Artykuły

Nowa Carmen

"Carmen" w reż. Laco Adamika w Operze Krakowskiej. Pisze Anna Woźniakowska w Ruchu Muzycznym.

To jedna z tych oper, bez których trudno sobie wyobrazić repertuar scen muzycznych. W Krakowie jej poprzednia inscenizacja eksploatowana była przeszło piętnaście lat i niezmiennie cieszyła się powodzeniem. Tytuł zszedł z afisza w związku z przenosinami Opery Krakowskiej do nowej siedziby. Już po roku zadbano, by opowieść Bizeta o miłości i zazdrości znalazła się znowu w repertuarze. 5 marca na scenie przy ul. Lubicz odbyła się premiera nowej inscenizacji "Carmen".

Reżyserii podjął się Laco Adamik, wytrawny znawca teatru muzycznego. Nie silił się na oryginalność za wszelką cenę, zawierzył librettu i muzyce. Ukazał odwieczne ludzkie namiętności, dobrze zarysował sylwetki psychologiczne bohaterów opery. Jedynym pomysłem, który mógł budzić wątpliwości, było wprowadzenie na scenę w ostatnim akcie grupy turystów we współczesnych strojach, oglądających corridę. Jednemu z nich śmiertelnie raniona Carmen osuwa się w ramiona, lecz on udaje, że tego nie widzi. Co przez to chciał powiedzieć reżyser? Czy podkreślić ponadczasowość podstawowych ludzkich pragnień? Czy ukazać znieczulicę współczesnego świata, która nie pozwala, by czyjaś śmierć zakłóciła nasze przyjemności? Przyznam się - nie wiem. Na szczęście scena z turystami nie trwa długo, nie przeszkadza więc widzom i słuchaczom w przeżywaniu dramatu Carmen i Don Josego. Rozgrywa się jakby na drugim planie.

Pomysłowa scenografia i ładne kostiumy są dziełem Barbary Kędzierskiej. W akcie I widzimy plac przed fabryką, a przez jej zamglone okna dostrzegamy pracujące robotnice i konflikt owocujący aresztowaniem Carmen. Podobnie w akcie II przez szyby tawemy oglądamy orszak wielbicieli towarzyszących toreado-rowi. W IV akcie ostatnie spotkanie Carmen i Don Josego rozgrywa się na tle corridy. Takie podzielenie sceny na dwa plany, w zamierzeniu bardzo dobre, dodawało żywości akcji, ale w akcie I powodowało chwilami tłok na scenie, choćby wtedy, gdy zmianie warty towarzyszyła pokaźna gromadka dzieci (czemu dziewczęta i chłopcy? Czy nie można było znaleźć wystarczającej liczby śpiewających przedstawicieli płci brzydkiej?). A może na owo zamieszanie miała wpływ nerwowa atmosfera, wywołana na premierowym spektaklu zasłabnięciem Małgorzaty Walewskiej, występującej gościnnie w tytułowej roli.

Carmen to chyba życiowa rola Małgorzaty Walewskiej; w krakowskiej inscenizacji już po raz dziesiąty mierzy się z bohaterką Bizeta. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy ujrzę ją w tej roli, bo nawet jej pojawienie się na scenie budziło nadzieję na ciekawą interpretację tej postaci. Tymczasem już habanera zaniepokoiła - zwiastowała coś niedobrego. Artystka z trudem zaśpiewała resztę I aktu, a po zejściu ze sceny zasłabła i wymagała pilnej interwencji lekarskiej. Z powodu poważnej niewydolności krążenia trafiła na oddział intensywnej terapii. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane i spodziewam się, że już wkrótce będziemy się cieszyć wokalnym i aktorskim kunsztem Małgorzaty Walewskiej.

W drugim akcie artystkę zastąpiła Monika Ledzion, która nazajutrz miała debiutować w roli Carmen. Choć najpierw znać było zdenerwowanie tą nieoczekiwaną sytuacją, wkrótce młoda śpiewaczka ujęła interpretacją widzów i słuchaczy. Ten "bojowy chrzest" pozwala mniemać, że artystka obdarzona urodą, temperamentem scenicznym i władająca pięknym mezzosopranem z dużą swobodą i równie wielką muzykalnością, na stałe wpisze Carmen do swego repertuaru.

Spektakl muzycznie przygotował i prowadził Tadeusz Kozłowski, pod którego batutą pięknie zabrzmiały uwertura i intermezzo przed III aktem. Zadbał o bardzo dobrą i wyrównaną obsadę. W partii Don Josego wystąpił Arnold Rutkowski, wyborny wokalnie i ciekawy aktorsko. Micaelę kreowała Katarzyna Trylnik obdarzona słodkim sopranem i była to rzeczywiście kreacja przemyślana i przeżyta w każdym geście i każdej frazie. Zawiódł mnie nieco Martin Babjak ze Słowacji jako Escamillo: obdarzony ładnym w barwie głosem był nieprzckonywąjący jako postać, bo zupełnie pozbawiony temperamentu. Z przyjemnością oglądałam i słuchałam wykonawców pomniejszych ról: Marty Brzezińskiej i Agnieszki Cząstki (ładna scena wróżenia z kart), Imeri Kawsadzego, Bogdana Kurowskiego, Przemysława Reznera i Krzysztofa Witkowskiego.

Na premierze zawiódł nieco chór, tym razem chwilami dziwnie niepewny w brzmieniu i intonacji, ale składam to na karb nerwowego nastroju premiery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji