Artykuły

Bez tytułu

"Sztuka bez tytułu" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Kalina Zalewska w Teatrze.

Inscenizując "Sztukę bez tytułu", częściej graną jako "Płatonow", Agnieszka Glińska dokonała podobnego zabiegu co - szesnaście lat temu - Jerzy Grzegorzewski w Wujaszku Wani. Walcząc z teatralną sztampą i ówczesną modą na Czechowa, Grzegorzewski zakpił z rozmaitych klisz i stereotypów pojawiających się w inscenizacjach jego dramatów, przesądzając o komediowym charakterze swojego spektaklu. Glińska nie posuwa się tak daleko, ale idzie tą samą drogą, działając jednak w odmiennej sytuacji. Niewielka ilość skreśleń w tekście, fakt, że nie został on "przepisany" i charakter inscenizacji granej w kostiumach stylizowanych na dziewiętnastowieczne, zresztą tak jak w Wujaszku Wani, sytuują dziś reżyserkę raczej w gronie obrońców tradycji niż obrazoburców. Niemniej jednak jest to wciąż grono artystów nawiązujących z nią twórczy dialog, którego patronem mógłby zostać Grzegorzewski.

Przede wszystkim Glińska ucieka od utartej konwencji wystawiania Czechowa. Wszystkie kwestie w pierwszym i trzecim akcie przedstawienia każe aktorom mówić wprost do publiczności, sytuując ich przodem do widowni. Zabieg ten tworzy ramę dla portretowanych wydarzeń i wypowiadanych kwestii, jest też ucieczką od scenicznego realizmu i przeżywania roli, zakorzenionych w metodzie Stanisławskiego i do dziś kształtujących styl inscenizacji jego ulubionego autora (vide Wujaszek Wania w reżyserii Wieniamina Filsztyńskiego, który rok temu miał premierę w warszawskim Teatrze Polskim). Już na początku przedstawienia, po wstępnej wymianie zdań między Anną Wojnicew i Mikołajem, na scenie pojawia się służba rozstawiająca krzesła dla gości Generałowej, siadających kolejno wzdłuż rampy, w jednym rzędzie i w zasadzie nie zmieniających pozycji przez cały pierwszy akt. Z kolei w trzecim akcie partnerki Płatonowa, zamiast odgrywać z nim następujące po sobie sceny, siedzą obok siebie na tej samej kanapie. Tworzy to ironiczny komentarz dla rozliczeniowych rozmów, jakie - niemal jednocześnie - prowadzą z bohaterem, nerwowo krążącym po scenie albo sadowiącym się pod sufitem, gdzie dociera on po schodach przeciwpożarowych, pełniących funkcję drabiny. W pierwszym i trzecim akcie dobrze widać też teatralną umowność. W trakcie wizyty Osipa, grający Płatonowa Borys Szyc odgrywa na środku sceny bójkę z koniokradem, podczas gdy występujący w tej roli Andrzej Zieliński stoi niedbale oparty o ścianę stamtąd wypowiadając swoje kwestie.

Glińska prowadzi realistycznie tylko akt drugi, rozgrywając go jak pierwszy akt Wesela, gdzie na zapleczu tanecznej zabawy toczą się rozmowy w parach, a goście wybiegający nagle z głównej izby porywają albo przyprowadzają ze sobą kolejnych bohaterów. Tutaj tło przestrzeni gry stanowi ogród Generałowej, sądząc po didaskaliach i umieszczonej na środku sceny fontannie. Potem, przy świetle księżyca "wyświetlanym" na jednej ze ścian, reżyserka zabiera nas na wyprawę po okolicy. Miejscem akcji staje się las w rejonie domu Płatonowa. Letnia noc, bliskość natury i wypity podczas kolacji alkohol tworzą inny kontekst dla rozmów bohaterów, ujawniających skrywane emocje. Stąd w drugim akcie aktorzy grają wobec partnerów, a niektórzy pozostają ze sobą w bliskim kontakcie.

Opisane zabiegi wspomagane są wyborem tekstu. Glińska skreśliła niewiele, ocalając wszystkie wątki i postaci, okroiła jednak monologi Płatonowa i Osipa, w których rozpamiętują krzywdy i wadzą się z sumieniem, a także szczere wyznania Generałowej, ujawniające jej cynizm. Zaprezentowała głównych bohaterów poprzez relacje z innymi, w biegu życia, bez psychologicznych wiwisekcji i metafizycznych niepokojów, naśladując w tym rytm współczesności. W zamian zaproponowała dystans, pozwalający spojrzeć na nich inaczej niż dotychczas - bez tragizmu i hamletyzowania, wzmacnianego u nas dodatkowo skojarzeniami z romantyczną tradycją. Zderzyła wysokie dylematy z przyziemnością i dosłownością egzystencji, konfrontując ducha z materią.

Wszystko to razem wydobyło komediowość tekstu, ciętość i błyskotliwość dialogu. Zwróciło także uwagę na świat, w jakim funkcjonują główni protagoniści - w inscenizacji Glińskiej i interpretacji aktorów Współczesnego ważna jest każda z postaci. Zwłaszcza, że młodzi starają się jak mogą, a stara gwardia nie odpuszcza. Wengierowicz Krzysztofa Kowalewskiego, Pietrin Damiana Damięckiego czy Szczerbuk Piotra Garlickiego są wyrazistymi i pełnokrwistymi portretami. Kontrolujący okolicę Wengierowicz, kupujący majątki bankrutujących inteligentów przez podstawionych ludzi, a w razie czego organizujący pobicie niewygodnego przeciwnika - to kapitalista z mafijnymi zakusami, groźniejszy wariant Łopachina, nabywającego wszakże wiśniowy sad w majestacie prawa. Glińska świadomie buduje też międzypokoleniową opozycję pokazując, że młodsi źle myślą o rzekomych zasługach starszych wątpiąc w ich dobrą wolę i ideę wojny sewastopolskiej. Główną intrygą starszego pokolenia okazuje się próba wmanewrowania Generałowej w małżeństwo z zakochanym w niej Głagoliewem (Leon Charewicz), na co liczą jej wierzyciele, na czele z Pietrinem, którzy mogliby w ten sposób odebrać swoje pieniądze. Kiedy odtrącony konkurent wyjeżdża do Paryża, znika ostatni człowiek, jaki mógłby wykupić zadłużony majątek, który druga grupa - Wengierowicz do spółki z Bugrowem (Dariusz Dobkowski) - nabywa za bezcen.

Trójka przyjaciół - Mikołaj Trylecki, Sergiusz Wojnicew i Michał Płatonow - uzupełniona dwoma oryginałami, jakim są synowie Głagoliewa (Przemysław Kaczyński) i Wengierowicza (Mateusz Grydlik) to męscy reprezentanci młodego pokolenia. Naiwny Sergiusz Grzegorza Daukszewicza, ze względu na typ urody debiutanta, wygląda jak rosyjski kniaź, co zapewnia aktorowi dużą wiarygodność. Z kolei nerwowy i nadaktywny Mikołaj (Wojciech Żołądkowicz), którego wszędzie pełno, dźwiga brzemię ojca-alkoholika (Janusz Michałowski) i sam wpada w takie uzależnienia. Zdobywa pieniądze z prawdziwym impetem, ale za chwilę rozdaje je komu popadnie, najwyraźniej nie widząc celu, który organizowałby jego egzystencję. Rozsypywanie banknotów staje się powracającym motywem roli, wyrazem bezradności i niemocy bohatera. Ta postać jest w intencjach Horacym i Laertesem jednocześnie - nie ma jednak ich charakteru - jeśli odwoływać się do skojarzeń z przedstawieniem Hamleta, które przygotowują młodzi. Płatonow miał w nim co prawda zagrać Klaudiusza, ale to przecież on, a nie Sergiusz, powinien być tu głównym bohaterem.

Świetnie radzą sobie młode aktorki. Monika Pikuła, która gra Marię Grekow, stworzyła portret panny na wydaniu, przesadnie wyczulonej na własnym punkcie, którą Płatonow przegląda na wylot. Stąd jej agresja wobec niego, którą w końcowej rozmowie bohater z łatwością zamienia w uczucie. Pikuła świetnie pokazała amok kobiety, pragnącej "spojrzeć w twarz" upokorzonemu przeciwnikowi, którego za swoją krzywdę pozwała do sądu. Rola ma wydźwięk komediowy, bo bohaterka jest śmieszna, kiedy krąży po scenie, zachłystując się własnymi słowami i niemal tracąc oddech, a przy tym zupełnie nie zdając sobie sprawy z kontekstu własnego dramatu. Kobietą szukającą uczucia jest też Sonia Katarzyny Dąbrowskiej, dawna miłość Płatonowa i zawzięta idealistka. Aktorka pokazuje determinację, z jaką zamężna bohaterka podejmuje romans z innym mężczyzną, widać też jak śmiertelna powaga w podejściu do życia przesądza o całkowitym rozminięciu się z partnerem. Sonia rozumie trochę więcej niż Maria Grekow, ale ulegając uczuciu zupełnie traci dystans i poczucie miary.

Dominika Kluźniak nie zawodzi w roli prostodusznej Saszy o wielkim sercu. Aktorka zaproponowała mniej idealistyczne niż zazwyczaj podejście do postaci. Odważna, ale śmieszna zarazem scena kuszenia męża - wykonana z naturalnością i wdziękiem, a łatwo było osunąć się w prostactwo - świetnie pokazuje na czym polega jej małżeństwo i z jakiej sfery czerpie pociechę. Kluźniak przełamuje tradycję, zgodnie z którą Sasza jest tylko i wyłącznie ofiarą. W spektaklu Glińskiej i tak nią jest, ale na moment przed katastrofą prezentuje radośniejsze oblicze. Wartość Saszy docenia Osip. Koniokrad w interpretacji Andrzeja Zielińskiego wyrasta na silną osobowość i trzecią, obok głównych protagonistów, postać spektaklu, a jego ocena zdarzeń została w przedstawieniu potraktowana poważnie. Osip - podobnie jak Płatonow - przenika intencje bohaterów i rozumie, co się z nimi dzieje, choć znajdując się na samym dole społecznej drabiny nie tylko nie zagraża obowiązującemu porządkowi, ale używany jest do jego obrony. To świetna rola, ze znakomicie rozłożonymi akcentami. Dialog z Saszą przed domem Płatonowa, kiedy Osip zajada "kartofelki", należy do najlepszych scen spektaklu.

Filarami przedstawienia Glińskiej są jednak Generałowa i Płatonow. Monika Krzywkowska gra młodą, atrakcyjną, pełną uroku kobietę, która jest klasą dla siebie. Na tę rolę pracowała długo, ale efekt jest absolutnym zwycięstwem. Zyskaliśmy aktorkę świadomą każdego gestu, umiejętnie i swobodnie prowadzącą dialog, na którą w dodatku można patrzeć godzinami. Do niej należy pierwszy akt, który wiedzie z gracją i wdziękiem, ale też wiele następnych scen spektaklu. Krzykowska znakomicie oddaje wielowymiarowość swojej postaci. Potrafi otwarcie uwodzić Płatonowa pod jego domem, pić z butelki, kiedy go traci, a innym razem zapanować nad histerią Sergiusza i Sonii. Dramatyczna jest jej skarga na sytuację wykształconej kobiety, społecznie w żaden sposób nie zagospodarowanej, więc najwyraźniej niepotrzebnej, skazanej na nudę i wszystko, co z niej wynika. Ten los łączy ją z bohaterem, prowadzącym drugą część przedstawienia, który podobnie jak młoda Generałowa wydaje się przerastać otoczenie, a jednocześnie coraz bardziej grzęznąć w realiach rosyjskiej prowincji.

Płatonow Borysa Szyca początkowo wydaje się jednym z wielu, sympatycznym i bystrym nauczycielem gimnazjalnym, ale jego znaczenie rośnie wraz z rozwojem zdarzeń. Ujawnia swoją osobowość, kiedy w salonie Generałowej rozpoczyna długą rozmowę z Osipem i kiedy obraża Wengierowicza. Te gesty świadczą, że co prawda rozpoznaje sytuację, w jakiej się znajduje i ma odwagę, by o tym zaświadczyć, ale nie wie jak sobie z nią poradzić. Podobnie jest w życiu prywatnym. Trzeci akt spektaklu, który jest obrazem subiektywnego świata bohatera, ciągle uciekającego na swój strych, rozegrany został jako jego monolog wewnętrzny, przerywany rozmowami z innymi, który prowadzi go do ostatecznej decyzji. Bohater jest w tym precyzyjny i logiczny, bo jego umysł działa całkiem sprawnie. Tylko ogromne napięcie wewnętrzne i pomieszanie porządków - kiedy mówiąc o samobójstwie szuka jednocześnie własnej czapki - zdradza stan jego nerwów. Szyc z mistrzostwem balansuje na granicy tragizmu i komizmu, płynnie przechodząc z jednego stanu w drugi, co dobrze oddaje emocjonalne rozchwianie bohatera i oderwanie od rzeczywistości. Jest też wyrazem współczesnej wrażliwości, nieustannie mieszającej oba porządki. Kiedy pada strzał mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali film. I rzeczywiście - akcja na moment zatrzymuje się, ale potem cofa do stanu sprzed katastrofy i aktorzy odgrywają rzecz jeszcze raz. Dopiero za trzecim razem rozumiemy, ze Płatonow faktycznie się zastrzelił. Śmierć bohatera następuje w momencie, w którym jeszcze śmiejemy się z jego ostatniego dowcipu.

Zmieniając akcent z tragicznego na tragikomiczny Glińska nie tylko odwróciła tradycyjną interpretację młodzieńczej sztuki Czechowa, ale dzięki temu zwróciła ją współczesnym, którzy mogą się w niej przejrzeć jak w lustrze. To nie Płatonow uwodzi kobiety, stając się na naszych oczach powiatowym Don Juanem, uwikłanym w romans z trzema uwiedzionymi naraz - to wygłodniałe emocjonalnie kobiety polują na mężczyznę i gwałtownie domagają się uczucia. Bohater ścigany jest przez swoje wielbicielki listownie, osobiście i przez posłańców i doprawdy trudno się dziwić, że w końcu ulega, wiele razy uprzedzając o niebezpieczeństwach, jakie to przyniesie. Trawiący kobiety głód uczucia, ich determinacja, zdolność zaryzykowania wszystkiego - pozostają ważnym tematem spektaklu, ale nie jedynym. Glińska opowiada w nim także o dramacie Generałowej i Płatonowa, wyrastających ponad przeciętność i mających szansę spełnić się w życiu, a w dodatku porozumieć ze sobą. Sztuka bez tytułu portretuje też słabość wynikającą z braku życiowego celu i wyższych wartości, które porządkowałyby egzystencję bohaterów. Rodzina, o której na moment przed katastrofą wspomina Płatonow, oderwana od takiego porządku, najwyraźniej też nie stanowi ocalenia. Losy Sergiusza, Mikołaja i Michała Platonowa, który zresztą na tle młodszych kolegów wydaje się herosem, są tego najlepszym dowodem.

Kalina Zalewska - absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST, doktorantka IS PAN, w redakcji "Teatru" od 2009 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji