Artykuły

Staram się być odważna

- Powód, dla którego ja zostałam aktorką już gdzieś zniknął. Zostało samo granie, co jest zresztą samo w sobie wspaniałym przeżyciem - mówi JOANNA SZCZEPKOWSKA.

Ma na koncie wiele ról filmowych i teatralnych. Grała u najlepszych polskich reżyserów.

Od niedawna znana również jako pisarka. Świetnie łączy aktorstwo z literaturą, ale nic w tym dziwnego, skoro jej ojcem był jeden z najwybitniejszych aktorów powojennego pokolenia - Andrzej Szczepkowski, a dziadkiem - Jan Parandowski, pisarz i znawca antyku. W maju 2004 roku Joanna Szczepkowska [na zdjęciu] opowiedziała Magdalenie Smęder o antycznych baśniach czytanych jej do poduszki przez dziadka, scenicznej przyjaźni z ojcem i przygotowaniach do roli w filmie Marty Meszaros.

Wychowywała się Pani w środowisku, które było idealne dla rozwoju wyobraźni, trochę w krainie bajek, w miejscu gdzie na nowo rodziły się mity. To musiało się wcześniej czy później skończyć pisarstwem.

Mity czytał mi mój dziadek - Jan Parandowski. To był cały rytuał naszej rodziny, kiedy ja tam przychodziłam, zwłaszcza kiedy nocowałam w domu moich dziadków, to zwykle na dobranoc dziadek czytał mi jedną bajkę, jeden mit. To miało dla mnie bardzo szczególne znaczenie. Zresztą , przy okazji tego mitu, jednego na dobranoc, dziadek opowiadał mi też o całym świecie antycznym. Właściwie ja mogę powiedzieć, że znałam dysk olimpijski i atmosferę olimpiad antycznych, zanim sama nauczyłam się czytać.

Jaki był dom dziadków, jaka tam panowała atmosfera?

W tym domu wszystko kręciło się dookoła pracy Jana Parandowskiego. A ta praca była pracą zawsze o tych samych porach, odpoczynek był zawsze o tej samej porze i ja pamiętam jako małe dziecko, że to wszystko było takie bardzo celebrowane i w jakimś sensie mogę powiedzieć było święte. Godziny pracy były święte, godziny ciszy absolutnej, kiedy nie wolno było właściwie chodzić po tym domu, to był ten moment, to były te godziny kiedy spał, kiedy odpoczywał po pracy, bo pisał zawsze raniutko, od piątej rano. Pamiętam, że obiad zawsze był o tej samej godzinie, potem ta jego święta drzemka popołudniowa, a po drzemce z kolei czas na rozmowy. To lubiłam najbardziej, ten czas na takie rodzinne bytowanie. Dziś nie wyobrażam sobie rodziny, która mogłaby żyć jak oni żyli.

Dziadek był adresatem Pani opowiadań?

Tak rzeczywiście był właściwie jedynym adresatem tych moich pierwszych próbek literackich, ale nigdy nie komentował tego inaczej niż po prostu: "Ty będziesz pisać, zobaczysz". Ja bardzo nie chciałam żeby się ta przepowiednia spełniła bo chciałam być aktorką, ale nigdy też nie dawał mi żadnych rad warsztatowych, nigdy nie omawiał moich próbek. Zamykał się z tym zawsze z pokoju i potem wychodził z tym spokojnym podsumowaniem.

Drugą postacią, która przypuszczam miała wpływ na Pani drogę zawodową był ojciec..

Niewątpliwie tak, ale głównie chyba z powodu całego środowiska teatralnego, aktorskiego, które bywało u nas w domu, i którym byłam zafascynowana. Byłam zafascynowana teatrem, od strony kulis, całą atmosferą, ich rozmowami, ich sposobem dyskutowania i rozumowania. Byłam tym rzeczywiście jakoś tak zachłyśnięta. Muszę powiedzieć, że o tyle los zrobił mi żart, że już tej atmosfery nie ma. Kiedy ja zastałam aktorką, już po paru latach to środowisko, które wtedy było tak żywe, tak bardzo ze sobą związane, przestało istnieć. Ten powód, dla którego ja zostałam aktorką, tak mi się wtedy wydawało, już gdzieś zniknął. Zostało samo granie, co jest zresztą samo w sobie wspaniałym przeżyciem.

Która z aktorek była dla Pani wtedy taki wzorem do naśladowania albo kimś takim fascynującym najbardziej?

Miałam taką postać, rzeczywiście z którą spotkałam się od razu, tuż po szkole teatralnej, gdzie zaangażowana zostałam do Teatru Współczesnego przez Erwina Axera, marzyłam o tym zresztą w Szkole Teatralnej. Wyobrażałam sobie, że 10 lat będę gdzieś w Polsce grała, ale będę się starała tak grać żeby mnie dostrzegł Axer i po tych 10 latach sprowadził skądś . Natomiast zostałam rzeczywiście zaangażowana do tego wymarzonego Teatru Współczesnego od razu. Właściwie już na końcu III roku szkoły teatralnej. I tam właśnie zetknęłam się z Haliną Mikołajską - osobą, która fascynowała mnie jako aktorka, jako kobieta, jako, niezwykła inteligencja. To były już czasy kiedy powstawał KOR czyli Komitet Obrony Robotników, czyli początek wszystkiego tego, co potem przerodziło się w Solidarność. Ale oczywiście była to jeszcze działalność podziemna. Zetknęłam z tą osobą , której świat wprawdzie był przesycony teatrem, ale nie ograniczał się tylko do tego. To był mój wzór i myślę, że gdybym jej nie poznała to bym inaczej o tym wszystkim myślała . Ja sądzę, że dla mnie ograniczyłoby się to wszystko do grania. Na początku to było bardzo trudne, dlatego że miałam bardzo efektowny debiut w "Trzech siostrach" Aleksandra Bardiniego w Teatrze TV, który wtedy był niezwykle znaczącym teatrem. Właściwie największym teatrem polskim.

Taki debiut dał mi bardzo dużo, zaprocentował w ten sposób, że ja "grałam, grałam i grałam". Grałam cały czas w teatrze, w TV i właściwie nie miałam czasu, rzeczywiście, na to żeby znaleźć jeszcze jakieś inne pole zainteresowania. Niemniej to już były lata bardzo ciekawe bo tworzyło się podziemie w Polsce. Potem ponieważ poznałam Halinę, no to się stałam sympatykiem KOR-u. To były takie różnice, że można było być członkiem KOR-u, a można było być po prostu sympatykiem. W jakimś sensie pomagać, ale nie istniejąc w strukturach. Tak funkcjonowałam - roznosiłam też tak zwana bibułę, uczestniczyłam często w zebraniach KOR-u. Myśmy tam pomagali wielu ludziom w Polsce w różnych sprawach. Tak, że miałam , można powiedzieć, taką drugą twarz, która była o tyle, trudna do odkrycia, że zupełnie nie wyglądałam na osobę, która może się czymś takim zajmować. Byłam taka pulchną blondyneczką z loczkami i zupełnie nie wyglądałam na osobę, która konspiruje.

To były takie dziwne czasy gdzie przebiegała niewidzialna granica w środowisku aktorskim między tymi osobami, które były lojalne wobec władzy i występowały w TV, a tymi którym został tylko teatr. Tego podziału nikt potem, po stanie wojennym nie odwołał, do momentu kiedy Pani wszem i wobec odwołała komunizm.

Rzeczywiście istniała taka niepisana umowa między nami, w naszym środowisku aktorskim, która zaprocentowała taką "obecnością nieobecności". Myśmy byli w bardzo spektakularny sposób nieobecni, co zresztą bardzo różnie się przejawiało. Dostawaliśmy kwiaty na scenę za to od publiczności, rzucano nam bukiety. Wtedy ta akcja cała chyba była bardzo popierana przez publiczność. Bo była demonstracyjna i rzeczywiście silnie działała. Natomiast to odwołanie komunizmu stało się takim, można powiedzieć, symbolem, ale ja po prosu zrobiłam cos takiego co czułam tak bardzo głęboko, że powinnam zrobić. Nawet nie miałam chwili wątpliwości żeby się wycofać. No, może w momencie kiedy wchodziłam już do TV. Wtedy się przestraszyłam, to był taki moment kiedy sobie pomyślałam - Może mnie to przerasta, chyba nie dam rady tak powiedzieć takiego oczywistego zdania, że 4 czerwca skończył się komunizm.

Wtedy to rzeczywiście było nie do pomyślenia żeby oficjalnie powiedzieć coś takiego.

Tak, wiązało się to z poważnymi konsekwencjami prawnymi, zawodowymi.

Mogło się wiązać ze wszystkim . Chociaż właśnie już się skończyło, tylko myśmy sobie, ani jednym słowem, ani jedną butelką szampana otwartą na Placu Zamkowym nie powiedzieli, że ta granica została przekroczona. I właściwe, tak mi się wydawało, że jeżeli coś takiego nie zostanie powiedziane, to po prostu, gdzieś w naszych głowach, cały czas zostanie ten strach, że czegoś nie wolno powiedzieć.

Tymczasem już od 4 czerwca 1989 roku, kiedy te wybory zostały wygrane, już naprawdę trzeba było w sobie w głowach przemeblować. I to było chyba dlatego ważne.

Jak Pani odnalazła się w nowej rzeczywistości, która już stworzyła nie tylko nową formację, ale przeszła do nowego wieku?

Próbuję się odnajdować. Myślę, że w ogóle różnica między tym światem, w którym spędziło moje pokolenie poważną cześć życia, a tym światem który jest teraz polega na tym, że w tym świecie nowym ciągle można szukać. Można szukając nie znaleźć i próbować szukać czegoś nowego. Tam natomiast wszystko było tak poniżej średniej i nie było szansy na zmiane. Nie było możliwości spełnienia wielkich marzeń, wobec tego też nie było utraty wielkich nadziei. Natomiast tutaj, tu się szuka. Ja się staram być odważna i zajmować się różnymi rzeczami. Tymi, które mnie po prostu interesują i staram się czerpać z różnorodności . Można sobie powiedzieć, no dobrze skończył się komunizm, ale co się zaczęło? Zaczęła się różnorodność, czyli zaczęły się dobre rzeczy i złe rzeczy. Tak jak to jest normalnie w świecie.

A co Pani znalazła dla siebie w tej nowej rzeczywistości. Dla siebie indywidualnie, jako człowieka?

Co znalazłam dla siebie? No różne pola działania. Rzeczywiście, ja się staram pracować z teatrze, ale jednocześnie interesuję się bardzo wieloma rzeczami i staram się czasem napisać o tym czymś, co mnie szczególnie jakoś dotknęło czy zabolało. Staram się czasem pisać o ludziach, których znam np. reportaż napisałam o Basi Winiarskiej, mojej koleżance która umarła i zostawiła dziecko niepełnosprawne. Pisząc, a pisałam to bardzo długo, ponieważ ja się szalenie tym tematem przejęłam. Po raz pierwszy się zetknęłam ze środowiskami rodziców dzieci niepełnosprawnych . Właściwie ten kontakt trwa do dzisiaj.

Tera będę pisała o takim domu dla schizofreników.Właściwie z każdego takiego doświadczenia wynoszę, nie tylko wiedzę o zjawisku, ale też poznaję ludzi, przyjaciół. Teraz się głównie zajęłam pisaniem. Rzeczywiście od teatru, od grania odchodzę, no chyba żeby się trafiła jakaś bardzo interesująca rolą, to wtedy naturalnie bym wróciła. Teraz mam propozycję zagrania Marii Curie - Skłodowskiej . Będzie reżyserowała Marta Meszaros ten film, więc właśnie to jest taka moja najnowsza przygoda, która się łączy też ze współpracą nad scenariuszem, ponieważ będę też współautorką tego scenariusza.

To znakomicie, bo do takiego scenariusza potrzebna jest bardzo rzetelna dokumentacja, a wiem że tak Pani się przygotowuje bardzo rzetelnie do pisania nawet swoich opowiadań.

Tak rzeczywiście, "Fragment z życia lustra" to był taki mój uniwersytet. To było zupełnie fantastyczne doświadczenie, kiedy z tymi swoimi książkami z różnych dziedzin: z dziedzin genetyki, z dziedzin parapsychologii, malarstwa wyjechałam sobie za Warszawę - na Mazury i tam się uczyłam. To była jedna z większych przygód przy pisaniu tych opowiadań. Ja po prostu chciałam, żeby ci ludzie, którzy właśnie reprezentują te różne dziedziny, bo tam jest opowiadanie o genetyku, opowiadanie o jasnowidzu , o malarce, żeby oni jednak mówili tym językiem, którym mówią w rzeczywistości. Żebym miała jakąś wiedzę o tym z czym oni się stykają. I żeby oczywiście ten język ich naukowy, jakoś zgadzał się z rzeczywistością. Muszę powiedzieć, że sobie odbyłam na nowo studia.

Ale bardzo mi się podoba studium języków, które się pojawia w Pani opowiadaniach, bo tam nie tylko są z takich wysokich półek języki naukowców, ale także soczysta mowa prostych ludzi, mam tutaj na myśli "Historię kota".

- No tak rzeczywiście. Ale ja tak żyję. Nie mam samochodu i dużo czasu spędzam na mieście. Chdzę na piechotę i podsłuchuję. I nie tylko podsłuchuję ale też rozmawiam. Mam taki dobry kontakt z ludźmi, którzy siedzą na murkach. Takimi ludźmi, których gdzieś już wyrzuciło poza to normalne życie. I ja sobie z nimi rozmawiam często. Rozmawiam też z bezdomnymi na dworcu. Nie wiem na czym to polega, może dlatego, że ja nie mam oporów przed taką rozmową. Niedawno miałam, tu zresztą w Krakowie, niezwykłą rozmowę z taką panią. A ponieważ z drugiej strony to życie teatralne i moje jakieś oficjalne właściwie ściąga też ludzi z takich wyższych półek, więc ja się czasem znajduję "pomiędzy". Rano mam rozmowę z jakimś takim " murkowym" człowiekiem, a potem wieczorem idę na Zamek Królewski na jakąś bardzo dużą uroczystość. Jest taka dwoistość, która rzeczywiście procentuje choćby w znajomości języków różnych ludzi.

Pani słyszy, to co Pni pisze? W Pani opowiadaniach jest dużo dźwięków. Czytając uświadamiamy sobie ten szum, który nas otacza, ale przynajmniej czytanie zagłusza nasz prywatny hałas.

Bardzo ciekawie Pani to opowiedziała. Ja prawdę mówiąc nigdy nie myślałam o tym czy ja słyszę pisząc i dopiero teraz kiedy Pani zapytała uświadamiam sobie, że chyba właśnie tak. Chyba rzeczywiście słyszę to co piszę. Może nawet bardziej słyszę niż widzę. Tak, ale to dopiero trzeba było usłyszeć takie pytanie żeby wywołać taki problem w sobie. Jeszcze to przemyślę, ale słyszę, tak. Myślę, że nie jest to bez znaczenia, że ja jestem aktorką, że gdzieś w tych postaciach ja je widzę, też jako rolę, jako takie barwne postaci, które być może są do zagrania. Pisząc sama je gram. Sama je sobie gram, te osoby.

Jak Pani przygotowuje się do roli? Jak się Pani zaprzyjaźnia z postacią?

Jak mam do czynienia z rolą w teatrze, rolą napisaną przez dramaturga, to bardzo długo czytam tę sztukę. Chodzi o to aby jakoś wejść w świat tego autora. Przecież rola to nie są słowa, te które są napisane. Rola to jest coś więcej, to są okoliczności, to jest intencja, to jest ta osoba, która mówi z jakiegoś powodu to, a może mówi nieprawdę. Także tu jest konieczne cos , co ja nazywam śledztwem. To jest taki pierwszy etap pracy, kiedy przeprowadzam śledztwo dotyczące tej osoby. Czyli kim ona jest, dlaczego mówi właśnie to, a nie coś innego, czy aby na pewno mówi prawdę. I to jest najbardziej fascynujący etap tej pracy.

Skoro pisze Pani opowiadania to już krok do powieści, ale myślałam o tym czy nigdy nie miała Pani ochoty napisać scenariusza filmowego?

Tak, miałam ochotę. Nawet już złożyłam kiedyś taki pomysł. Ale pierwsze zdanie tego scenariusza było takie, że "bardzo ubogie wnętrze, uboga rodzina". A odpowiedź była następujęca: "Niestety, bieda nas nie interesuje." To był powód, dla którego na kilka lat odłożyłam pisanie scenariusza, ale myślę ,że do tego wrócę. Tylko musze uporządkować sobie w tej chwili te drogi, które się przede mną otwierają, a ich jest naprawdę bardzo dużo. Myślę, że bardziej zależy mi na tym, żeby zrealizować napisanie sztuki teatralnej, co zawsze było moim marzeniem.

Napisanie sztuki, czy konkretnej sztuki o czymś?

- Konkretnej sztuki o czymś, oczywiście że tak. Ale wiem już na pewno, że kiedy się mówi to się nie napisze. To trzeba trzymać w sobie jak najdłużej, by nie rozpowiedzieć tego wszystkiego.

Pani nie popisuje się w pismach kobiecych rodziną, nie fotografuje, nie chwali. Rzadko bardzo mówi coś na temat swojej prywatności.

Bardzo rzadko to robię dlatego, że to jest taka sfera, której nie należy naruszać. Jestem o tym przekonana. Jest to bardzo niebezpieczne dla domu, kiedy zaczyna być sprawą publiczną. Wiem o tym dobrze, aż niestety za dobrze. Kiedy się jest osobą publiczną, to bardzo dużo rzeczy zostaje sformułowanych, które nie do końca są prawdą. Człowiek zaczyna istnieć jako taka a nie inna osoba, bo tak został opisany. A ja wiem, że nie do końca tak jest, że mam taką twarz, ale również zupełnie inną. Gdyby tak się stało z domem, gdyby zaczęto dokładnie opowiadać o moich córkach, o naszych relacjach, to straciłyby swoją intymność.

To są rzeczy bardzo niebezpieczne. Na szczęście udało mi się to jakoś oddzielić. Córki maja prawo wymagać ode mnie tego żebym ja miała dla niech czas jako mama. Bo one są ważniejsze niż premiery i brawa. Po prostu.

A jaka Pani była jako córka? To, że buntowała się Pani politycznie, to już wiemy, ale jako młoda dziewczyna buntowała się Pani wobec rodziny? Czy pójście do szkoły teatralnej było rodzajem buntu ?

Nie buntowałam się. Przeżyłam bunt w wieku już bardzo późnym, jako matka prawie dorosłych dzieci, przeżyłam wtedy bunt nastolatkowy. Odkryłam, że mam prawo mieć swoje własne myśli i uczucia. Natomiast byłam bardzo grzecznym dzieckiem i pierwszy wyłom jaki zrobiłam było pójście do szkoły teatralnej, wbrew przekonaniu, zwłaszcza mojego ojca , że nie powinnam tego robić. Ale to był chyba jedyny z mojej strony wyraz sprzeciwu, natomiast naprawdę byłam takim dzieckiem, które uważało, ale może zresztą nie bez słuszności, że pokolenie moich rodziców jest ciekawsze od mojego pokolenia. Ja po prostu miałam rzeczywiście dobre przykłady w domu. Do nas przychodzili ludzie fascynujący, bardzo kolorowi, szalenie zabawni i ja do tego domu się wyrywałam. Chciałam żeby się lekcje skończyły jak najszybciej, bo chciałam być w tym domu. Fascynowało mnie ich pokolenie, w związku z tym do tego, że to pokolenie nie zawsze ma rację, doszłam bardzo późno.

Czy był taki moment wzruszający - po jakimś przedstawieniu, kiedy pani ojciec, znakomity aktor powiedział "Joanno jestem z Ciebie dumny"?

Takiego zdania nie usłyszałam nigdy, usłyszałam pociągnięcie nosem, mój ojciec tak po prostu pociągał nosem, to oznaczało, że mu się podobało. Ewentualnie mógł mnie poklepać po ramieniu, ale to znaczyło już bardzo dużo. To nie był człowiek wylewny. Był bardzo dowcipnym człowiekiem, natomiast był oszczędny w słowach, ale widać było zawsze po jego nastroju, jaka jest sytuacja, no potem bardzo dobrze nam się ułożyło. Graliśmy nawet razem kilkakrotnie, co też było wspaniałe, ponieważ mój ojciec się sprawdził jako ojciec - kolega. Na scenie stawał się kolegą, a przestawał być ojcem. Ja się tego bardzo bałam, żeby nie było takiej relacji, że córka i ojciec na scenie. Tymczasem zupełnie to znikało. I właściwie mogę powiedzieć, że się zaprzyjaźniłam ze swoim ojcem. Dopiero jako dorosła osoba, jako jego koleżanka.

Czy słucha Pani muzyki klasycznej?

Słucham takiej muzyki bardzo często rano kiedy jeszcze jest czas, przed tą bieganiną poranną. Puszczam sobie muzykę do śniadania i wieczorem też. Wstając z łóżka i kładąc się staram się aby towarzyszyła mi muzyka. Nauczyłam się tego niedawno, ale to jest naprawdę wspaniały pomysł żeby ten dzień zaczynał się i kończył w jakimś innym obszarze. Kiedy tłem jest dobra, wspaniała muzyka, w sobie uzyskuje się i otwiera inny obszar, i troszeczkę inny stosunek do codzienności.

Jak aktor dramatyczny patrzy i myśli sobie o aktorze operowym?

Myślę, że z wielkim szacunkiem, dlatego że jest to zupełnie inny rodzaj sztuki. Ekspresja aktorów operowych wyraża się głosem, niemniej ten dźwięk trzeba wziąć. Tutaj aktorzy zwykłych teatrów, jeśli fałszując powiedzmy mówiąc, czyli grają źle, to nie każdy jest w stanie to ocenić. Natomiast smakosze muzyczni, którzy przychodzą do opery, są w stanie w wymierny sposób usłyszeć, kto jest wybitnym śpiewakiem. Kto muzykuje śpiewając. Oczywiście, że najwyżej ceni się tych śpiewaków operowych, którzy potrafią połączyć aktorstwo ze śpiewem. To jest jeszcze, wydaje mi się u nas, rzadkie zjawisko. Ja widziałam, wybitnych aktorów - śpiewaków operowych, którzy jednocześnie znakomicie grali, czyli dokonywali tego wysiłku, że posługiwali się ekspresją ciała w równym stopniu jak ekspresja głosu. To jest najwyższa wartość.

Ma pani swoją listę najlepszych kompozytorów, najlepszych tytułów oper, najlepszych dzieł literackich?

To bardzo zależy od chwili. Raz mam ochotę na Mozarta, kiedy indziej mam ochotę na Schumana. To nie jest tak, że ktoś jest najlepszy. To są wybitni kompozytorzy, to jest wielka muzyka, ale dla mnie są pory dnia kiedy działa ta muzyka a nie inna, ta książka a nie inna. Jeżeli chodzi o literaturę, to mam swoje ulubione sceny z wielkich książek. Nie mogę powiedzieć, że "Czarodziejska góra" Tomasza Manna jest lepsza od "Don Kichota", ale są pewne sceny z taych książek, które zapadają raz na zawsze i one nie są porównywalne.

Lubi się Pani jako kobieta?

Czy ja siebie lubię jako kobietę? Bardzo trudno mi powiedzieć, bo jak powiem , że tak, to wyjdzie, że jestem narcystyczna. Ale tak, lubię. To jest taki etap w życiu, dobry etap kobiecości, kiedy już się nie gra przed sobą innej kobiety niż się jest. Są takie etapy dojrzewania własnej kobiecości, zaakceptowania swoich wielu wad. Kiedy się jest nastolatką, a nawet troszkę później, strasznie chce się być ideałem, i to wszystko co przeszkadza w byciu najpiękniejszą, najwspanialszą kobietą na świecie jest dręczące. Po jakimś czasie okazuje się , że to nie w tym rzecz. Że te ideały urody bardzo szybko więdną, że to coś, czy to jest inteligencja czy to dobra wola w czymś, że to "coś" dojrzewa i staje się wartością kobiecości też. To jest już chyba taki etap kiedy ja się polubiłam z tą Panią we mnie. Zdecydowanie tak. Już nie muszę udawać przed sobą kogoś innego.

Czy spełni Pani wolę dziadka i będzie pisarką?

To się chyba już stało. Ponieważ już teraz, po ukazaniu się mojej książki, która zyskała czytelników, postaci z mojej książki zaczynają funkcjonować, o nich się dyskutuje, dla mnie to jest najważniejsze. Tak się powoli dzieje. Więc jeżeli tak się dzieje, jeżeli te postaci żyją, to chyba jestem pisarką, taką mam nadzieję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji