Artykuły

Miłość jest chlebem i sensem życia

- To nietypowy dla Hanocha Levina tekst, ani obraźliwy, ani ironiczny, nie tak śmieszny i nie tak mocny, jak jego pozostałe sztuki. To świetny melodramat przesycony prawdą o meandrach miłości. Miłość jest niewiarygodną siłą napędową, wartością organiczną, bez której nie istniejemy - mówi reżyser Mariusz Puchalski przed premierą spektaklu "W sobotę o ósmej" w Teatrze Nowym w Poznaniu.

Z Mariuszem Puchalskim [na zdjęciu], reżyserem najbliższej premiery w Teatrze Nowym w Poznaniu:

Skąd Pan wziął tę sztukę zupełnie w Polsce nieznanego dramaturga izraelskiego?

Dostałem ją od Michała Handelzaltsa, izraelskiego redaktora, tłumacza i krytyka teatru, który przyjaźni się z dyrektorem Januszem Wiśniewskim. Na początku roku nareszcie ukazał się w Polsce pierwszy zbiór najważniejszych dramatów Hanocha Levina, znanego polskiej publiczności teatralnej jako autora "Kruma", "Requiem" i "Pakujemy manatki. Komedia na osiem pogrzebów". Zbiór ten, niestety, nie zawiera sztuki, nad którą pracujemy. Levin napisał około 50 sztuk, z czego połowa miała swoje premiery w Izraelu. "Naszą" wystawiono po raz pierwszy dwa lata temu w Teatrze Cameri w Tel Awiwie.

Coś więcej powie Pan o autorze?

- Był obok Joshuy Sobola, autora zrealizowanego w Teatrze Nowym "Getta", drugim filarem współczesnej dramaturgii izraelskiej. Twórczość Levina urodzonego w Tel Awiwie w 1943 roku w rodzinie polskich emigrantów, to ciąg obrazoburczych form teatralnych: skeczy, wierszy, piosenek, kabaretu polityczno-społecznego, aż po pełnowymiarowe sztuki teatralne. Niektóre z nich zdejmowano z afisza po kilku pokazach. Levin nie oszczędzał nikogo i niczego: drwił z izraelskiego patriotyzmu, euforii po zwycięskich wojnach, kpił z instytucji rodziny opartej na domowym piekle, małomiasteczkowych czy w przypadku Tel Awiwu - dzielnicowych konfliktów, drwił z życia, którego sensem jest posiadanie, żarcie, zamążpójście, uzyskanie spadku. Zdarzało się, że wzburzona publiczność obrzucała aktorów krzesłami. Levin był niespokojnym duchem izraelskiego teatru, powiedziałbym - jego sumieniem. Umarł w 1999 roku.

Dlaczego zgodził się Pan wyreżyserować właśnie tę sztukę Levina?

- Autor nie zdecydował się jej opublikować a więc i wystawić, tekst znaleziono w rękopisie już po jego śmierci. Przypuszcza się, że sportretował w niej swoich przyjaciół i nie chciał ich tą sztuką zranić. To nietypowy dla Levina tekst, ani obraźliwy, ani ironiczny, nie tak śmieszny i nie tak mocny, jak jego pozostałe sztuki. Przeczytałem i realizuję go właśnie z tego klucza - dramatu, nawet melodramatu. Na początek nadałem imiona jego bohaterkom, które w oryginale nazywały się "Jako Taka" i "Lalalala". Potem wprowadziłem kolejne zmiany, eliminując szmonces, który w Izraelu ma inną wagę niż w Polsce, i który mnie niezbyt interesował. No i zmieniłem tytuł. Oryginalny - "Hartiti et libi" - nie daje się prosto przetłumaczyć. Oznacza wprawienie serca w drżenie, tak jak trąca się strunę instrumentu. Długo szukałem właściwego odpowiednika i ostatecznie postanowiłem go... nie tłumaczyć. Dlaczego "W sobotę o ósmej" - dowiedzieć się można tylko, oglądając spektakl.

Co Pana zainteresowało?

- Temat, czyli miłość, która dla człowieka jest chlebem i sensem życia. Ten tekst to świetny melodramat przesycony prawdą o meandrach miłości. Levin mówi, że nie jest łatwo kochać i nie jest łatwo, nie da się zrezygnować z miłości. Miłość jest niewiarygodną siłą napędową, wartością organiczną, bez której nie istniejemy. Bohaterowie - cztery udręczone dusze w różnym wieku - przepełnieni są albo pustką braku miłości, albo nadmiarem miłości. Dzięki pewnym zabiegom dramaturgicznym, odrzuceniu farsy, mamy świetny tekst. Levin bowiem miał dar widzenia w człowieku, w sytuacjach, kontekstach, tego, co najistotniejsze. Jako genialny dramatopisarz i reżyser - sam realizował swoje sztuki w Teatrze Cameri - miał "teatralny słuch" i umiejętność syntetyzowania - mówił tylko tyle, ile trzeba. Stąd też i tajemnica, wielość motywacji i rozwiązań, brak uproszczeń i łatwych, jednoznacznych rozwiązań.

W ciągu ostatnich trzech lat to już druga Pana reżyseria. Nie wystarcza Panu granie?

- Przez 35 lat bycia aktorem denerwowało mnie to, że jestem całkowicie zależny od reżysera. Zwłaszcza, że zazwyczaj reżyser opowiada o swoich wyobrażeniach, nigdy nie gra. Teraz stoję po drugiej stronie, jestem razem z nimi, z aktorami. Rozumiem ich niepokoje, bo przeżywałem je przez te 35 lat. Podkreślam: nie jestem reżyserem, ale też nie mam wymarzonych ról, bo wszystkie wymarzone już zagrałem.

Czym jest reżyserowanie?

- Zmierzeniem się z innego rodzaju odpowiedzialnością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji