Artykuły

Sztuka na wczoraj i dziś

O tym, czy nasz teatr jest potrzebny, nie może być dyskusji. Wiemy wszyscy że tak, że nie tylko jest potrzebny, ale konieczny, choć spełnia rolę teatru od święta.

Mieliśmy okres jakby impasu, sala bywała niepełna. Aż nagle nasz teatr ożywił się, publiczność "wali", o sztukach mówi się, dyskutuje. Zaczęło się chyba od farsy Stanisława Balińskiego, potem był dramat Rittnera i tu okazało się że jesteśmy "eklektyczni", to znaczy że chcemy i różnych koncepcji i różnych przeżyć: chcemy się i trochę wzruszyć i nieco rozmarzyć, a doskonale jest zdrowo się pośmiać. Tak też i było.

A teraz: "Moralność pani Dulskiej"? Ależ to już takie ograne! Widzieliśmy, słyszeliśmy, po co więc jeszcze raz? - mówiono pokątnie na tydzień przed premierą. A po co "Świętoszek" Moliera? Po co "Wiele hałasu o nic"? - proszę państwa. Otóż po to, że jeśli sztuka jest arcydziełem, pozostaje zawsze w repertuarze teatralnym świata. W wypadku Dulskiej niestety jeszcze wciąż tylko w naszym rodzimym, polskim teatrze.

"Jest to sztuka ponadczasowa" - pisał dr Leopold Kielanowski. Słusznie, gdyż nie chodzi tu o szczegóły. Chodzi o niezmienność ludzkiej natury, która w każdym okresie historii jest niewolniczo związana z pozorem. Nie ma co do tego złudzeń: obowiązywać może zarówno pseudomoralność pani Dulskiej, jak bojową amoralność, kłamliwy egalitaryzm itp. plagi.

Chodzi także o charaktery: agresywność pojęta jako święta energia, babsko rządzące po tyrańsku w rodzinie, traktujące swoje tzw. obowiązki jako posłannictwo stania na straży porządku i ładu - jest wieczne. Dulska, obsesyjnie przykuta do "kamienicy", pieniędzy i pozorów, okazuje się bezradna gdy te sztywne i wypracowane metody załamują się w świetle faktów. Na naszych oczach staje się już reliktem "dulszczyzny".

Teraz potrzebne są lisy i węże: na scenę wkracza ktoś już częściowo przynajmniej wyzwolony z mieszczańskich głupstw, "wypada - nie wypada" pani Juliasiewiczowa. O zgrozo, farbuje sobie włosy na rudo, jest rozrzutna, nieodpowiedzialna, ale ma spryt! Oczy ma dobrze otwarte na świat bez skrupułów, który nauczył ją pływania po powierzchni, ona zatem rozwiązuje pomyślnie kompromitującą sytuację.

Każda świetna sztuka może być grana za każdym razem inaczej, indywidualnie i na nowo. Zależy to od zespołu aktorów, ich osobistego przeżywania ról, no i - co może najważniejsze - od reżyserskiej koncepcji. Nie, nie mam na myśli bezsensownych "udziwnień" (wyobraźmy sobie, że pan Dulski jeździ wkoło stołu na rowerze!), ani "uwspółcześnień".

Krzysztof Różycki wyreżyserował "Moralność pani Dulskiej" najnormalniej w świecie, a tak strukturalnie i psychologicznie konsekwentnie, że pazur reżysera czuje się w każdej scenie. Wszystko się trzyma, toczy, wejścia i zejścia są naturalne, nie ma żadnych dziur; przedstawienie ma tempo - to tempo, którego zawsze zazdrościliśmy Anglikom. Sam Różycki zagrał Zbyszka, a to już osobna sprawa.

O Marynie Buchwaldowej nie ma co pisać, bo i tak żadne słowa nie oddadzą świetności jej kreacji: tej złej i groźnej jędzy, skąpiradła, tyrana i masy fałszu, a przecież i śmiesznej z tym wszystkim Dulskiej.

"Ciocia" Juliasiewiczowa, w wyk. Marii Arczyńskiej, to było właśnie to: szelmostwo i spryt przy wdzięku i doskonałych manierach, a przy tym uroda, uroda podszyta świadomością potencjalnych z niej korzyści. (Kostiumy miała kapitalne, tak jak zresztą wszyscy - dzieło Jadwigi Matyjaszkiewiczowej).

Hanka to rola trudna, bo najpierw zahukanie, potem tragedia, a wreszcie chłopska siła i duma. Wanda Lissowska wywiązała się z tego b. dobrze; jej wiejski lament był nieoceniony. Wanda ma duży potencjał dramatyczny i w rękach dobrego reżysera mogłaby stać się filarem naszego teatru. A podobno wcale nie chce.

Iza Pawłowska, to zjawisko zwracające uwagę. Ta dziewczyna na szczęście chce grać. Już jest bardzo indywidualna, ma w sobie jakąś prawdę wewnętrzną - chyba po prostu głębokie zaangażowanie. Gorąco ją witamy!

Ratschka (mój ulubiony aktor), Helena Kaut-Howson, Małgorzata Modrzewska - wszyscy b. dobrzy. Jedynie Krystyna Podleska sprawiła tym razem nieco zawodu. Może nie lubiła tej roli? Różycki dał mądry, świetny, pełen pasji portret "człowieka przełomu". To bunt, wściekłość i jednocześnie świadomość słabości, brak siły "ruszenia tego świata" i podjęcia z nim walki. Raczej zgoda na dekadencję i ..."niech to wszyscy diabli". Spektakl przeszedł wszystkie oczekiwania. Publiczność szalała. Dawno nie pamiętano, by kurtyna tyle razy musiała się odsłaniać i zmuszać aktorów do ukazania się jeszcze i jeszcze raz. Tryumf był pełny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji