Artykuły

Nareszcie - znowu "Halka"

Można by przestać wierzyć, że arcydzieła przeszłości ukażą się nam w postaci zgodnej z tym, co wyobrażali sobie ich autorzy, tyle mamy ostatnio inscenizacji, w których więcej pomysłów reżysera niż wizji autora. W przypadku opery zabiegi takie odczuwa się tym dotkliwiej, że partyturę samą dla siebie należy traktować jako rezultat pewnej koncepcji dramaturgicznej. Istnieją dzieła takie jak opery Wagnera, Rimskiego-Korsakowa, Debussy'ego czy Albana Berga, które nie wytrzymałyby jakiejkolwiek zmiany porządku akcji, przestawienia kolejności scen itp., tak jak nie da się przestawić fragmentów symfonii Mozarta czy sonat Chopina.

W ostatnich latach zabrano się u nas ochoczo do tego rodzaju przeróbek również w operze. Mniejsza o dzieła nigdy nie wykończone, ledwie z grubsza naszkicowane, jak Henryk VI na łowach. Jednak tego rodzaju eksperymenty w przypadku Halki czy Strasznego dworu dowodzą złego smaku, chodzi bowiem o dzieła o sprecyzowanej koncepcji i zamkniętej partyturze.

W Teatrze Wielkim w Warszawie ujrzeliśmy nową inscenizację Halki. Przedstawienie zostało przeprowadzone z rozmachem i temperamentem, od strony muzycznej bezbłędnie. Spektakl ten prowadzony w niezawodny sposób przez Antoniego Wicherka, ma świetną obsadę w każdej partii.

Należy podziękować reżyserce Marii Fołtyn za to, że uszanowała dzieło Moniuszki i Wolskiego, nie rozpoczęła akcji od końca i nie zakończyła w środku, że szła wiernie i w skupieniu za myślą tej wspaniałej, nieśmiertelnej muzyki. Pokazała, że jest reżyserem operowym, dla którego muzyka jest w spektaklu naczelnym prawem.

Nie tylko zachowała porządek scen i ich nastrój. W sposób dyskretny, ale niezwykle skuteczny i sugestywny ukazała społeczny charakter tego dramatu. Bo przecież Halka powstała jako głos w dyskusji nad tragicznymi wypadkami 1846 roku, kiedy to chłopi galicyjscy wystąpili przeciw powstaniu krakowskiemu, kiedy z ich rąk padły setki ofiar spośród szlachty, wśród nich wielu powstańców.

Głos Moniuszki okazał się ostry i drastyczny. Wyniesiona ze środowiska rodzinnego wrażliwość na krzywdę społeczną, przekonanie o tym, że wyzwolenie ojczyzny powinno wiązać się z wyzwoleniem społecznym, nakazało Moniuszce wybrać ten właśnie temat, ilustrujący przyczyny galicyjskiej tragedii. Kiedy latem 1846 roku przybył do Warszawy, zastał tam opinię poruszoną wypadkami w Galicji, spotkał sądy wysoce dla chłopów nieprzychylne. Rzecz znamienna, że zamiast szukać tematu neutralnego, historycznego czy sielankowego, zwrócił się do najradykalniejszego przedstawiciela ówczesnej literatury - do Włodzimierza Wolskiego i wraz z nim ułożył zarys libretta.

Jak wiadomo, rezultatem tej współpracy była pierwotna, dwu-aktowa wersja Halki, odłożona w Warszawie ad acta na lat przeszło dziesięć, by w roku 1858, już w czteroaktowej postaci, odnieść największy wówczas polski sukces operowy. O przyczynach tej zwłoki świetnie wiedzieli współcześni. Jeden z nich, Aleksander Walicki, autor pierwszej monografii o Moniuszce, opublikowanej w rok po śmierci kompozytora, pisał o tym wyraźnie: "Przedstawienie Halki w Warszawie jest również epoką w życiu Moniuszki, jak i w dziejach opery naszej. Treść jej dziś wydaje się w większości bladą, bo już dziś jest anachronizmem - ale wtedy, kiedy była pisaną, stanowiła kwestię palącą. Jeżeli tylko przypomnimy, że napisaną została świeżo pod wrażeniem wypadków z 1846 roku, to już dostatecznym będzie objaśnieniem" (podkr. moje).

W realizacji Fołtynówny ten społeczny charakter dzieła wypływa z samej sytuacji, z zestawienia dwóch antagonistycznych warstw społeczeństwa, w których konflikcie, jak w żarnach, zmiażdżone zostają uczucia i godność ludzka. I w tym także reżyserka poszła wiernie za koncepcją oryginału, w którym sytuacje bardziej niż tekst mówią o konflikcie społecznym. Może jedynie zbędne było wypuszczenie hajduka z niby nahajką w celu wypędzenia pary górali, przez co struna została przeciągnięta, a powiało groteską, bo to bicie było przecież "na niby", a wiec naciągane i zbędne.

Jednakże i sam tekst tu i ówdzie ma akcenty społeczne (choćby w scenie Janusza z Jontkiem). W pierwotnej wersji libretta znajdujemy takie słowa: "Tak to z panami, to taka miłość ich". Tymczasem w tekście przykrojonym do potrzeb ówczesnej cenzury zrobiło się z tego "Tak to tak z dziewczętami" (i tak już było na premierze warszawskiej w 1858 r.). Gorzej, że tak już pozostało do dziś (wyjąwszy inscenizacje Schillera i kilka innych powtórzeń) i tak śpiewano na ostatniej premierze w Warszawie. A przecież ustęp ten muzycznie nie uległ żadnej zmianie. Wystarczy zajrzeć do pięknego rękopisu wyciągu Halki wileńskiej, znajdującego się w Poznańskim Towarzystwie Naukowym, żeby znaleźć właściwy, nieocenzurowany tekst.

W sztuce wieku XIX tragedię społeczną ukazywano na przykładzie uczuć osobistych. Kastowe, więc społeczne przeszkody stoją na drodze do szczęścia pary kochanków w Parii (temat ten, jak wiadomo, nęcił Moniuszkę przez całe życie, skoro tłumaczył tragedię Delavigne'a jako młodzieniec, układał do niej ilustrację muzyczną w wieku dojrzałym, by w ostatnich latach życia napisać operę). Podobne przyczyny leżą u podłoża dramatu w Niemej z Portici Aubera, w operze, na której wzorowali swe libretto autorzy Halki.

Należy policzyć do zasług Marii Fołtyn także to, że potrafiła nadać swej inscenizacji tak ludzki, wzruszający charakter. Poszła za najpiękniejszą tradycją, jaką nadała tej postaci Paulina Rivoli, pierwsza odtwórczyni roli Halki w premierze warszawskiej. Po pierwszych oporach, kiedy to rola wydawała się jej zbyt drastyczna, potraktowała postać zawiedzionej góralki w sposób niezwykle szlachetny i piękny. Odczuł to Józef Sikorski (nawiasem mówiąc, niechętnie do tego tematu usposobiony) w słowach, które cytuje program przedstawienia (na s. 2 artykułu Feichta): "Włodzimierz Wolski tak ją przedstawił uroczo i ludowo, że (...) postać Halki uznalibyśmy za mistrzowską, może za pierwszą polską kobietę dobrze oddaną (...)".

Cytat efektowny (nie trzeba zapominać, że Sikorski pozostawał pod urokiem kreacji Rivoli), niestety grubo okrojony, bo za kropkami w środku i na końcu kryje się tekst jakże znamienny dla atmosfery, w jakiej toczyły się boje o warszawską premierę Halki. Warto eo więc zacytować bez skrótów: "Pan Wolski - pisał Sikorski - tak ją przedstawił uroczo i ludowo, że gdyby nie pewne względy, postać Halki uznalibyśmy za mistrzowską, może za pierwszą polską kobietę dobrze oddana, jeśli prawda jest. że nasi poeci nie uchwycili jej dotąd i jeśli naprawdę szukać jej gotowi w klasie społeczeństwa, do której Halka należy".

Pamiętamy Marię Fołtyn; jak kreowała rolę Halki w inscenizacji Schillerowskiej. Opieszałości ówczesnej redakcji "Polskich Nagrań" zawdzięczamy to, że nie mamy pełnego nagrania tego spektaklu. Ważne wszakże, że jako reżyserka sama doskonale zna potrzeby śpiewaka operowego, umie też zostawić należne mu miejsce, nie "przykrywając" go zbędnymi ruchami i nie przeciążając sztuczkami aktorskimi. Zamiast tego znalazła efektowny akcent, który stał się spoiwem całej roli i nadał postaci bohaterki głęboką jednolitość, uwypuklił prawdę psychologiczną. Mam na myśli chustkę, która w ostatnich scenach, a zwłaszcza w samym zakończeniu zagrała w sposób wstrząsający, a w pełni przekonywający. Wystarczy to także za usprawiedliwienie drastycznego retuszu tekstowego i muzycznego (usunięcie słów: "Zaśpiewajmy im wesoło", jak i utrzymanie kadencji w moll).

W programie do widowiska znajduje się cenny artykuł pióra Bogusława Kaczyńskiego, dotyczący różnych wersji tekstu opery. Przed kilku laty pewien filolog opublikował w poważnym almanachu artykuł o libretcie Halki. Polskiemu Wydawnictwu Muzycznemu zarzucił tam ni mniej, ni więcej, że w publikacji libretta... wydawca dopisał połowę tekstu arii Halki. (Ów filolog nie znalazł go bowiem w premierowym wydaniu libretta Halki). Uczony zapomniał jednak postawić następne pytanie: któż w takim razie dopisał muzykę do tej nowej połowy arii? - bo przecież tekst libretta operowego zwykle służy do śpiewania, zwłaszcza gdy chodzi o arię. Gdyby ów krytyk staranniej poszperał, znalazłby ją wraz z interesującym go tekstem w nutach - w wyciągu Halki wydanym niedługo po premierze warszawskiej, a więc nie tylko za życia, ale za wiedzą i za bytności Wolskiego w Warszawie. Autor libretta nigdy zresztą przeciw tej wersji nie oponował.

Bogusław Kaczyński zestawia cztery teksty: libretta (czy raczej: szkice librettowe) Wolskiego, oraz teksty umieszczone pod nutami Moniuszki. Biorąc pod uwagę obie wersje, wileńską i warszawską, tworzy to co najmniej cztery bardzo różne teksty, dla pewnych zaś szczegółów wersji tych jest znacznie więcej.

Nie należy się temu szczególnie dziwić, skoro Wolski publikując libretto Halki w zbiorze poezji, zaznaczył, że traktował je jako szkic librettowy, pozostawiając Moniuszce wolną rękę w ostatecznej realizacji.

Sukces nowej premiery Halki na scenie warszawskiej, potwierdzający nienaruszoną żywotność tego dzieła, nasuwa wniosek, który należy przedstawić Polskiemu Wydawnictwu Muzycznemu. Oto staje się rzeczą pilną wydanie kompletne wszystkich tekstów Halki, może na wzór biblioteki librettowej, wydawanej przez Alberta Basso w Turynie, gdzie publikuje się różne wersje tekstów operowych wraz z ich źródłami. Najważniejsze jednak wydaje się ponowne wydanie wyciągu fortepianowego Halki, w którym tekst Moniuszkowski byłby przywrócony do swoich praw.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji