Artykuły

Unikam głupich ludzi

- Staram się być aktorem uniwersalnym, śpiewam, gram w musicalach, ale też nie unikam ról dramatycznych, skomplikowanych psychologicznie - mówi ARTUR BARCIŚ.

Artur Borkowski: Ile to już lat Tadzio Norek chodzi po kanałach w serialu "Miodowe lata"?

Artur Barciś: Ponad sześć.

Był Pan kiedyś w prawdziwym kanale?

Nie, nie byłem.

A w takim życiowym kanale?

Na szczęście też nie. Choć jak każdy miewam problemy.

I jak Pan sobie z nimi radzi?

Staram się możliwie szybko je pokonywać, wybierając najkorzystniejsze rozwiązania. Często przy takiej okazji robię bilans możliwych zysków i strat.

Może Pan liczyć w trudnych sytuacjach na czyjąś pomoc?

Mam grono przyjaciół, z którymi mogę pogadać, jak mi coś nie wychodzi albo zwyczajnie jest źle. Najwspanialszym przyjacielem jest moja żona Beata.

Siadacie wieczorem przy stole i opowiadacie sobie nawzajem jak minął dzień?

Oczywiście. Często jest też z nami nasz 16-letni syn Franek. Żyjemy w głębokiej przyjaźni i miłości, gdy któreś z nas ma problem, staramy się mu pomóc. Myślę, że takie relacje w rodzinie są ważne.

Czy uśmiech, żart mogą być antidotum na skrzeczącą codzienność?

Staram się na co dzień być pogodnym człowiekiem, choć na pewno nie tak naiwnym jak Tadzio Norek. I nigdy w ten sposób, jak w serialu, nie traktowała mnie moja żona.

W "Miodowych latach" łatwo wprawić Pana w dobry humor. W życiu też tak jest?

Wystarczy, że będzie pan interesującym człowiekiem, z którym warto porozmawiać, poznać go, a już będę zadowolony. Lubię kontaktować się z ludźmi, obserwować ich. Jako aktor, może nie powinienem się do tego przyznawać, wnikliwie obserwuję innych, zapamiętuję ich reakcje na różne sytuacje, a potem wykorzystuję to w swoim zawodzie.

Są ludzie, z którymi nie lubi Pan obcować?

Unikam ludzi agresywnych, głupich.

Głupich, czyli jakich?

To trudno zdefiniować, ale głupców się wyczuwa. Czasami głupi człowiek jest bardzo wykształcony. Widzę straszną głupotę wśród polityków. Patrzę, jak się obnażają, jak mówią różne bzdury, w które sami nie wierzą. Robią to tylko po to, żeby zyskać poklask u części społeczeństwa, które chce usłyszeć to, co mówią. Taki "monolog" na dłuższą metę ma krótkie nogi, ale przy okazji robi bardzo dużo krzywdy innym ludziom, także tym, którzy wierzą w jego treści.

Co jest Panu bliższe - komedia czy dramat?

To są części mojego zawodu i staram się w obu spełniać, choć często nie zależy to ode mnie. W rolach obsadzają mnie reżyserzy, a ci bywają bardzo leniwi i jak człowiek zagra w miarę przyzwoicie na przykład coś komediowego, potem już trudno wyobrazić im sobie, że można aktorowi powierzyć rolę w dramacie i odwrotnie. Kiedyś byłem aktorem wyłącznie dramatycznym i kiedy zacząłem występować w komediach, wszyscy byli strasznie zdziwieni.

Staram się być aktorem uniwersalnym, śpiewam, gram w musicalach, ale też nie unikam ról dramatycznych, skomplikowanych psychologicznie. To są zresztą najciekawsze role. Lubię również grać postaci komediowe w taki sposób, żeby to było zgodne z moim poczuciem dobrego smaku, wyobrażeniem aktorstwa w ogóle. Czyli, gdy gram komedię, staram się nie wygłupiać, robię wszystko tak serio, jak jest to tylko możliwe. Dopiero wówczas mnie to śmieszy.

Młodym widzom znany jest Pan przede wszystkim z "Miodowych lat". Starsi wspominają Pana udział w "Dekalogu" Krzysztofa Kieślowskiego.

Rolę w "Dekalogu", choć niewielką, uważam za jedno z ważniejszych dokonań w moim życiu. Pracując z Kieślowskim miało się poczucie, że obcuje się z kimś wyjątkowym, niezwykłym, po prostu geniuszem.

W sensie technicznym praca na planie "Dekalogu" była dosyć upierdliwa. Przez półtora roku nie znałem dnia ani godziny, bo o każdej porze mogłem spodziewać się telefonu od Krzysztofa: - Artur wysyłam po ciebie samochód, musisz się tutaj pokazać. Wynikało to z tego, że grana przeze mnie postać ciągle się zmieniała.

Jakich reżyserów jeszcze Pan ceni?

Bardzo lubię pracować z Maćkiem Wojtyszką. Mamy podobny sposób patrzenia na sztukę, aktorstwo, reżyserię.

Chciałbym pracować z Wojtkiem Marczewskim, z którym spotkałem się na planie "Ucieczki z kina Wolność". Była to wspaniała przygoda. Bardzo cenię też Andrzeja Barańskiego.

W przyszłym roku skończy Pan 50 lat. Jak je Pan podsumuje?

Nie lubię takich podsumowań, bo to znaczy, że coś się kończy. Lecz prawdę mówiąc, gdy zdawałem do szkoły aktorskiej, nie przypuszczałem, że mi się tak powiedzie.

Podobno równie dobrze, jak w aktorstwie, wiedzie się Panu z pędzlem w ręku?

Ostatnio odbywa się bardzo dużo różnych aukcji charytatywnych, których organizatorzy proszą znanych ludzi o przekazanie rzeczy na licytacje, bo to może komuś pomóc. Ponieważ rozdałem już wszystkie pamiątki, których mogłem się pozbyć, a ofiarowanie swojego zdjęcia z autografem uważam za coś niewłaściwego, pomyślałem, że będę malował obrazy. Nie są one wprawdzie jakimiś wielkimi dziełami sztuki, ale pewną wartość artystyczną jednak mają.

Ostatnio maluję wyłącznie anioły. Ujmuje mnie, a jednocześnie wzrusza ich prostota. Kończę właśnie obraz dla żony. Będzie na nim anioł z dwoma synami, bo kto powiedział, że aniołowie nie mają synów?

Żonie uszył Pan też sukienkę...

To dawne czasy, kiedy niczego nie można było kupić w sklepie, a chciałem, żeby nosiła coś niebanalnego.

A gdzie się Pan nauczył szyć?

Pochodzę z dość biednej rodziny i w młodości, jak chciałem mieć coś modnego, to wyżebrywalem u mamy pieniądze na materiał, a potem siadałem do maszyny. Wychodziło taniej niż w sklepie. Pamiętam pierwszą koszulę, którą sobie uszyłem. Była w tzw. łączkę i była wówczas bardzo modna.

Naszej rozmowie towarzyszy poszczekiwanie. Kto szczeka?

Mamy dwa jamniki szorstkowłose: Inkę i Nescę oraz kota Pędzla.

Do kompletu brakuje jeszcze tylko myszy.

Nie mamy myszy, ale mamy mysią dziurę. Tak nazywam mój dom, w którym mogę się schować, wyciszyć, a przez okno zobaczyć sąsiadów, jak to mówię, przyjaznych ludziom i światu.

***

One Man Show

To tytuł programu, w którym zobaczymy Artura Barcisia 14 lutego o godz. 19 w Centrum Kuttury przy ul Peowiaków 12 (bilety tamże).

Aktor, który wystąpi w Lublinie charytatywnie, będzie bawił i rozśmieszał. Nieustający słowotok urozmaici mimiką, gestami, częstymi zmianami ról. Ujawni też swój talent gawędziarski i poczucie humoru.

Ci i Państwa, którzy będą chcieli spotkać się z Arturem Barcisiem osobiście, będą mieli na to szansę w redakcji Kuriera Lubelskiego. Szczegóły w naszej poniedziałkowej gazecie.

Urodził się w 1956 roku w Kokawie koło Częstochowy. Ukończył Wydział Aktorski PWSFTViT w Łodzi. Zadebiutował w 1978 roku niewielką rolą rannego żołnierza w filmie "Do krwi ostatniej". Popularność zdobył w latach 80 Do swoich najważniejszych ról zalicza postaci portretowane w "Dekalogu", "Dwóch księżycach" i serialu "Miodowe lata". W latach

1979 -1981 występował w teatrze Na Targówku, w latach 1982 - 1984 na deskach Teatru Narodowego, a od 1984 roku jest związany z Teatrem Ateneum. Aktor jest także piosenkarzem. Dwa lata temu ukazała się jego płyta pt. "Zagrać siebie". Artur Barciś ma swoją dłoń odciśniętą na Promenadzie Gwiazd w Międzyzdrojach.

www.barcis pl

Na zdjęciu: Artur Barciś w spektaklu "Zatrudnimy starego clowna" w Teatrze Ateneum w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji