Artykuły

Tramwaj w jedną stronę

Na scenie, za ścianami spojrzeń widzów zaaranżowano mieszkanie, urządzone skromnie, ale nie bez pewnego smaku, całe w ciepłych, pastelowych kolorach, przytulne i funkcjonalne, mogące istnieć wszędzie i nigdzie. To miłe wnętrze stanowi dysonans dla rozgrywającej się w nim akcji, pełnej gwałtownych spięć i dramatycznych scen. W Teatrze Małym oglądamy bowiem "Tramwaj zwany pożądaniem" Tennessee Williamsa, utwór którego osią konfliktu jest wzajemna obcość i odmienność dwojga głównych bohaterów: egzaltowanej i subtelnej Blanche oraz prostackiego i brutalnego jej szwagra Stanleya. Ten temat, konflikt nadwrażliwej, neurotycznej jednostki z wrogim otoczeniem porusza Williams w swych sztukach niezmiennie, za pomocą odmiennych wątków i środków wyrazu. W "Tramwaju zwanym pożądaniem" antagonizm postaci osiąga szczególną ostrość i prowadzi nieuchronnie do końcowego tragicznego finału.

Blanche, kobieta wrażliwa, wychowana "w domu z białymi kolumnami", przywykła do zbytku i adoracji przybywa z wizytą do swej siostry Stelli, która wraz z mężem mieszka w "złej" dzielnicy miasta. Jej przesadne, sztuczne zachowanie wzbudza niepohamowaną złość jej szwagra Stanleya. Czuje on, że Blanche pogardza nim i jego życiem, które wydawać musi się jej ordynarne i prostackie. Lecz na dnie nienawiści dostrzec można zafascynowanie Stanleya swą szwagierką. Jest ona dla niego istotą tak niezwykłą, że aż wzbudzającą pożądanie. Między tymi dwoma postaciami zaczyna się toczyć nie ujawniona, a może i nie uświadomiona gra, ich wzajemna obcość i odmienność jest dla obojga pociągająca. Urokowi Blanche ulega także przyjaciel Stanleya, Mitch, pragnący się z nią ożenić. Jednak ktoś ze znajomych wyjawia prawdę o Blanche, jej fantastyczne opowieści o swym szalonym niegdysiejszym życiu okazują się wymysłami chorej wyobraźni. W rzeczywistości mieszkała ona w podejrzanych hotelikach, gdzie wiodła wielce dwuznaczne życie, nadużywała alkoholu i nie stroniła od towarzystwa mężczyzn, co gorsze, gdy była nauczycielką uwiodła swego nieletniego ucznia.

Stanley tryumfuje, potwierdziły się jego podejrzenia, ale zarazem czuje się boleśnie oszukany, prysł bowiem czar roztaczany przez tę kobietę, tak bardzo go podniecający. Adorator Mitch przestaje odwiedzać narzeczoną, która okazała się zamiast damy zwykłą dziwką. Jednak nie uświadomione uczucie Blanche i Stanleya nie daje się wyhamować. W czasie gwałtownej sprzeczki dochodzi do zbliżenia między nimi, wywołuje to szok Blanche, jej wstyd przeradza się w chorobę psychiczną.

Akcja dramatu obfitująca w podskórne wątki, przenikające się plany sytuacyjne, pełna subtelnych psychologicznych niuansów w zachowaniu i wzajemnych relacjach postaci, wymaga od reżysera i aktorów niezwykłej maestrii, mogącej wydobyć i uwypuklić całą głębię utworu Tennessee Williamsa.

Rolę Blanche kreuje w tym przedstawieniu Aleksandra Zawieruszanka. Początkowo po mistrzowsku tworzy ona postać nadwrażliwej i zagubionej kobiety, kryjącej swe psychiczne urazy pod maską egzaltacji eterycznej damy. Głos ma przesadnie sztuczny, upozowany gest i ruch, jednak całe zachowanie tej postaci niezwykle przystaje do sytuacji, przy całym przejaskrawieniu tonów jest spójne, mimo przerysowania, wiarygodne, tworzy swoistą aurę otaczającą tę ekscentryczną istotę.

Z biegiem akcji aktorka powinna ukazać pęknięcia w sztucznym zachowaniu Blanche, osiągnęła bowiem ona swój cel, narzuciła otoczeniu swą grę, doprowadziła do uwiarygodnienia i akceptacji swej maski. Zawieruszanka nie potrafi niestety tego dokonać, gubi się w początkowym manierycznym sposobie interpretacji postaci, nie umie wydobyć naturalnego tonu głosu, nie może wyjść z kręgu sztucznych gestów, zatraca sceniczną tożsamość, przekracza subtelną granicę między pozą a pozerstwem. Brnąc w coraz to większe przejaskrawienie zachowania Blanche, aktorka osiąga zły efekt trywialnej jednoznaczności postaw bohaterki, która już nie jest nadwrażliwą neurotyczką ale godną politowania, coraz bardziej odrażającą, perfidną i zakłamaną psychopatką.

Błąd w stworzeniu postaci Blanche najdobitniej ukazuje końcowa scena sztuki, gdy po nieoczekiwanym zbliżeniu ze swym szwagrem, kobieta ta przeżywa szok i popada w obłęd. Jednak w tej inscenizacji tego nie widać! Przed i po wydarzeniu zachowuje się ona tak samo, brak jest jakiejkolwiek gwałtownej i wyrazistej reakcji Blanche i tylko przybycie lekarza i pielęgniarki sugeruje, że jednak stało się coś niedobrego. Tworzy więc Aleksandra Zawieruszanka mimo początkowych pozytywnych zadatków, postać nieprzekonywającą, jednostronną i płytką w zachowaniu i ogólnej wymowie.

Podobnie zbyt przerysowana i aż nazbyt jednoznaczna jest postać Stanleya grana przez Jarosława Truszczyńskiego. Aktor zupełnie nie stara się obronić swego bohatera, idzie po linii najmniejszego oporu, nie próbuje ukazać wszystkich psychicznych odcieni nienawiści Stanleya do swej szwagierki, którą ogromnie przecież go pociąga. Na scenie Teatru Małego jest Stanley tylko wulgarnym i ordynarnym prostakiem, pełnym prymitywnej nienawiści i chamstwa.

Najaśniejszym punktem tej inscenizacji jest Marzena Trybała w roli Stelli, która w przeciwieństwie do swej siostry naturę ma szczerą i otwartą, pełna jest żywiołowości i temperamentu. Przybycie Blanche i jej zatarg ze Stanleyem, zmusza Stellę do opowiedzenia się po którejś ze stron, dokonania wyboru: na kim bardziej jej zależy. Ale ona nie chce, a może tylko nie umie tego uczynić, lawiruje wciąż między mężem a siostrą, bezskutecznie próbuje łagodzić niesnaski. Złości ją brutalne i bezpardonowe zachowanie Stanleya, jednak boi się zbytnio go urazić, jest przecież ojcem jej dziecka, które wkrótce się urodzi. Stella ogromnie kocha swą siostrę, dostrzega jej wrażliwość i broni ją przed wszystkimi, nawet wtedy, gdy wychodzi na jaw okrutna prawda o życiu Blanche. Mimo wysiłków, Stella przegrywa, nie może zapobiec końcowej tragedii, nie przeczuwa bowiem gwałtownego rytmu namiętności jednoczącej jej siostrę i męża, prowadzącej nieuchronnie do katastrofy.

Na uwagę zasługuje też Michał Anioł w roli Mitcha. Aktor ten umiał oddać prawdę bezradności młodego mężczyzny wobec fascynacji starszą od siebie kobietą, przebiegłą w swej usidlającej go grze.

Po początkowym entuzjastycznym przyjęciu, zainteresowanie polskich reżyserów twórczością Tennessee Williamsa stopniowo słabło. Obecna inscenizacja "Tramwaju zwanego pożądaniem" w Teatrze Małym, reżyserowana przez Waldemara Matuszewskiego jest przywróceniem twórczości Williamsa krajowym scenom. Jednak jest to powrót nie najszczęśliwszy. Matuszewski skupił się w tym przedstawieniu na jednym wątku, konflikcie Blanche ze Stanleyem, pomijając inne psychologiczne relacje postaci, nie odsłania ukrytych nurtów i treści sztuki, wyprowadza tylko najprostsze związki między bohaterami. Odniosłem też wrażenie, że od drugiego aktu akcja dramatu wymknęła się reżyserowi i aktorom spod kontroli i toczy się żywiołowo.

Powstał więc spektakl banalny i jednoznaczny w wymowie, pełen przerysowań, ubogi znaczeniowo, nieprawdziwy. A przecież w treści sztuki stawia Williams ważne pytania, wśród których najważniejsze chyba jest to: czemu ludzie nadwrażliwi i nieprzeciętni uciekają przed rzeczywistością w świat ułudy i choroby psychiczne? Czy jest to wina ich samych, ich nieprzystosowania, obsesji i odmienności? A może to chore środowisko, patologiczne normy zachowań, wyalienowane instytucje społeczne czynią z ludzi normalnych szaleńców? Próbą odpowiedzi na to pytanie są zawarte w programie spektaklu cytaty z prac wybitnego polskiego psychiatry, Antoniego Kępińskiego. Jednak ze sceny żadne pytanie nie pada, trudno więc i o odpowiedź.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji