Artykuły

Taki mi się snuje... teatr

Byłem świadkiem historycznego wydarzenia, byłem świadkiem inauguracji odbudowanej Sceny Narodowej. 19 listopada 1997, w rocznicę prapremiery "Natrętów" Józefa Bielawskiego (1765), artysta-wizjoner Jerzy Grzegorzewski przedstawił "Noc listopadową" wg Stanisława Wyspiańskiego - pierwszą premierę na Scenie im. Wojciecha Bogusławskiego (scenie dramatu) w Teatrze Narodowym.

SIĘGNIĘCIE po teksty Wyspiańskiego nie jest przypadkowe. To on wyznaczył teatralny kanon myślenia o historii narodu, cywilizacji. Był malarzem, twórcą witraży, poetą, dramaturgiem... Był człowiekiem renesansowym. Był wizjonerem i myślicielem - jak nowy dyrektor artystyczny Narodowego.

Wyspiański złączył w swoich dramatach chrześcijaństwo z mitologią grecką, postrzegał historię narodu (cywilizacji) jako wielkie theatrum mundi. I w tym Grzegorzewski jest mu wierny. Restytuuje tragedię, opowieść o krwawych "igraszkach bogów", którzy są ludzcy, arcyludzcy. Być może są tylko ludźmi przepełnionymi wolą mocy - jak Wielki Książę Konstanty/Ares (prawdziwa kreacja Krzysztofa Globisza).

WYSPIAŃSKI ujrzał tragedię Polaków, ich powstań, zrywów i upadków, jako kosmiczny dramat pełny rytmów natury i politycznych rozgrywek. Tworzony, pomimo wszystko, przez człowieka przywłaszczającego sobie cechy boga. Tak powiedziałby Miłosz. Grzegorzewski historię Polski łączy z historią teatru. Snuje gorzką opowieść o nas. W jego teatrze obecny jest nie tylko tekst Wyspiańskiego. Jest także tekst historycznych losów narodowej sceny, jest opowieść o próbie zrozumienia historycznych doświadczeń. Grzegorzewski wpuszcza na scenę oddech ulicy, jej kpiarstwo, małostkowość i naiwną ucieczkę od pytań.

W tym miejscu wypada powiedzieć wprost: to przedstawienie jest arcydziełem. Nie wolno go opisywać po jednokrotnym obejrzeniu. Powodów jest kilka.

W "Nocy listopadowej" Grzegorzewski - jak na postmodernistę przystało - gra cytatami ze swoich poprzednich inscenizacji. Gra z Wyspiańskim, a co więcej, chcąc być mu wiernym, co chwilę musi zaprzeczyć Poecie. Wykpiwa, parafrazuje, stosuje ironię i pastisz. Demistyfikuje nasze sny narodowe. Bo poświęcenie Polaków jest wielkie. Wielkie były ich czyny i losy, na chwila, na moment. W gestach, słowach - są teatralni. W życiu poddają się prawom bytu i historii. Kto wie, czy najważniejszymi scenami w spektaklu Grzegorzewskiego nie są obrazy z Satyrami, ulicznikami, tymi, którzy cierpią i zachowują trzeźwy dystans do Sprawy. Ich głos wydaje mi się najważniejszy, współczesny poprzez swoją odmowę. To oni wyklaskiwali artystów politykierów w stanie wojennym (scena z gen. Chłopickim), to oni nicowali i nicują nasze narodowe mity. Wspomniałem, że nie wolno pisać o tym prawdziwym dziele teatru od razu, po jednokrotnym obejrzeniu. Zbyt wiele wątków, zbyt wiele pięter znaczeń misternie nanizanych w toku akcji. A jednak korci mnie, by dostrzec w przedstawieniu Grzegorzewskiego nie tylko fatum historii Polaków. Sądzę, że poprzez dystans i chłód (wszechobecny w grze aktorów i scenografii) twórcy "Nocy listopadowej" próbowali wyrazić tragedię narodu lub szerzej - cywilizacji europejskiej. W świecie, który odmówił racji bytu bogom, istnieją tylko ludzie "jako bogowie". Ich wola i czyn kształtują, narzucają losy ludziom. Można więc odczytać spektakl Narodowego jako grę (teatralną?) ambicji, kompleksów, resentymentów bohaterów tego teatru życia i śmierci.

MOŻNA, a mam wrażenie, że trzeba ujrzeć historię Polaków jako theatrum mundi - rzeczywistość, w której zmagają się dwie siły: Eros i Thanatos. Wola działania i wola godnej śmierci. Taki jest u Grzegorzewskiego książę Konstanty - rozdarty między wolą mocy (być carem Polaków) i miłością do Polki Joanny, a świadomością swej roli, roli poddanego w dramacie historii. - Nieszczęścia dopełnią sami, gdy krokiem pójdą wstecz - woła Teresa Budzisz-Krzyżanowska (Muza/Pallas Atena). Ta kwestia brzmi jak przestroga lat 90. Streszcza się w niej cała historia dramatów jednostek: wycofań - gen. Chłopickiego (Jan Englert), "zdrady" gen. Wicentego Krasińskiego (znakomity Daniel Olbrychski) etc.

NIE wiem, czy będzie to przedstawienie dla zwykłych widzów. Zbyt wiele pięter, hermetycznych znaków. Mam jednak pewność, że Grzegorzewski stworzył wielki kawał teatru. Z siebie, swoich wizji, przemyśleń. I dlatego pomijam niedostatki gry aktorskiej, "brudy" w monumentalnej scenografii, która przytłoczyła teatr Grzegorzewskiego.

Na początku spektaklu, w scenografii pojawia się aluzja do pancernika Potiomkina, a Nike puszcza w ruch koło zamachowe dziejów. W finale wchodzi na scenę tłum zwykłych ludzi noszący na lawecie ciało Waleriana Łukasińskiego (znakomity Olgierd Łukaszewicz). Tragedia Historii przemienia się w dramat ludu. To rama, przestrzeń, w której Grzegorzewski opowiada o upadku wiary, mitu, narodu. 40 milionów Polaków żyje poza tą opowieścią. Żyje obok.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji