Artykuły

Żyję w cudzym szaleństwie

- Scena to nie jest przestrzeń, w której mamy czuć się pewnie i bezpiecznie. Próby mają przygotować aktora na doświadczenie spektaklu. Jeśli później ma boleć, musi też na próbach. Zresztą w teatrze nikt nie jest w stanie mnie zranić. A Warlikowski jest bardzo delikatny, dyskretny - mówi Isabelle Huppert, francuska aktorka, gwiazda "Un Tramway. Creation" Krzysztofa Warlikowskiego.

Łukasz Drewniak: Chyba nie tylko ja głowię się, jak określić pani status w europejskiej kinematografii i teatrze. Będąc "gwiazdą", jest pani równocześnie "aktorką do zadań specjalnych". Czy taka pozycja narzuca artyście jakieś szczególne zobowiązania? Na przykład przymus angażowania się tylko w ambitne projekty, konieczność funkcjonowania jako wzór intelektualistki kina i teatru? Isabelle Huppert: - Aktorstwo oznacza przecież pewien styl życia i przeżycia. Latami zdobywa się umiejętność zachowywania równowagi między tym, co ci oferuje, a tym, czego nie zapewnia. Moim jedynym "obowiązkiem" jest grać dobre role u wybitnych reżyserów. Odpowiadanie na ich propozycje, mierzenie się z wyzwaniami, jakie stawiają przede mną. To cały sens mojego zawodu. Nie do mnie należy kształtowanie repertuaru teatru czy pomaganie młodym w pisaniu scenariuszy. Nie muszę służyć za wzór moralny. Wysyłam reżyserom sygnał -już jestem gotowa. I oni przychodzą na spotkanie z moją gotowością. Robimy coś, co obojgu daje satysfakcję.

Jak unikać kompromisów w sztuce?

- Każdy musi sam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Jeśli idziesz na kompromis, to najwyraźniej nie jesteś pewien swego. Lawirujesz, szukasz. Jeśli wiesz, którędy iść, żadna przeszkoda nie sprowadzi cię z drogi. Myślę, że dla kogoś takiego jak ja wciąż istnieje duży obszar wolności między Hollywood a bulwarem. Na przykład Krzysztofowi Warlikowskiemu udaje się unikać kompromisów. Nie czuję, żeby kiedykolwiek oszukiwał ludzi i siebie na temat swojej niezależności. To też kwestia skali. Można iść na ustępstwa w sprawie przyspieszenia prac nad jakimś projektem, ale nie ma zgody, żeby zrobić coś gorszego zamiast lepszego.

Kilka filmów z pani udziałem zawierało bardzo odważne sceny - fizycznie, psychicznie, seksualnie. Czy wierzy pani, że istnieje jeszcze jakieś tabu w kinie i teatrze?

- Dopóki fizyczna integralność aktora pozostanie nienaruszona, nie ma powodu do żadnych ograniczeń. Przecież gwałt na scenie nigdy nie będzie prawdziwy, zadanie śmierci jest niemożliwe. I choć czasem czujemy, że nie ma powodu iść aż tak daleko, trzeba zaakceptować, iż artyści realizują poprzez sztukę swoje najdziwniejsze fantazje, a nie tylko pokazują to, jacy są na co dzień. Mam zasadę: rób to, czego pragniesz, tylko nie krzywdź tym innych.

W "Tramwaju" Warlikowskiego pani aktorstwo zostaje zderzone z wykonywaną na żywo muzyką i kamerami transmitującymi na ekrany obraz pani twarzy. Zresztą nie tylko Warlikowski stosuje ekranowe zbliżenia. Jak się z tym gra? To pomaga czy przeszkadza aktorowi?

- To na pewno nowy rodzaj partnera na scenie. Można mówić, że ekrany mnie szpiegują, wyłuskują niechciane detale. Naprawdę jednak one są ważne tylko dla pana jako widza, nie dla mnie. Nie zawsze jestem świadoma ich obecności. Nie znam obrazów za moimi plecami, panuje nad nimi reżyser. Ja mam po prostu komfort, że nic nie zostanie przegapione, że sprawują nade mną rodzaj totalnej kontroli. Nie boję się ich, bo wiem, że funkcjonują w przedstawieniu organicznie, ubezpieczają mnie w trudnych chwilach. Poza tym przekazują publiczności całość wizji spektaklu. Ja jestem odpowiedzialna tylko za pewną jej część. Co ważne, wcale mnie nie zmuszają do mieszania technik gry filmowej z teatralną. Nie muszę przestawiać się, grać mniej intensywnie, bo akurat patrzy na mnie kamera. Wystarczy wyobrażenie, że wtedy pan jako widz jakby podchodzi bliżej.

Praca z Warlikowskim była dla pani zaskoczeniem?

- Dla niego improwizacja jest ważniejsza niż analizy roli. Raczej czeka na to, co się zdarzy podczas prób. Bardzo lubię tak pracować. Każda taka wariacja oświetla postać z nowej strony. Podczas prób badamy wszystkie możliwości roli: psychiczne, fizyczne, emocjonalne. I wybieramy to, co najbardziej wiarygodne, co lepsze, prawdziwsze w danej sytuacji dla bohatera. Warlikowski stara się ofiarować aktorowi stan wewnętrznej wolności. Trzeba jej szukać między ograniczeniami, tylko wtedy osiągnie się ten wyjątkowy punkt kreacji.

Czy podczas prób aktor powinien mieć komfort bezpieczeństwa? Poczucie, że jest w dobrych rękach? Czy odwrotnie - woli wystawiać się na rany?

- Nie lubię czuć się bezpiecznie. Ale w ogóle scena to nie jest przestrzeń, w której mamy czuć się pewnie i bezpiecznie. Próby mają przygotować aktora na doświadczenie spektaklu. Jeśli później ma boleć, musi też na próbach. Zresztą w teatrze nikt nie jest w stanie mnie zranić. A Warlikowski jest bardzo delikatny, dyskretny. Idzie daleko, ale nigdy agresywnie. Dobrzy reżyserzy mają intuicję, wiedzą, kim jesteś, czytają cię na wskroś. Nie muszą znać detali z mojego dzieciństwa, jakichś zawirowań życiowych. Jestem instrumentem, na którym się gra. Reżyser tylko sprawdza, jak w mojej roli będę na przykład kogoś kochać, patrzy, jak to zrobię.

Żaden reżyser nigdy pani nie zranił? Nawet Michael Haneke w "Pianistce"? Nie bała się pani, że pokazała za dużo? Weszła w siebie za głęboko?

- Nie miałam i nie mam takich obaw. Nie ma żadnych granic aktorskiej otwartości. Przecież wszyscy wiemy, że to jest gra. Ani film, ani teatr nie są realnością, bawimy się w nią. Owszem, idziemy daleko, ale wiemy, że to jest odwracalne.

Podziwiając pani Blanche w "Tramwaju", miałem wrażenie, że traktuje pani swoje ciało jak ruchomą rzeźbę - w każdej scenie wyłania się z niej inny kształt. Stosowała pani kiedykolwiek jakąś formę aktorskiego treningu?

- Nigdy. Może powinnam, ale nie zetknęłam się w życiu z tą linią myślenia o aktorstwie, które wychodzi od ćwiczeń. Ja z natury jestem mała, elastyczna, poręczna.

Blanche potrafi używać swojego ciała jak straszliwej broni. Może wcale nie jest ofiarą tego świata, lecz jego opresorką?

- Na pewno nie jest tylko ofiarą. W pewnych sytuacjach jest normalna, w innych szalona. Jej dobra energia spotyka się ze złą. Ma niszczące poczucie humoru. Demony i anioły są z nią w każdej chwili. Mówi się, że stworzyłam pewien model neurotycznej kobiecości. Sama nie wiem, co jest bardziej znaczące dla kobiet, które gram. Przecież spotyka je różny los, nie tylko destrukcja. W pierwszej scenie "Tramwaju" ciało Blanche buntuje się przeciwko niej. Bo jest chora. Ciało zawsze coś wyraża. Dewastuje i bywa dewastowane.

Powiedziała pani kiedyś, że lubi obserwować ludzi. Czy te szalone, rozstrojone kobiety, które pani grywa, są z życia wzięte, czy wyciąga je pani z siebie jak ze studni bez dna?

- Stosuję obie taktyki. W filmie Claude'a Chabrola "Violette Noziere" zagrałam młodą kobietę, która naprawdę zamordowała swoich rodziców. Jeśli jednak filtruję te postacie przez swoją osobowość, to staram się, by ludzie mogli rozpoznawać się nawet w ich nienormalności. Nigdy nie jest tak, że po jednej stronie są sami wariaci, a ci normalni po drugiej. Jesteśmy mieszaniną szaleństwa i rozsądku, więc i w sztuce nie róbmy między nimi granic. Wszystkie metody kreacji są dobre, o ile są skuteczne.

Nie boi się pani, że po tych trudnych rolach zawsze zostaje coś w głowie? Ten gest to nie ja, to jeszcze postać?

- Mam wrażenie, że negatywne aspekty ról raczej nie przechodzą do zwyczajnego życia, ale te pozytywne tak. To dzięki nim właśnie często zadaje się pytanie: kim jestem?

Wielu krytyków napisało po premierze "Tramwaju", że ten spektakl to pani popis. To chyba komplement. Bo jaki jest cel aktorskiego popisu? Udowodnić potęgę teatru.

- W teatrze prowadzi się jednych ludzi przed oblicze innych ludzi. Aktor dociera tak daleko, jak tylko chcesz - w kłamstwo, w prawdę. Potem demonstruje rezultaty swoich badań. Stuka palcem w głowę, dobija się do jej wnętrza. Kino jest jak spacer po plaży w nadmorskiej okolicy. W teatrze wchodzisz na górę. Wysiłek wspinaczki jest ważniejszy niż miejsce, które zajmiesz na szczycie. Aktor nie napawa się tym, że tam wlazł, nie rozgląda się za widokami, tylko już myśli, jak stamtąd zejść. Próby to bolesny proces, nie mówię, że trudny, tylko bolesny. Cały czas kopiesz w czyimś smutku, w czarnych dziurach innych ludzi, których sobie wyobrażamy. Ale za każdym razem szukamy tam jakiegoś światła.

Co to za światło?

- Takie, które nada sens postaci. Zaczynasz jak ślepiec i powoli odzyskujesz wzrok. To tak samo jak z rzeźbą: bierzesz bryłę i odkuwasz to, co zbędne, krok po kroku formujesz postać. Wielu rzeczy jeszcze wciąż nie wiem o teatrze. Często powtarzam, że granie takich ról, jakie najczęściej dostaję, to jest życie w cudzym szaleństwie.

Isabelle Huppert, 57 lat, urodzona w Paryżu wybitna aktorka teatralna i filmowa. Debiutowała na scenie, ale od pierwszego filmu ("Faustine et le bel ete" Niny Companeez), gdzie zagrała między innymi z Isabelle Adjani, uznano ją za aktorkę przede wszystkim filmową. Zagrała w ponad stu obrazach u reżyserów takich jak Claude Chabrol ("Violette Noziere" 1978, także wiele innych), Jean-Luc Godard ("Pasja", 1982), Andrzej Wajda ("Biesy", między innymi z Jerzym Radziwiłowiczem), Michael Haneke ("Pianistka", 2001), Patrice Chereau, Bertrand Tavernier. 12 razy nominowana do filmowego Cezara, dostała go w 1995 roku za rolę w "Ceremonii" Chabrola. Inne głośne jej filmy to: "Koronczarka" (1977), "Madame Bovary" (1991), "Gorzka czekolada" (2000), "8 kobiet" (2002). W teatrze grała u Roberta Wilsona ("Orlando" 1994, "Quartett" 2006), Petera Zadka ("Miarka za miarkę" 1991), Jacques'a Lassallea ("Medea" 2000), Claudea Regy ("4.48 Psychosis", 2002), Erica Lacastadea ("Hedda Gabler", 2005). Uważana za jedną z największych aktorek europejskich naszych czasów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji