Artykuły

Musical Czyża

HENRYK Czyż określił swą "Białowłosą" jako musical. Ten utwór ma jednak pod względem ideowym większe ambicje, a znów jako widowisko nie dorównuje musicalom. "Białowłosej" brak libretta we właściwym tego słowa znaczeniu. Jest zaledwie pomysł i to interesujący: wyprawa uczonych odnajduje dawno zaginionego kolegę "gdzieś w Kosmosie", w szczęśliwej krainie. Zamieszkują ją ludzie porozumiewający się bez słów, a jedynie dźwiękami muzycznymi. Jedną z mieszkanek tej krainy - Białowłosą - kosmonauci zabierają ze sobą na Ziemię. Tu czeka ja zetknięcie z brutalną cywilizacją naszej planety. (Czy aż tak brutalną, jak w nowym utworze Czyża?).

Ten zarys libretta nie ma jeszcze literackiego kształtu, kwalifikującego utwór do życia scenicznego. Nie tylko dlatego, że stanowi zbiór luźnych scen, ale przede wszystkim dlatego, że tekst literacki jest obciążony banalnymi sformułowaniami, frazesami, pseudofilozoficznymu treściami, tracącymi po prostu grafomanią. Dwa - trzy dowcipne powiedzenia nie ratują sytuacji.

Dyskusyjna jest także sprawa wprowadzenia do akcji narratora - Poety - jakby komentującego rozwój sytuacji. Jego tyrady - nienajlepszej marki literackiej - osłabiają i tak na ogół wolne tempo. Nie jest to zaletą żadnego przedstawienia, a w musicalu - wprost niedopuszczalne. Tu niezbędne są - błyskotliwe tempo i żywa, nawet dramatyczna akcja.

To złe libretto denerwuje tym więcej, że muzyka "Białowłosej" jest bardzo dobra, ciekawa, różnorodna - od rocków do bogato instrumentowanych fragmentów w stylu moderny XX w. Może kogoś razić ta zbytnia różnorodność stylów muzycznych w jednym utworze, ale to już inne zagadnienie. W każdym bądź razie Orkiestra Opery wykonała tę muzykę pod batutą kompozytora niezwykle błyskotliwie.

Wydaje się, że prawykonaniu tak trudnego utworu, w dużej mierze eksperymentalnego, potrzebna była pomoc wytrawnych realizatorów: inscenizatora, reżysera i choreografa. Takich twórców teatralnych zabrakło "Białowłosej" w Operze Warszawskiej. Ci, którzy podjęli się tego, zadanie mieli niełatwe.

Zespół śpiewaków i tancerzy Opery nie ma doświadczenia w tego rodzaju przedstawieniach. Sprawia mu (poza nielicznymi śpiewakami-solistami, jak np. Jerzy Kulesza) wyraźną trudność swobodne wygłaszanie tekstu. Z całą wyrazistością uwydatniły się więc u wielu wykonawców braki w dykcji. Niestety, niektóre sceny zbiorowe - z udziałem Fotoreporterów, Dziennikarzy, Gazeciarzy - wypadły żenująco. I to nie tylko jak na reprezentacyjną, polską scenę operową.

Jest w tym przedstawieniu takża kilka scen ładnych, udanych. Nie są one jednak w stanie zatrzeć ogólnego, ujemnego wrażenia.

Do momentów udanych zaliczyć trzeba ładne piosenki w wykonaniu Bernarda Ładysza, Bogdana Paprockiego, Kazimierza Pustelaka i Zdzisława Klimka; efektowne choć powtarzające się wokalizy Zofii Rudnickiej; zawsze świetne, solowe popisy taneczne Stanisława Szymańskiego.

Gościnnie występujący aktor dramatyczny Edward Fetting także wywiązał się doskonale ze swego niezbyt wdzięcznego zadania, szkoda tylko, że nie wszystkie wygłaszane przez niego kwestie były słyszalne j na widowni. Tak ważny element musicalu - balet - nie został zupełnie wykorzystany, a np. kabaretowy występ "Sióstr Struks", choć potraktowany satyrycznie, przypominał występ w "Casino de Paris" z perspektywy prowincjonalnej. Więcej smaku miał w tym wypadku scenograf, który zaprojektował nastrojowe wnętrze nocnego lokalu, jakie przydałoby się Warszawie nawet jeszcze w epoce lotów kosmicznych.

[źródło i data publikacji artykułu nieznane]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji