Artykuły

Zaprzedać duszę

- Ta rozmowa w dużej mierze poświęcona jest refleksjom nad sensem uprawianego przeze mnie zawodu. O jego blaskach i cieniach, o radościach, ale i o cenie, jaką trzeba zapłacić, by być aktorem - mówi KRZYSZTOF GLOBISZ o swojej książce "Notatki o skubaniu roli".

Zacznijmy może od tego, że właściwie osiągnął Pan w życiu zawodowym niemal wszystko: prestiżowe stanowisko prorektora PWST, od lat jest Pan czołowym aktorem Starego Teatru, ma uwielbienie widzów i swoich studentów, popularność, że przez grzeczność o pieniądzach nie wspomnę. Do szczęścia brakowało tylko książki o Panu. I właśnie jest - "Notatki o skubaniu roli"...

- No widzi pani, tak głupieję z wiekiem, że postanowiłem po trzydziestu latach pracy, za namową Olgi Katafiasz, porozmawiać z nią w wywiadzie rzece o moich aktorskich przemyśleniach, o wspaniałych ludziach, z którymi spotykałem się, o bardziej i mniej udanych rolach. Chciałem to zrobić zawczasu, bo przecież skleroza w każdym wieku może szare komórki zaatakować. Choć ta książka nie jest broń Boże żadnym wyrazem mojej pychy czy dumy. Dziś książkę może pisać każdy. I piszą. I bardzo dobrze. A przetrwają tylko te, które mają jakiś sens. Nie wiem, czy moja przetrwa, ale dla mnie jest ważna. Zrobiłem sobie prezent na trzydziestolecie. Innych jubli nie będę urządzał.

"Kompensacja myśli" - powiedział Pan o swej książce...

- Tak, to prawda. Ta rozmowa w dużej mierze poświęcona jest refleksjom nad sensem uprawianego przeze mnie zawodu. O jego blaskach i cieniach, o radościach, ale i o cenie, jaką trzeba zapłacić, by być aktorem. Pani Olga prowokowała mnie pytaniami, zmuszając do przemyśleń.

Książka zebrała bardzo dobre recenzje, głównie z powodu owych refleksji. Długo Pan porządkował swój aktorski świat?

- Trzydzieści lat i wciąż go porządkuję. Ten zawód to mój żywioł, moja pasja. Jestem szczęśliwy, gdy gram. A gram i dobrze, i źle. Grając źle staję się szczęśliwszy, że mogę się poprawić.

Brando, Olivier, Holoubek - to niektórzy z niewielkiej grupy aktorów idealnych, prawdziwych, pozostali to wykonawcy -Pańska ocena aktorstwa jest dość okrutna...

- Oczywiście tych prawdziwych jest więcej. Podałem tylko te nazwiska, gdyż są one symbolem, metaforą czy wręcz ikoną aktorstwa. Jeśli wymieniłbym np. znakomitego Jurka Trelę, to musiałbym wspomnieć również wielu innych kolegów. Stąd też postanowiłem wyłączyć "listę wspaniałych" z doczesności, a powołać się na mitologiczne postaci - symbole, aktorów, którzy byli wielcy i już odeszli. Ubolewam, że w moim areopagu nie umieściłem Ryszarda Cieślaka, aktora Jerzego Grotowskiego. Niezwykłego aktora, który odszedł od nas, a był twórcą o skali absolutnego poświęcenia.

Czym w efekcie jest dla Pana aktorstwo? Czy tylko "pożyczaniem ciała postaci" czy też "zaprzedawaniem postaci własnej duszy"?

- Jeśli traktujemy aktorstwo tylko jako zawód, czyli zarabianie pieniędzy - to nie ma żadnego problemu. Natomiast, jeśli traktujemy go jako rodzaj ekspresji - jest on sferą szaleństwa. Pomiędzy dionizyjskim a apolińskim podejściem do sztuki aktorstwo jest bliskie dionizjom. To jest rodzaj zatracania się. Przez dwie, trzy godziny wolno nam się zatracać, zaprzedawać własną duszę. Takich wariatów - aktorów kochamy. Nie lubimy polonistów aktorstwa, ale kochamy szaleńców, dla których zatracanie się w roli jest wyznawaniem jakiegoś potwornego boga, wyznawaniem potwornej herezji. Idę w to całym sobą. Jeśli tylko lenistwo mnie nie dopada.

A propos szaleństwa. Ponoć właśnie Pańskiemu szaleństwu zawdzięczamy wydanie przez PWST dwutomowego dzieła "Praca aktora nad sobą" Konstantego Stanisławskiego, książki, której promocja odbyła się w poniedziałkowy wieczór. Dlaczego tak bardzo zależało Panu na tym wydawnictwie?

- Po pierwsze dlatego, że zgodził się na nowe tłumaczenie Jerzy Czech. Po drugie: Stanisławski, wielki rosyjski twórca teatru i metody nauczania, napisał książkę, która jest biblią aktorstwa. I to bez względu na to, czy się z nim zgadzamy czy nie, wszyscy jesteśmy z niego. A my, aktorzy, powinniśmy sobie wciąż przypominać, skąd jesteśmy. I to w ramach tzw. patriotyzmu aktorskiego. Jeśli mówić o aktorskiej ojczyźnie - jest nią właśnie Stanisławski. Książka, a właściwie księga, rewelacyjnie przetłumaczona, jest pełna niespodzianek, zaskoczeń. Te tysiąc stron to wiedza niezbędna dla studenta, który chce wejść w głąb aktorskich tajemnic. Tajemnic o człowieku i aktorze. O naszych aktorskich korzeniach.

Pański pedagog, prof. Jerzy Goliński, oceniając swego studenta stworzył dziesięciostopniową miarę ekspresji aktora, którą nazwał: "globisze". W którym miejscu tej skali siebie Pan dziś umieszcza?

- Gdzieś w okolicach piątki. Ale już dla moich studentów i wielu młodszych kolegów trzeba by tę skalę powiększyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji