Artykuły

Witkacy w krainie operetki

"Pragnę pisać (...) nie tylko dla klasy ludzi, którzy rozumieją przy pomocy jakich środków wyrazu dramat oddziaływa na widza, ale i dla tych, którzy w ogóle nie rozumieją, co to jest środek wyrazu". (ARNOLD WEKSER - dramaturg angielski)

Leżą przede mną trzy czyste kartki papieru, na których powinienem zawrzeć syntetyczny wykład estetyki WITKACEGO (jak poufale zwykło się mówić o Stanisławie Ignacym Witkiewiczu), skreślić parę słów o pisarzu, jakoś objaśnić "Szewców", wreszcie powiedzieć coś o przedstawieniu na deskach TEATRU im. JARACZA. Nie wydaje mi się to możliwe, zacznę więc od przyjacielskiego ostrzeżenia, Witkacy - mimo naszego oswojenia z awangardą, którą wyprzedzał - pisarzem na swój sposób trudnym, wymagającym pewnego przygotowania, a przynajmniej aktywnej wrażliwości. Ktoś, kto nade wszystko rozkoszuje się Rittnerem i Zapolską, nie będzie raczej lubił jego sztuk; z całą też pewnością nie należy do "Szewców" prowadzać zbiorowych wycieczek.

"Szewcy" bowiem - że posłużę się sformułowaniami wydanej przez teatr ulotki - to "makabryczno-groteskowa wizja społeczeństwa poszukującego "idei"i ustroju, w którym jednostka mogłaby się wyzwolić z poczucia bezsensu. (...) Nadrealistyczna deformacja postaci i sytuacji, absurdalny humor, szyderstwo i kpina - tworzą specyficzną atmosferę tej "zabawy na tematy polskie".

Bardzo to ładnie i precyzyjnie powiedziane, choć zarazem napisani w 1934 roku "Szewcy" są sztuką polityczną, najpełniej czytelną poprzez mroczne doświadczenia międzywojennego dwudziestolecia. Mówią o puczach, przewrotach i kontrprzewrotach, faszyzacji, wyradzaniu się drobnomieszczańskiej rewolucji, tańcach i przysiudach wokół wysokiego stolca władzy. Autor "szewców" tkwił w tym świecie, a zarazem nim pogardzał, co zamknął i tragicznie spointował samobójczym strzałem 18 września 1939 r. Ma też chyba prawo, aby grać go historycznie, z szacunkiem dla nie ukrywanych lęków i obsesji, wśród których są też rozbłyski prawdziwego jasnowidzenia.

Przygotowując łódzkie prawykonanie "Szewców" JERZY GRZEGORZEWSKI poszukał innego klucza i odczytał utwór poprzez operetkę, "Operetkę" Gombrowicza również.

Scena jest wybebeszona, niemal pusta i naga, z widokiem na niczym nie maskowaną tylną ścianę teatru. Głowy i torsy szewców wystają z otwartych zapadni, zaś drugim planem akcji są czerwono obite boczne loże parteru. Otwierające sztukę znakomite pogwarki majstra Sajetana z czeladnikami, prowadzone są na "szeptanych" przyśpiewkach chóru, który w sennym, zmysłowym rytmie, raz po raz w owych bocznych lożach się pojawia.

Bardzo to piękne, trochę szokujące, ale też ani w ząb nie rozumiemy Witkiewiczowskiego tekstu, co jest o tyle usprawiedliwione, że w operetce tekst w ogóle nie ma znaczenia. Podobnie operetkowy jest rodowód "Dziarskich chłopców", którzy wbiegają na scenę w baletowych lansadach i pozują na froncie, niby chór z "Hrabiny Maricy". W tym miejscu nie mamy już wątpliwości, że zastosowany przez reżysera klucz otwiera całkiem inną sztukę - interesującą, ale już nie polityczną i tylko miejscami pisaną przez Witkiewicza.

Pierwszy akt jest najbardziej wyrównany i wciąż jeszcze obiecuje wiele. Już tu rozbłyska wspaniała rola Jerzego Przybylskiego (prokurator Scurvy), bezbłędnie wydobywającego wszystkie niuanse tekstu. ALINA KULIKÓWNA (księżna Irina), jest niestety przykro jednostajna i zmysłowa "nie tą" zmysłowością, zaś majstra i czeladników przeważnie nie słychać.

Akt drugi - biorąc od strony scenicznych wydarzeń i napięć - jest jedną wielką, pustą dziurą, w której samotnie błąka się wciąż doskonały Scurvy - PRZYBYLSKI. SŁAWOMIR MISIUREWICZ (majster Sajetan) precyzyjnie "sprzedaje" krótkie repliki, natomiast przy dłuższych frazach popada w monotonię. Dla skądinąd bardzo dobrych ANDRZEJA JURCZAKA i IRENEUSZA KASKIEWICZA (czeladnicy) - reżyser nie daje żadnych ciekawszych sytuacji, choć Kaskiewicz przez dłuższą chwilę stoi na głowie...

Jakby dla równowagi wymieniona trójka szewców ma świetnie pomyślaną scenę otwierającą akt III - znudzeni dygnitarze rzępolący bezmyślnie na usłużnie podstawianych instrumentach, to pomysł, pod którym z pewnością podpisałby się sam Witkacy. Dalej znów jest gorzej, choć będziemy jeszcze mieli interesująco poprowadzoną scenę chłopską, z pysznym - choć miniaturowym - epizodzikiem TERESY MARCZEWSKIEJ (Dziwka bosa).

Finał jakby coś zlepiał, a coś nowego otwierał, zresztą odbieramy go już trochę rozkojarzeni, pod wrażeniem rozlicznych inscenizacyjnych i plastycznych uroków przedstawienia, a zarazem wciąż Witkacego niesyci. Zagrać by jeszcze "Szewców", CHYBA ŻE JUŻ NIE MOŻNA INACZEJ. HEJ!

Wytłuściłem tekst majstra Sajetana - ten miał rozum, choć marnie skończył. HEJ HEJ! HEJ! HEJ! - raz jeszcze zacytujmy Witkacego, żeby czasem nie zapomnieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji