opartego na jego pamiętnikach, tytułowy "Pan Jowialski", Cześnik z "Zemsty", Pan Wacław z "Kąpieliska Ostrów", przedstawienia, którym Teatr Osterwy uczcił 45 lat na scenie jego i Ludwika Paczyńskiego, a ostatnio Król Fizibuzi w "Szkarłatnej wyspie", aktor, który zagrał w 24 filmach fabularnych i TV, żywa legenda sceny lubelskiej, z którą związany jest od skończenia PWST w Łodzi w 1957 r., najchętniej przeszedłby nad swoją karierą do porządku.

Odsyła do jubileuszowych artykułów, audycji śp. Krystyny Kotowicz, wywiadów, w których pełno wspaniałych słów o kreacjach, ale i anegdot. A to o tym, jak lekarstwo na serce, a właściwie dla psychicznie chorych (ktoś podsunął) zabrało mu na zawsze świetną pamięć i zapominał tekst, gdy grał w "Sztukmistrzu z Lublina", a to jak z kolegą grali w Lubartowie nie zważając na to, że przez scenę przechodzi robotnik skracający sobie drogę do... kotłowni. Zawsze powtarzał, że do pracy podchodzi z pokorą jako aktor, który przed próbami nie wie nic, jest niezapisaną kartą oraz że w tym zawodzie trzeba mieć jeszcze szczęście.

Okazuje się, że w domu nie ma żadnych recenzji, bo zostały wypożyczone studentce piszącej pracę magisterską o Włodzimierzu Wiszniewskim, dziś ponad 70-letnim emerycie, który wciąż gra i odnosi sukcesy.

O, właśnie! Znalazło się trochę notek o sukcesie zupełnie świeżym. Na IV Festiwalu Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość Przedstawiona" Zabrze 2004 on, senior Osterwy, grający Baksisa i młoda siła teatru Jacek Król wcielający się w Doktora Fliza w "Wizycie" Taboriego, jednej z części spektaklu "Europa? Mikrodramaty" otrzymali nagrodę za kreacje aktorskie.

- W konkurencji siedmiu teatrów i w kilkuminutowej roli, gdy nie ma czasu na skorygowanie potknięć! - cieszy się absolwent filmówki, do której później trafił też młodszy brat Wojciech.

Z filmówki do legendy

- Wojtek tylko raz, w 79 r. uległ namowie dyrekcji Osterwy, że wyreżyseruje tu sztukę, ale nie miał czasu i podesłał jakiegoś kolegę. Gdy tamten zobaczył tekst Mirka Dereckiego o Bierucie, powiedział, że nie będzie tego robił. Wojtek sam napisał "Lublin - tamte dni" o okresie wojennym i powojennym miasta i to wyreżyserował, ale sztuka została zagrana raz i zdjęła ją cenzura - opowiada Włodek.

To było przekleństwo i zapewne przyczyna śmierci Wojciecha Wiszniewskiego, który ukończył

PWSFTviT 15 lat po bracie, w 1972 r., a dyplom otrzymał w 75. W swym krótkim życiu zrealizował tylko kilkanaście filmów. Jednak - jak ktoś słusznie zauważył - większość z nich na trwałe wpisała się w historię polskiego dokumentu. Dla szerszej publiczności zaistniał dopiero po śmierci (w tym dniu - co za ironia! - TVP pokazała jego "Palacza zwłok").

Należał do tego samego pokolenia polskich dokumentalistów co Kieślowski, Zygadło, Kędzierski. Jednak on poszedł znacznie dalej, w ostrości i głębi swoich penetracji rzeczywistości, a jeszcze dalej w poszukiwaniach własnego, artystycznego wyrazu. Bardzo szybko dopracował się niepowtarzalnego stylu i jego "Elementarz", "Wanda Gościmińska - włókniarka", "Sztygar na zagrodzie" czy "Stolarz" trudno pomylić z jakimikolwiek dziełami.

Świdnik, Śląsk, Lublin

Wreszcie przychodzi Tomasz Wiszniewski ze swymi ludźmi. Pani Ela podaje zupę ogórkową, za chwilę smakowity schab faszerowany śliwkami i kaszę gryczaną oraz pyszne racuchy z jabłkami, które syn dosmaża, gdy mama je.

Dzwoni drugi z synów, Marek, który poszedł zupełnie inną, biznesową drogą i mieszka z rodziną w Świdniku. Jest ciekaw, jak bratu udał się casting. Tomek opowiada, że polecany przez rodziców chłopak jest aktorsko dobry, ale za miękki, żeby biec 300 km. Z osterwowej teatroterapii trafili natomiast młodzieńcy za dorośli, ale ciekawi, co zostało zdokumentowane.

- Ubiegłoroczna grudniowa premiera w TVP Pana filmu "Wszyscy jesteśmy z węgla" stała się wydarzeniem. Proszę przybliżyć treść tego dokumentu.

- Amator filmowiec pracujący na biedaszybach w Wałbrzychu filmuje chrzciny, studniówki. Pewnego razu postanawia przestawić kamerę i podejrzeć swoich kolegów. Tym samym staje się dokumentalistą, a zarazem niezauważalnie dla samego siebie bierze na swoje barki odpowiedzialność za to, co pokazuje - mówi Tomasz Wiszniewski.

- Pochodzącego z Lublina artystę nie można nie spytać, czy nie znalazł u nas, na naszym terenie równie - przepraszam za wyrażenie - fotogenicznego tematu jak biedaszyby?

Cóż... czekam na propozycje. W końcu z Lublina jestem i aż do śmierci będę przemierzał trasę do Szkoły Podstawowej nr 9, późniejszą drogę z Narutowicza do Zamoya, zawsze zapamiętam chodniki prowadzące na plac Litewski czy do Teatru Osterwy.

Po obiedzie możemy dokończyć rozmowę. Urodzony w 1958 r. artysta, który po ukończeniu filmówki pracował jako asystent Polańskiego i Hasa, jako II reżyser przy 2 filmach fabularnych i 4 telewizyjnych, autor kilku dokumentów, 10 spektakli Teatru TV, odcinków 2 seriali, scenarzysta i reżyser dwóch filmów fabularnych - "Kanalii" i "Tam, gdzie żyją Eskimosi".

Z Bobem Hoskinsem

Ten ostatni to koprodukcja pol.-ameryk.-niem. z Bobem Hoskinsem w roli głównej, laureat wielu nagród mówi, że rodzinne tradycje artystyczne to rodzaj przekleństwa, bo nie jest najrozsądniejszą rzeczą wykonywanie tego zawodu.

- A "Pawełek" to skromny film o świecie ducha i materii, a w pewnym sensie o aspektach chrześcijaństwa. Wzruszajacy film o ważnych sprawach, historia o walce o zdrowie matki, bo bohater wierzy, że jej pomoże, jak pobiegnie 300 km do Częstochowy, a towarzyszy mu trener, który jest alkoholikiem. Rzecz jest więc nietypowa, bo kto dziś robi filmy religijne czy o problemach alkoholowych - stwierdza Tomek szykujący się do powrotu do Warszawy.

I znowu praca

Za chwilę w mieszkaniu przy Szmaragdowej opadnie gorączka. Tomek znowu wyjedzie, a pani Elżbieta, która też miała swoją przygodę filmową będąc lekarzem na planie dzieła syna "Tam, gdzie żyją Eskimosi" i zaprzyjaźniła się z samym Bobem Hoskinsem, powróci do domowych obowiązków. Włodek, choć emeryt, będzie się szykował do kolejnego wyzwania teatralnego.

Na zdjęciu: Włodzimierz Wiszniewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji