Seks, serwetki i sztuczne norki
Przedstawienie warto oglądać przede wszystkim dla mężczyzn (myślę wyłącznie o grze aktorskiej), a zwłaszcza dla Grzegorza Gzyla w roli Gilberta Bodleya.
Do ekskluzywnego salonu futrzarskiego Bodley, Bodley & Crouch, w którym rytm życia wyznaczają ruchy szczotki na drogim futrze, wkrada się pewnego dnia totalny chaos. Za sprawą jednego ze współwłaścicieli tejże londyńskiej firmy - miłośnika kobiecych wdzięków należących do cudzych żon - uruchamia się lawina wydarzeń z pogranicza konfekcji i seksu. Przez okno lecą (i lądują na okolicznych zegarach i przejeżdżających autobusach) kolejne komplety bielizny i sukienki, a w schowkach na futra marzną nagie niewiasty. Małżonki, małżonkowie, kochanki i kochankowie biegają jak w ukropie, usiłując ukryć swoje zdrady. Wpadka wisi na włosku, a drzwi za dziewczyną odzianą w serwetki bankietowe zamykają się dokładnie w momencie, kiedy z wakacji wraca stęskniona żona. A wszystkiemu winna jest tak naprawdę ślepa miłość, jaką kobiety darzą norki...
Farsa Cooneya i Chapmana, której premiera odbyła się w niedzielę w Teatrze Kameralnym, nie jest mistrzostwem świata w swoim gatunku. Trzeba przyznać, że Grzegorz Chrapkiewicz, reżyser sopockiej premiery, wydusił z tego tekstu, ile tylko się dało, a może nawet trochę więcej. Mimo że Chrapkiewicz broni się przed etykietką "speca od fars", nie zmienia to faktu, iż radzi sobie z nimi wyśmienicie. Potrafi wspaniale zagęścić sytuację i utrzymać szaleńcze tempo. Potrzebuje do tego jednak aktorów, którzy nadążą za piętrzącymi się gagami i potrafią dotrzymać kroku czasami karkołomnym pomysłom inscenizatorskim. Nie najlepiej to wygląda w "Nie teraz, kochanie".
Przedstawienie warto oglądać przede wszystkim dla mężczyzn (myślę wyłącznie o grze aktorskiej), a zwłaszcza dla Grzegorza Gzyla w roli Gilberta Bodleya. W obcisłym podkoszulku i garniturze w beżowo-różowe prążki Gzyl jest doskonałym mężem-zdrajcą. Na początku swobodny i nonszalancki, w miarę jak jego grzeszki zaczynają go osaczać - coraz bardziej rozdygotany i wystraszony jak mały chłopiec.
Bardzo dobrze partneruje mu Arkadiusz Brykalski (choć momentami "się zagrywa", o co łatwo w farsie) jako zniewieściały, Bogu ducha winny Arnold Crouch - przyjaciel i wspólnik, którego Gilbert-Gzyl wrabia w rzekome romanse i awantury. Stoicki spokój (podkreślony orientalnym kostiumem - kimonem) jego bohatera zmienia się z czasem w lisi spryt i bezczelność.
Ciekawie wypadają także Zbigniew Olszewski (naburmuszony Komandor Frencham) i Igor Michalski ("stateczny" Harry McMichael).
Niestety, panie nie dorównują męskiej reprezentacji teatru Wybrzeże. Ich honoru bronią (nie do końca z sukcesem) tylko Joanna Kreft-Baka (sekretarka Tipdale) i Dorota Kolak (żona zdrajcy Bodleya, która notabene nie pozostaje mu dłużna) oraz figura Tamary Arciuch Szyc (jej Janie większość sztuki paraduje w bieliźnie, ku uciesze męskiej części publiczności).
Nie tylko zresztą kreacje aktorskie kobiet są gorsze - bladziej wypadają także kreacje w sensie konfekcyjnym. Kostiumy panów są naprawdę oryginalne i w dobrym guście, natomiast pań (może poza wściekle różową minisukienką Joanny Kreft-Baki) mocno trącą zwykłą tandetą. Zamiast jeździć do Londynu po tkaniny na brzydkie sukienki, jak głosi jedna z zakulisowych legend, trzeba było lepiej zrobić rundę po prowincjonalnych lumpeksach Pomorza i poszukać autentycznych ocelotów i norek. Można je tu kupić dosłownie za sto złotych, o czym niezbicie zaświadcza garderoba niżej podpisanej. Dwa sztuczne do bólu straszydła na sztywnych manekinach, które udają ekskluzywne futra, budzą obrzydzenie nie tylko miłośników zwierzątek (na)futerkowych. Jeśli norki mają być przyczyną całego zamieszania i sprawić, że zamężna kobieta (przepraszam za wyrażenie) odda się żonatemu mężczyźnie, to nie można ich ciąć z metra w sklepie z tkaniną, nawet przy Oxford Street. Żadna kobieta nie zwariowałaby na punkcie futra ekologicznego!
"Nie teraz, kochanie" to teatrzyk lekki i rozweselający. Bardzo dobra pozycja na lato. Czysta rozrywka - może nie najwyższych lotów, ale zawsze się można pośmiać.