Artykuły

Michał Milowicz... herbu Mikuliński

- Chciałbym zagrać w filmie muzycznym. Takiego filmu nie było u nas bodaj od 30 lat, od czasu brawurowych ról Bohdana Łazuki - mówi MICHAŁ MILOWICZ.

- Wiem, że po to się urodziłem, żeby grać i śpiewać. To mój żywioł, moje życie. Robię to, co kocham, dlatego jestem szczęśliwym człowiekiem. Dzięki temu mogę dawać szczęście innym - mówi Michał Milowicz

Jolanta Majewska-Machaj: W serialu "Sąsiedzi" gra Pan rolę Cezarego Cwał-Wiśniewskiego, którego życie w pewnym stopniu zbieżne jest z Pańskim. Czy to przypadek?

Michał Milowicz: Mój bohater zawsze miał zapędy artystyczne, w końcu stał się właścicielem klubu muzycznego, tak jak ja. To wszystko jest miłym zbiegiem okoliczności, ale ja o klubie myślałem już od wielu lat To urzeczywistnienie jednego z moich marzeń. A to, że mam taką właśnie rolę w serialu, jak w życiu, pomaga mi ją zagrać lepiej i bardziej wiarygodnie. Lubię tę postać, jest mi bliska i jest do mnie podobna, chociażby pod względem muzyczny.

- Właśnie, Cwał-Wiśniewski występuje na scenie, śpiewając piosenki z Pana płyty "Teraz wiesz".

To wspólny pomysł producenta i mój. Scenarzysta Zbigniew Kamiński przesłuchał moją płytę i uznał ją za dobry materiał do tego serialu. Jest to muzyka środka, która powinna trafiać zarówno do młodzieży, jak i dorosłych. Bo taki jest zresztą jej przekaz - dla szerokiej publiczności.

- Płyta ukazała się blisko dwa lata temu.

- Długo trwało zanim powstała, wiatr wiał mi w oczy, zmagałem się z wieloma przeciwnościami. W końcu sam zostałem jej producentem i wraz z Pomatonem wydaliśmy mój autorski album pt. "Teraz wiesz". Niestety, nie miał promocji radiowej z przyczyn ode mnie niezależnych, nad czym ubolewam.

- Utarło się u nas, że albo się jest aktorem, albo wokalistą, a rozwój w jednym kierunku wyklucza drugi.

- Nie zamierzam tego zaakceptować i myślę, że - również wokalnie - zaistnieję jeszcze na rynku w większym wymiarze niż dotychczas.

- Ostatnio również zaistniał Pan jako restaurator, otwierając w centrum Warszawy klub muzyczny. Skąd jego nazwa - "Maska"?

- To słowo wielowymiarowe. Przede wszystkim kojarzy się ze sztuką - staram się tu stworzyć taką enklawę artystyczną, w której spotyka się świat kultury, odbywają się koncerty na żywo, małe formy sceniczne, różne imprezy. Wystrój również nawiązuje do nazwy - dlatego jest scena, kurtyna - wszystko to ma w "masce" wspólny mianownik. Można też tu zdjąć maskę codzienności i poczuć się inaczej, swobodnie - bez udawania. Spędzam w tym miejscu dużo czasu.

- Czyżby z artysty przeistaczał się Pan w biznesmena?

- Wszystko odbywa się równolegle. Prowadzenie klubu nie przeszkadza mi w graniu w serialu, występach estradowych czy musicalach. Wręcz przeciwnie, pozwala na realizację moich wizji i pozwala głębiej tkwić w tym, co związane z życiem artystycznym. Staram się być uniwersalny i wszechstronnie się rozwijać. Każda działalność daje mi inny rodzaj satysfakcji i spełnienia. Mam jeszcze wiele pomysłów i marzeń zawodowych - niestety, niektóre z nich chyba w najbliższym czasie się nie spełnią...

- Na przykład?

- Chciałbym zagrać w filmie muzycznym. Takiego filmu nie było u nas bodaj od 30 lat, od czasu brawurowych ról Bohdana Łazuki. Myślę, że mógłbym tam dobrze wykorzystać swoje walory wokalne, taneczne i aktorskie.

- Słyszałam, że wybiera się Pan na Konkurs Elvisa Presleya.

- Uczyniłem już pierwsze kroki, by wystąpić w Memphis i spróbować sił na tej niezwykłej imprezie. Może nastąpi to nawet w tym roku. Dobrze znam repertuar Presleya, stworzyłem spektakl zatytułowany "Elvis", wystawiany w warszawskim teatrze Buffo, gdzie wykonywałem jego utwory. Zostały one zarejestrowane na płycie, nagranej w 1995 roku. Współpracowałem przy niej z Andrzejem Dużyńskim, mężem Maryli Rodowicz. Elvis towarzyszył mi od dzieciństwa. Rodzice go uwielbiali, wujek miał całą dyskografię, więc dorastałem przy jego rytmach, jego muzyce.

- M jak muzyka, jak Michał, Milowicz, "Maska", "Metro", teraz wizja Memphis. Otacza Pana magia litery M.

- Może rzeczywiście coś w tym jest. "Metro" to był dobry początek. Ale wcześniej było imię, które otrzymałem po pradziadku. Jest jednak jeszcze jedno M - noszę nazwisko Milowicz herbu Mikuliński - z nadania w 1410 roku. Niestety, zdarza się, że bywa ono przekręcane w najróżniejszy sposób. Zaczęło się od Milović - w czołówce filmu "Młode wilki". Potem bywały inne formy, nawet kiedyś napisano o mnie Miloszewić. No cóż, pozostaje mi tylko uśmiechnąć się, czasem zwrócić komuś uwagę.

- Jak Pan się czuje w środowisku artystycznym?

- Tkwię w nim od 14 lat. Jest mi bliskie, bo jestem wśród swoich. Wiadomo, że im więcej się zdobywa, tym więcej ma się wrogów albo raczej nieszczerych pochlebców. Na szczęście wśród ludzi, którymi się otaczam, przeważają życzliwi znajomi. Często spędzam czas w gronie przyjaciół, z którymi biesiadujemy do białego rana. Razem uprawiamy też różne dyscypliny sportu, gramy w tenisa, chodzimy na basen, mamy treningi na hali. Ćwiczymy formę m.in. do występów w Reprezentacji Artystów Polskich w piłce nożnej, której jestem zawodnikiem.

- Sport towarzyszył Panu od zawsze.

- W podstawówce trenowałem lekkoatletykę, później zdawałem na AWF. Ze sportem jest związany mój zawód, musical charakteryzuje się tym, że trzeba nie tylko tańczyć - tam trzeba szaleć na scenie! Niedawno odbyła się premiera musicalu "Pięciu braci Moe" w Teatrze Muzycznym w Gdyni. To przedstawienie przez dwie godziny pochłania totalnie naszą energię. Tak samo było z musicalem "Grease" w warszawskiej Romie - to jak intensywny trening aerobowy na scenie. Na szczęście kondycji jeszcze mi nie brakuje!

- To pewnie teraz będzie Pan realizował plany związane z wyczynowymi wyprawami.

Niestety, nie mam czasu na takie ekstremalne wypady, na jakie jeździ np. mój przyjaciel Piotrek Gąsowski. A kuszą mnie - zarówno przepastna dżungla, jak i peruwiańskie góry.

- Gdzie w Pana szybkim, intensywnym życiu miejsce na założenie rodziny? Czy Pan o tym myśli?

- Naturalnie, że tak! Uważam, że na wszystko przyjdzie czas. Każdemu zegar biologiczny bije troszkę inaczej. Jest to tak poważna decyzja, że muszę być pewny, z kim i kiedy ją podejmę.

- A może chciałby Pan, żeby Pańska wybranka była podobna do serialowej żony, Patrycji Cwał-Wiśniewskiej?

Nigdy! (śmiech) No chyba, że wizualnie!!!

O Michale Milowiczu [na zdjęciu]

Urodził się 16 września 1970 roku.

Jako 17-latek w warszawskich klubach uczył się tańca od starszych kolegów, mistrzów break-dance'u.

Przez wiele lat trenował sztuki walki, w tym przez 3 lata kickboxing.

Profesjonalnego śpiewu nauczył się podczas przygotowań do musicalu "Metro".

Michał próbuje sił jako aktor. Zagrał m.in. w "Poranku kojota" i w "Chłopaki nie płaczą".

***

28.02 TVP 1, 17.50 - Jaka to melodia? - Michał Milowicz wraz z Olgą Bończyk i Dariuszem Kordkiem wystąpią w poniedziałkowym, specjalnym wydaniu programu. Pieniądze zebrane przez zawodników zostaną przekazane na cele charytatywne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji