Artykuły

Gorzkie zwierciadło

Zobaczyliśmy wielki teatr. Być może najbardziej przenikliwe odczytanie "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego. W znakomitym przedstawieniu Jerzego Grzegorzewskiego ironia miesza się z tragizmem, a oniryczny finał bet tradycyjnego tańca chocholego pozostawia publiczność w zachwycie.

Grzegorzewski od lal robi teatr, który nie schlebia gustom szerokiej publiczności, w związku z tym można się spodziewać, że i jego najnowsza produkcja podzieli widzów.

Tym bardziej, że spektakl zaskakuje od pierwszej chwili. Reżyser przed premierą zapowiadał, że zrobi przedstawienie pogodne, wesołe. Wspominał swoje dwie poprzednie realizacje "Wesela", które oskarżano o nihilizm. Mówiono, że to przedstawienia wręcz tragicznie smutne. Tym razem na widowni Teatru Narodowego śmiech rozlegał się. bardzo często. Jednak, kiedy wsłuchać się w niego, jest to śmiech gorzki, bowiem takim właśnie - gorzkim zwierciadłem jest najnowsze "Wesele" Jerzego Grzegorzewskiego.

Reżyser ucieka od polityki. Jego "Wesele" rozgrywa się w Polsce, ale jedynym na to dowodem są tradycyjne ludowe stroje chłopów oraz wiszący na ścianie w kacie obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Baza tym na scenie dominuje umowność. Zamiast drzwi mamy konstrukcję fortepianów, co przywołuje "Wesele" Grzegorzewskiego z 1977 roku, zrealizowane w Starym Teatrze w Krakowie. Postaci inteligentów ubrane są niemal współcześnie. Reżyser wspólnie z autorką kostiumów. Barbarą Hanicką świadomie miesza czasy.

Pod bohaterów dramatu Wyspiańskiego nie sposób podstawić postaci z żyda publicznego, jak bywało częstokroć w historii wystawiania "Wesela", ostatnio choćby w 1991 roku w krakowskim przedstawieniu Andrzeja Wajdy, zrealizowanym w Starym Teatrze. W ten sposób jednak Jerzy Grzegorzewski osiąga coś znacznie więcej. Osiąga wymiar metafory.

Bez korowodu?

Już początek spektaklu jest niespodzianka. Zanim rozlegnie się rozmowa Czepca z Dziennikarzem, spoza sceny słychać pijacka przyśpiewkę Czepca o pawich piórach: "Nastroiłem se pawich piór... ". Potem na scenę wpada Czepiec (Jerzy Trela) i dziennikarz (Adam Ferency) spleceni w dziwnym bliskim uścisku. Pierwszy dialog "Wesela" nie jest powiedziany, ale wręcz wykrzyczany ze sceny. Najostrzejsze kwestie - kwestie ataku na inteligencje Czepiec Jerzego Treli akcentuje donośnym przytupem.

I tak plecie się to przedstawienie w zawrotnym tempie. Postacie przebiegają przez scenę, ale nie mamy tradycyjnego korowodu weselników. Co jakiś czas pojawia się stłoczony młyn tańcujących gości, ale ich pokazanie zwiastuje, że w istocie nie tylko o zabawę tu chodzi. Poruszają się mechanicznym ruchem marionetek. W pewnym momencie powtarzają "Jacy tacy, jacy tacy...". "Wesele" Grzegorzewskiego jest przedstawieniem, które podsuwa nam przed oczy ironiczne zwierciadło.

Bardzo wyraźnie widać tutaj linię łączącą poprzednie inscenizacje Grzegorzewskiego - "Noc Listopadową" i "Sędziów". "Wesele" układa się w antologię polskich gestów, polskich póz. Wszyscy działają w transie. Bohaterowie prześcigają się w szerokich gestach, w wielkich słowach. Widać jednak, że to tylko poza, pod którą w istocie nie ma nic.

Wędrowny grajek

W przedstawieniu Jerzego Grzegorzewskiego sceny śmieszne przeplatają się z momentami tragicznymi. Naprawdę wielki spektakl staje się w drugim akcie, w scenach z Widmami. Poprzedza je moment wywoływania duchów, wypływania Chochoła i innych osób dramatu, jak określił je w didaskaliach swojego dramatu Wyspiański. To przywoływanie Chochola odbywa się w sposób nieoczekiwany. Przy okrągłym stoliku spotyka się Panna Młoda (Ewa Konstancja-Bułhak), Pan Młody (Wojciech Malajkat) i Poeta (Zbigniew Zamachowski) i odprawiają coś na kształt seansu spirytystycznego. W tej sekwencji jest bardzo wiele ironii. Te teatralne chwile wzięte są przez reżysera w nawias.

Kiedy jednak na początku drugiego aktu na scenie pojawia się Chochoł, ten radosny - wydawałoby się zabawowy - nastrój ustępuje miejsca patosowi. Chochoł w przedstawieniu Grzegorzewskiego nie jest podobny do żadnego innego Chochola, jak sadzę, w dziejach polskiego teatru, W interpretacji Marii Wieczorek nie jest to jakiś dziwny stwór. Niegdyś krytyka śmiała się, że Krzysztof Nazar pokazał Chochoła niczym Człowieka Śniegu albo Yeti, Tutaj jest to wędrowny grajek. Wiązka słomy na czapce to wszystko, co ma z tradycyjnego wizerunku postaci z Wyspiańskiego. Śpiewa swoją przemowę przygrywając sobie na skrzypcach. W tej sekwencji jest tyle czystego liryzmu, prawdy, że publiczność zgodnie nagradza ją gromkimi brawami.

Widma w tym "Weselu" tkwią w świadomości poszczególnych bohaterów. Wwiercają się w mózgi, są niczym wyrzut sumienia. Poszczególne sceny z Widmami, zarówno z Hetmanem, ze Stańczykiem, jak i końcowa sekwencja z Wernyhorą - nie pozwalają długo o sobie zapomnieć. Bowiem Grzegorzewski prowadząc swoje przedstawienie z początku w lekkim rytmie, zmierza do bardzo smutnej konstatacji. Jesteśmy skazani na samych siebie, takich, jakimi jesteśmy. Na nic nas w istocie nie stać.

Gra słów

Narodowe zrywy, dążenie do wolności kończy się na grze słów, grze haseł. Cóż z lego, że Gospodarz Mariusza Benoit wykrzyczy bohaterom w twarz - "W pysk wam rzucani litość waszą" - swa skargę. Słuchają go pogrążeni w onirycznym tańcu, w dziwnym przytupywaniu, w dziwnych podrygach. Taneczny korowód, ten młyn, który pojawiał się gdzieś w tle rozmów bohaterów, w pierwszym akcie, tym razem jest na pierwszym planie, choć widzimy go zza uchylonych drzwi.

Ostatnia scena drugiego aktu, scena, która zapowiada finałowe rozwiązanie, zgubienie Złotego Rogu, pokazuje, że Grzegorzewski w istocie bardzo ostro, od pierwszych chwil nakreśla konflikt między chłopstwem a inteligencją. Z początku wydawało się, że reżyser staje po stronie wsi, że tylko ona zdolna jest do prawdziwych czynów, a nie tylko pustych gestów. Tymczasem Jasiek Arkadiusza Janiczka przybywa po Złoty Róg kompletnie pijany. Jego zwoływanie do powstania musi zakończyć się żałosną kompromitacją.

W rezultacie Grzegorzewski ocalając chwilami liryzm i patos w swoim przedstawieniu nie oszczędza nikogo. Być może szansą dla nas są tylko uczucia. Jedna z najpiękniejszych scen tego "Wesela" to spleceni w uścisku Pan Młody i Panna Młoda śpiewający "A gdy będzie słońce i pogoda, słońce i pogoda, pójdziemy se razem do ogroda...". Ostatnie słowa tej przyśpiewki wyśpiewują plącząc. Ta scena budzi na widowni najgłębsze wzruszenie.

"Wesele" Grzegorzewskiego to rzecz o ciągłym oczekiwaniu na cud, który nigdy nie nastąpi. Ostatni akt rozegrany jest w tonacji zupełnie innej niż dwa poprzednie: nastrojowej, minorowej. Oczekiwanie na zbrojny czyn, jest tylko marzeniem, które nigdy się nie spełni. Trwaniem w bezruchu. Grzegorzewski kończy przedstawienie jednym z najpiękniejszych finałów, jakie kiedykolwiek widziałem w teatrze. Oto zastygli w bezruchu weselnicy. Prawdziwego chocholego tańca nie ma, są tylko oniryczne, urwane w pół ruchy. Nad nimi Chochoł przygrywający swą melodię "Miałeś chamie złoty róg.,.". Ten finał trwa długo, pozostawia widownię w osłupieniu i w onieśmieleniu.

Triumf "Wesela" ma wielu ojców. Okazało się, że zespół Teatru Narodowego przeszedł najtrudniejszy sprawdzian. Aktorzy narodowej sceny są w stanie obsadzić i zagrać "Wesele". Właściwie nie ma w tym przedstawieniu nietrafionych ról, Mariusz Benoit, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Wojciech Malajkat i wielu innych tworzą tu wielkie kreacje. Być może najbardziej zaskakujący jest Malajkat jako Pan Młody. Nasyca postać sprzecznymi emocjami, bywa trywialny, po chwili staje się wzniosły. Dziennikarz Adama Ferencego przeżarty jest goryczą. Poeta Zbigniewa Zamachowskiego żyje w nieustannym uwielbieniu dla samego siebie, jednak gdy przychodzi chwila samoświadomości, sam dochodzi do wniosku, że w istocie jest nikim. Czepiec Jerzego Treli spełnia się w bucie, w groźbach, w zamaszystym kroku i w ostrych gestach. Rachel Doroty Segdy jest wrodzoną poezją, o której tak wiele mówi bohaterka dramatu Wyspiańskiego.

Tak więc wczorajszy wieczór był triumfem zespołu Teatru Narodowego, triumfem dyrektora i reżysera Jerzego Grzegorzewskiego, nagrodzonym przez widownię długotrwałą owacją. Do tego przedstawienia jeszcze wielokrotnie będziemy wracać. To teatr, który pozostaje w pamięci i bardzo trudno opisać go słowami. Właściwie tuż po obejrzeniu "Wesela" w Teatrze Narodowym najchętniej mówiłbym o tej inscenizacji bez żadnych przymiotników. Wyspiański, Grzegorzewski, "Wesele", teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji