Artykuły

Szewcy

Wyjąć cokolwiek z Witkacego, omawiać poszczególne fakty, z nich układać interpretacje, to bardzo ryzykowne zajęcie. Wszystko bowiem u niego znaczy "to", ale jednocześnie zupełnie coś innego, przy tym "coś" w bardzo wielu wersjach.

Co w tym wszystkim jest istotne, znaczące dla szkolnego pytania "co pisarz chciał powiedzieć", co jest prostym odbiciem rzeczywistości, co zaś wielokrotnie łamie się w różnych zwierciadłach (i które z tych odbić jest ważne, które przypadkowe) - bardzo trudno odpowiedzieć nie odwołując się do całego Witkacego, człowieka i twórcy pełnego sprzeczności, a jednak kojarzącego te sprzeczności w harmonijne (to już stwierdzenie intuicyjne) pełnej, bujnej sylwetce. Ideolog i praktyk katastrofizmu (konsekwencją jest śmierć samobójcza w 1939 roku); przy tym człowiek niesłychanie twórczy, wojujący, aktywny na wielu polach - filozof, jeden z prekursorów egzystencjalizmu, dramaturg, malarz, teoretyk malarstwa i dramatu - wcale nie jestem pewien, czy wymieniłem wszystko. Nie sposób zobiektywizować jego sylwetki twórczej, nagiąć jej do jednej tezy, jednego spojrzenia; trzeba chcieć zobaczyć jak najwięcej, w najszerszym tle - wtedy dopiero można mieć nadzieję, że lepiej się pozna tego człowieka, twórcę i jego poglądy.

Na dramat "Szewcy", który w reżyserii i scenografii Jerzego Grzegorzewskiego oglądamy w Teatrze Jaracza, złożył się chyba cały Witkacy. Oficer carskiego pułku lejb-gwardii i... komisarz polityczny pułku wybrany przez "czerwonych" żołnierzy po wybuchu Rewolucji Październikowej. Wielbiciel i jednocześnie prześmiewca Wyspiańskiego. Ideolog Czystej Formy w teatrze, nawołujący do tworzenia dramatów uwolnionych od "pierwiastka życiowego" i człowiek nie umiejący, przez swą aktywność, uniknąć ciśnienia życia. "Szewcy", najlepsza chyba jego sztuka, są w największej sprzeczności z jego teorią dramatu - tak tętnią swoim czasem, jego przetworzonymi, ale jednak - realiami. W tak bezpośredni, ale i przekorny sposób odnoszą się do rzeczywistości światowej, europejskiej, polskiej, z lat 1931-1934 (wtedy sztuka powstawała) i do rzeczywistości, która nastąpi w całe lata i dziesięciolecia później.

"Szewcy" są sztuką o rewolucji, ale nie o żadnej konkretnej. Są sztuką o konieczności rewolucji i o lęku przed nią. Witkacy widzi nieuchronność przemian i jednocześnie boi się ich. (O jednej z płaszczyzn tego stosunku można powiedzieć, że były oficer pułku lejb - gwardii nigdy nie przestał być "czerwonym komisarzem", a czerwony komisarz nigdy nie przestał być "białym" oficerem). Przede wszystkim zaś Witkacy boi się "zglajszachtowania" ludzi, indywidualności, boi się swoistej entropii w nowym społeczeństwie.

Aktualność "Szewców" jest jednocześnie i pozorna i realna. Pozorna, gdy Witkacy nie widzi wyjścia z nudy, alienacji, frustracji, jaka ogarnie syty świat (czyż zresztą nie odnajdujemy tych niepokojów we współczesnej filozofii i literaturze Zachodu?) realna, gdy dostrzega skomplikowane procesy jakie dokonują się w ludziach przechodzących z jednej epoki w drugą. Nie jest jednak ta, katastrofalna wizja całkowicie beznadziejna. Jak pisze Konstanty Puzyna (wstęp do "Dramatów" S. I. Witkacego) - "kres wielkich indywidualności... bezmyślne szczęście sytych zwierząt, są - twierdzi Witkacy - prawdopodobnie nieuniknione, nie są jednak absolutnie nieuniknione. Można zatem traktować "Szewców" jako ponure ostrzeżenie. A więc wyciągać z nich konstruktywne wnioski społeczne.

To już jednak od nas zależy. Jerzy Grzegorzewski, jak mi się zdaje, podporządkował jednak to, co ewentualnie z dramatu Witkacego może wyniknąć - temu co jest w reżyserskim pojęciu atrakcyjne teatralnie. Jednym słowem - w syntetycznym uproszczeniu - treść podporządkował formie, nie dbając o integralne związki między nimi. Klucz do "klasowej" struktury sztuki to w jego inscenizacji sytuacja teatralna - Szewcy pracują pod sceną (dosłownie), towarzystwo Prokuratora Scurvy ("zwykły burżuj z trzeciego stanu, a nie hrabia") pojawia się w lożach parteru, zaś arystokracja - na balkonie. Skutek - najbanalniejszy - kilkanaście początkowych minut I aktu, stanowiące ekspozycję sztuki, jest całkowicie niesłyszalne.

Jednakże nie tylko w tych technicznych niedogodnościach błądzi spektakl. Podporządkowanie czysto "teatralnym" pomysłom wszystkiego co się dzieje na scenie powoduje ten skutek, że przepadają sceny istotne (gdy pomysł jest mało, lub mniej nośny), eksponowane zaś są ponad ich wartość - sceny, które można by puścić mimochodem.

Stąd też na ogół widownia reaguje podczas spektaklu Grzegorzewskiego tylko na jego bardzo zewnętrzną warstwę, na śmieszne powiedzonka, na sytuacyjne zderzenia. Najczystszy teatralnie, wręcz kabaretowo prosty i efektowny, jest początek aktu trzeciego, gdy Szewcy, już jako dygnitarze, kosmicznie się nudząc, w komforcie bytowania swobodnego w swej własnej psychice", siedzą w loży spreparowanej nad ich poprzednim siedliskiem. Jednakże spektakl jest w tym miejscu odczytywany chyba nazbyt trywialnie - na pierwszy plan wydobywa się problem zła tkwiącego rzekomo w samej istocie władzy. Zbyt prosta to interpretacja Witkacego.

Przepadają niepokoje - jakby on sam to powiedział - istotne. Pozostają strzępy poglądów, myśli, zdań. Pozostają pomysły, w wielu wypadkach "same w sobie" świetne, niekiedy jednak mylące, odwracające uwagę od sensu wypowiedzi. Jest tu operetka i coś na kształt zespołu pieśni i tańca. Są chwyty kabaretowe i rodem z grand-guignolu. Ale między nimi i wiele dziur, których nic nie wypełnia (akt II), kiedy nudzi się już nie społeczeństwo nowego świata, ale publiczność...

I to jest chyba najistotniejszy z zarzutów, jaki bym postawił Grzegorzewskiemu. W moim odczuciu jego spektakl jest zimnym, wykalkulowanym, nie angażującym widowni tworem. Nie pozostaje w pamięci jako całość - pamięta się jakieś fragmenty, jakieś chwyty, Grzegorzewski, który świetnie czuje Witkacego (widać to było w "Demonicznym nadkabarecie") tu się przedobrzył, przeteatralnił się, przeczekał (Panie Jerzy, ostatnie, to aluzja do pewnego fragmentu "Nienasycenia") i jakby zapomniał o tekście, o jego analizie dla aktorskich potrzeb.

Znakomicie skonstruował postać Prokuratora Scurvy Jerzy Przybylski. Tekst, gest, zawsze włącza w "tym" właśnie momencie, w "tym" właśnie punkcie, z "tym" właśnie stosunkiem do niego. Nie dał za to Grzegorzewski większych szans Sławomirowi Misiurewiczowi (Sajetan Tempe), który długie monologi musi wygłaszać w najniedogodniejszych teatralnie miejscach; w rezultacie więc tylko krótkie repliki i podobne kłopoty mają też Ireneusz Kaskiewicz i Andrzej Jurczak (Czeladnicy). Alina Kulikówna jako Irina - chyba nie ta - nie ten rodzaj erotyzmu - zbyt jest ten demon kobiecości, dla którego mają szaleć wszyscy na scenie. Trudno jest zresztą oceniać aktorstwo, którego funkcje nie są w przedstawieniu ostro określone i w gruncie rzeczy drugoplanowe.

Być może jestem niesprawiedliwy. Być może jestem jeszcze pod urokiem "Szewców" w reżyserii Hermana z wrocławskiego "Kalambura" (gościli w Łodzi kilka lata temu) - przedstawienia granego brawurowo, w temperaturze przenoszącej się i na widownię. Może zatem ja "wyjmuję" z Witkacego, z "Szewców", co innego niż Grzeogrzewski i tylko na tym polega niezgodność. Proponuję zatem iść do Teatru Jaracza i sprawdzić swoje odczucia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji