Artykuły

Łagodna kara krzyża?

"Zbrodnia i kara" w reż. Andrzeja Bubienia w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Recenzja Andrzeja Churskiego w Nowościach - Gazecie Pomorza i Kujaw.

"Zbrodnia i kara" w Teatrze Horzycy w Toruniu, to na pewno nie kryminał i nie prosta obyczajówka. Bardziej moralitet z gromko brzmiącym z głośników "Hospody pomyłuj".

Wielkie należą się reżyserowi Andrzejowi Bubieniowi słowa uznania za to, że dba o obecność na scenie wielkiej literatury rosyjskiej. I za to, że nie wpada w interpretacyjną łatwiznę ani nie ulega pokusie usilnego jej uwspółcześniania. I za to wreszcie, że kierunek interpretacji, choć nie narzuca się na pierwszy rzut oka, jest czytelny (z niewielką pomocą programu teatralnego z ciekawą zawartością, który można kupić przed przedstawieniem).

Andrzej Bubień historię zbrodni Raskolnikowa rozgrywa jako dramat wewnętrzny bohatera. Relacja Raskolnikowa z sędzią śledczym, która zwykle jest osią adaptacji teatralnych tej powieści, tu służy głównie atrakcyjności widowiska. To, co ważne, zawiera się w spotkaniach Raskolnikowa z Sonią, a dopełnić sensu ma jego spotkanie z matką. Akcenty rozłożone są tak, że silne wrażenie emocjonalne robią opis zbrodni, potem konfrontacja postawy Raskolnikowa - racjonalisty i mordercy - z biernością Soni, która z pokorą przyjmuje na siebie wszystkie konsekwencje nędzy i niesprawiedliwości, z prostytucją włącznie. Puenta jest jednak nie do końca jasna. Raskolnikow przyjmuje z rąk Soni krzyżyk, siada i uśmiecha się szeroko, łagodnie. Czy to przyjęcie krzyża (i pokuty) jest szczere, poprzedzone skruchą, czy jest efektem racjonalnej oceny sytuacji (a więc skruchą udawaną), czy wreszcie dowodem, że Raskolnikow jest lekko szalony? A może znaczy jeszcze co innego?

Kilka elementów przedstawienia wskazuje na to, że uwaga widza powinna skierować się w stronę możliwości odnowy moralnej płynącej z wiary. Mocne, cerkiewne chóry, ikona w pustym pokoju Soni, na którą pada światło, i ten krzyżyk. W planie dramatu wewnętrznego Raskolnikowa - jest to jakieś rozwiązanie. W planie obejmującym ludzką i materialną rzeczywistość adaptacji "Zbrodni i kary" - niekoniecznie. Pytania można postawić, a przedstawienie pozwala na nietrywialne próby odpowiedzi. I to dobrze.

Z resztą jest gorzej. Kto widział Filipa Frątczaka w "Graczu", widział wszystko. Jego Raskolnikow grany jest tak, jakby aktor przygotował monodram, do którego włączone zostały następnie dodatkowe postaci. Może nie byłby to zły monodram? Rozegrany w zmiennej przestrzeni małej sceny, gdzie Raskolnikow ma najmniej miejsca, dusi się w piętrowym łóżku tuż przed pierwszym rzędem widowni. U śledczego Porfirego jest miejsca dużo więcej, oddycha się swobodniej, ale wielką przestrzenią dysponuje Sonia, która ma w pokoiku łóżko, miskę i ikonę. Zagrałby to Filip Frątczak z tą samą muzyką w wykonaniu cerkiewnego chóru, refleksyjną w partiach współczesnych, mocną w stylizowanych. Zalety byłyby następujące: przyjazny czas spektaklu, zmniejszenie roli postaci zmieniających rekwizyty i kształt przestrzeni (niby tajniacy, ale bardziej z zakładu pogrzebowego rodem), brak niejasności w relacjach między postaciami i tajemnic niektórych działań aktorskich.

Z drugiej strony byłoby żal nie zobaczyć w roli śledczego Marka Milczarczyka, a w roli Soni Matyldy Podfilipskiej. Sonia Matyldy Podfilipskiej nadaje przedstawieniu sens. Trudność tej roli, polegająca na połączeniu realizmu z pokazaniem specyficznej duchowością, została tu pokonana przekonująco. Marek Milczarczyk zbudował najciekawszą postać przedstawienia i jest jego główną atrakcją. Trzyma uwagę widowni, sprawia, że czekamy z ciekawością na następne wejście, na kolejne rozdanie w grze z Raskolnikowem. Tyle że postacie te są z nieco innych estetyk teatralnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji