Artykuły

Carmen z widokiem na byka

"Carmen" w reż. Laco Adamika w Operze Krakowskiej. Pisze Łukasz Badula w portalu kulturaonline.pl

Ten spektakl miał być mocnym akcentem w programie Opery Krakowskiej. Przypomnieniem klasyki z dużym przytupem, bo Laco Adamik - uznany twórca teatralnych widowisk reżyserował Małgorzatę Walewską - wybitną śpiewaczkę. Stało się inaczej, jeśli wierzyć przesądnym, głównie z powodu fatum ciążącego nad obranym dziełem operowym. Bo "Carmen" Georgesa Bizeta już w przeszłości przynosiła kłopoty. Kilkanaście lat temu, premiera opery zebrała w Krakowie ponure żniwo pod postacią śmierci dyrygenta Aleksandra Tracza. Z kolei sama Walewska, została niegdyś zaangażowana do feralnej inscenizacji "Carmen" na Torwarze, która skończyła się odwołaniem premiery i wielkim skandalem z oszukanymi widzami.

Jak wiadomo, czołowej rodzimej mezzosopranistce nie było dane wystąpić także w spektaklu Adamika. W trakcie marcowej premiery, po pierwszym akcie solistka zasłabła i została odwieziona do szpitala. Jej stan okazał się na tyle poważny, iż do tej pory nie wróciła ona na deski Opery. Ba, pod znakiem zapytania stanął udział solistki w spektaklach podczas Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej.

Absencja Walewskiej z pewnością determinuje odbiór dzieła Adamika. Nie ma co oszukiwać się, iż popularna śpiewaczka była jedynie pionkiem na szachownicy reżysera. Walewska zna rolę Carmen niejako na wylot, a jej występ w gliwickiej adaptacji Pawła Szkotaka był dwa lata temu był sporym wydarzeniem artystycznym. Po kreacji u Adamika oczekiwano sumy doświadczeń i, co dużo mówić, mocarnych partii głosu.

Tymczasem ciężar dźwignięcia roli Carmen spadł w całości na trzy młode śpiewaczki. Oglądana przez niżej podpisanego Agnieszka Cząstka mimo najlepszych starań nie była w stanie w pełni sprostać zadaniu. I nawet nie idzie o walory techniczne, lecz sceniczne obycie. Kusząca Carmen to przecież w równym stopniu postać fatalistyczna, co wyzwolona od konwenansów. Walewska zapewne wie, jak oddać jej złożoność, również za pomocą środków aktorskich. Cząstka klucza do garderoby Carmen jeszcze poszukuje. Co widać zwłaszcza w porównaniu z partnerującym jej przebojowym i charyzmatycznym Arnoldem Rutkowskim.

Adamik dość buńczucznie zapowiadał swą "Carmen" jako zerwanie z Cepelią. Istotnie, jego inscenizacja unika operowego folkloru, wyraźnie zmierzając ku teatralizacji. I wielka szkoda, że reżyser zatrzymuje się tu niejako w pół drogi. Scenografia Barbary Kędzierskiej jest przesadnie surowa co do zimnego, industrialnego wystroju. Aż prosi się, żeby z takiego otoczenia wysnuć dość abstrakcyjny portret Carmen. Tym bardziej, iż np. początek aktu II, z tańcem w tawernie, jest rozegrany w dość nowoczesnej aranżacji choreograficznej, zaś w akcie IV pojawia się telebim oraz grupka współczesnych turystów.

Ci przybysze z krainy nowoczesności widzowi raczej przeszkadzają niż pomagają. Albowiem spektakl Adamika jest wbrew pozorom mocno tradycjonalistyczny. "Carmen" krakowskiej Opery Narodowej w żaden sposób nie sprzeniewierza się duchowi oryginału.To w dalszym ciągu opowieść o ślepym pożądaniu i tragicznej miłości. Rozegrana bądź co bądź, w realiach XIX wiecznej Hiszpanii, między fabryką cygar, cygańskim taborem a areną cyrkową. Don Jose, wbrew wcześniejszym sugestiom Adamika, nie jest wcale bliski współczesnym gwiazdom mediów. To ten sam zaborczy sierżant, idący w mezalians i nie potrafiący pogodzić się z utratą pożądanej kobiety.

Wśród recenzji po premierze można było wyczytać m.in. że u Adamika wszystkiego jest nadmiar. Czy to jednak źle? Reżyser próbuje przynajmniej ożywić przestrzeń sceniczną, naganiając nań tłumy, które tworzą barwne, dynamiczne tło. Charakterystyczne, że gdy tylko przed widzem staje samotna postać, całość natychmiast nabiera cech solistycznej kameralistyki, a nie dzieła o dramaturgicznym podłożu. Szkoda, iż Adamik nie pozwolił sobie na większą fantazję w zakresie formalnym. Po Trelińskim trudno już robić operowy kanon bez wizjonerskiego zacięcia.

Z krakowskiej "Carmen" na dobrą sprawę pozostaje... byk. Pokazywany we wspomnianej końcówce na telebimie. To jeden z niewielu tropów dla poszukiwaczy nowości. Torreador poskramia byka, ale nie jest w stanie ujarzmić intensywnie żyjącej i kochającej tytułowej bohaterki. Właśnie, gdy tam na arenie toczy się walka z dzikim przeciwnikiem, Don Jose równocześnie morduje swoją miłość.

Dwóch mężczyzn, jedna kobieta i wulkan emocji. Turyści błądzący po scenie, i tak wolą oglądać byka. Triumf machizmu czy jego łabędzi śpiew w epoce wszędobylskich podglądaczy? Takie sygnały to trochę za mało jak na reżyserski kaliber Adamika. Chociaż dla wielbicieli operowego gatunku, jego "Carmen" musi być byczą zabawą. Wszystkie bilety na spektakle w bieżącym sezonie rozeszły się jak świeże bułeczki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji