Artykuły

Czarne charaktery są dużo ciekawsze

- Uważam, że farsa, komedia, są świetnym materiałem na dobre spektakle. Tyle że w farsie, w przeciwieństwie do dramatu, przestanie bywa najczęściej nieco zakamuflowane, ale jeżeli rozmawiamy, na przykład, o zdradach małżeńskich, to jest to przecież bardzo poważny temat - mówi Jerzy Bończak.

- Od przeszło trzech lat aktor, znany z wielu znakomitych ról przeobraził się w reżysera. Samo granie nie dawało panu dostatecznej satysfakcji, czy może nie podobali się panu reżyserzy?

- Nie przeczę, zdarzały się momenty, że myślałem inaczej niż reżyser, jednak jako aktor musiałem się mu podporządkować Chociaż gdzieś tam, w środku, dojrzewała we mnie chęć do reżyserowania. Ale nie miałem odwagi, żeby się zdecydować, żeby wziąć odpowiedzialność za grupę ludzi, za przedstawienie, za finanse, które się wiążą z produkcją. Zdecydował o tym przypadek, jak wiele razy w moim życiu. Kiedy zrezygnowałem ze stałego etatu w teatrze, Marek Perepeczko, ówczesny dyrektor teatru w Częstochowie, namówił mnie na debiut reżyserski. Była to farsa "Szczęściarz". Przedstawienie zostało dobrze przyjęte.

- Dowiedziano się o nim nawet w Londynie.

- Powiedzmy, konkretnie tłumaczka sztuki przysłała mi następny tekst i tak to poszło. Do tej pory wystawiłem dziesięć premier, jedenasta jest w produkcji.

- Specjalizuje się pan w farsach?

- Czy to jest, według pani, gorszy gatunek teatru? Uważam, że farsa, komedia, są świetnym materiałem na dobre spektakle. Tyle że w farsie, w przeciwieństwie do dramatu, przestanie bywa najczęściej nieco zakamuflowane, ale jeżeli rozmawiamy, na przykład, o zdradach małżeńskich, to jest to przecież bardzo poważny temat.

- Zupełnie jak w "Otellu".

- My ten problem trochę wyśmiewamy i bawimy nim widza.

- Grywał pan kiedyś w poważniejszym repertuarze.

- To była zupełnie inna epoka teatralna. Za dyrekcji Bogdana Cybulskiego pracowałem w warszawskim Teatrze Nowym, proponującym niezwykle interesujący repertuar. Szczególnie aktorom; graliśmy i komedie, i farsy, i dramaty. Klasykę współczesną i tę nieco starszą. Z tamtego okresu mam w dorobku m.in. Mefista w "Fauście" Goethego, Autora w "Akcie przerywanym" Różewicza, Sqanarela w "Don Juanie" Moliera. A dziś jest mi smutno i jako aktor żałuję, że to się skończyło.

- Nie wrócą tamte czasy?

- Niestety, nie ma zapotrzebowania publiczności na taki teatr.

- Komercja weszła do teatru frontowymi drzwiami?

- Cała sztuka się skomercjalizowała, ale nie wolno zapominać, że teatr jest dla ludzi. W czasach greckich teatr też mówił o aktualnych ówcześnie problemach, przedstawiał je dramatycznie i komicznie. Ważne jest, aby odrywając publiczność od codziennej szarości, bawiąc, zachować dobry poziom i przyzwoite aktorstwo.

- "Komedia" jest teatrem impresaryjnym, czyli musicie na siebie zarobić.

- O obsadzie projektu teatralnego, jako reżyser, decyduję sam i z rozmysłem, i pełną świadomością wybieram kolegów znanych, którzy ściągną publiczność. A przy okazji obsadzam młodych aktorów, wchodzących w zawód, to dla nich szansa pokazania się.

- I sam gra pan w każdej premierze. Lubi pan grać w swojej własnej reżyserii?

- Nie wiem, czy lubię, ale na pewno muszę. Mam wtedy jakąś kontrolę nad przedstawieniem, bywa że po iluś spektaklach publiczność "dorysowuje" pewne akcenty i nie zawsze idzie to w dobrym kierunku.

- Ładnie to zabrzmiało. Chociaż niedawno słyszałam jak pana kolega, Jan Englert, skarżył się, że jeżeli sam się nie obsadzi, to na kolegów nie ma co liczyć.

- To nie jest dalekie od prawdy, też zauważyłem, że odkąd reżyseruję, inni mnie nie obsadzają.

- Sytuacja "wolnego strzelca" daje panu pewien komfort.

- To prawda, sam decyduję co gram, jak i z kim. Po latach występowania w wielu teatrach, kiedy skończyłem pięćdziesiątkę, postanowiłem sam o sobie decydować.

- Nie boi się pan, że pewnego dnia może nie być propozycji?

- Niebezpieczeństwo, że moja rodzina nie będzie miała co jeść, istnieje zawsze, nie mam stałej, comiesięcznej gratyfikacji. Może okazać się nagle, że nie mam co robić. Na szczęście nic takiego na razie się nie dzieje.

- Ale zna pan uczucie pewnego wewnętrznego niepokoju?

- Jestem hazardzistą i bardzo lubię wewnętrzny niepokój, lubię ryzykować, także w życiu.

- Rola Kazimierza w "Klanie" w pewien sposób odsuwa od pana te niepokoje. Czy jest gatunkiem pośledniejszym?

- Ani serial, ani nawet reklama nie deprecjonują aktora. Jesteśmy od tego, żeby grać.

- Dosadnie skomentował to kiedyś Kazimierz Dejmek.

- Może jednak nie przytaczajmy jego słów, chociaż dużo w nich prawdy. Uważam, że nie bardzo aktualne dziś "niesienie kaganka oświaty" przez teatr skończyło się, ale jeżeli już, to można go nieść i przy okazji grania w serialu.

- Wobec tego mam "serialowe" pytanie - czy do własnej, prywatnej żony Jerzy Bończak też mówi "ptaszyno"?

- Moja ma zupełnie inne gabaryty. A w "Klanie" do filmowej, granej przez Zofię Merle, miałem nawet mówić "kruszynko"... Stanęło na "ptaszynie".

- Powiedział pan kiedyś, że sceniczne "czarne charaktery" są dla aktora dużo ciekawsze. Nie chce pan chyba uznać Kazimierza za taki czarny charakter!

- Ale jego brata już tak! To fajny pomysł, abym grał dwie postaci. Bardzo mi się dobrze grało z samym sobą, wyobrażałem sobie co czuje ten drugi, a i dla widza była to dodatkowa atrakcja.

- Jednak ostatnio braciszek zniknął z ekranu.

- Realizacja wymagała stałych zmian, zdarzało się, że musiałem być przecharakteryzowywany kilkakrotnie w ciągu dnia. To zabiera czas, a w serialu pracuje się bardzo szybko. Rozumiem, ale nie jestem w pełni usatysfakcjonowany faktem, że postać trochę zeszła na drugi plan. Może jeszcze wróci...

- Przez przypadek został pan reżyserem, przypadkiem też trafił pan do szkoły aktorskiej.

- Mówiłem, że dużo było przypadków w moim życiu. Będąc szalenie wstydliwym chłopcem, do publicznych występów nigdy się nie paliłem. Jednak już w liceum miałem pierwsze nagłe zastępstwo. Za chorego kolegę powiedziałem niełatwy wiersz Broniewskiego "Ulicę Miłą". I wtedy żona Romka Kłosowskiego, która prowadziła kółko teatralne w szkole i w pobliskim ogródku jordanowskim, namówiła mnie do udziału w tej zabawie w teatr. Potem było jeszcze "Koło Miłośników Sceny" i decyzja o zdawaniu egzaminów wstępnych do szkoły teatralnej.

- Uczyły pana same znakomitości.

- Nieodżałowanej pamięci Aleksander Bardini, szkoda, że nie może już nas dziś wspomagać. Poza tym Jerzy Adamski, historyk literatury, Jan Kreczmar, Zofia Mrozowska, Zbigniew Zapasiewicz.

- Miał pan okazję zagrać z którymkolwiek z nich?

- W filmowej adaptacji "Mazepy" Słowackiego w reżyserii Gustawa Holoubka zagrałem obok Zapasiewicza. To była moja pierwsza duża rola i jedna z tych, które zostawiły we mnie jakiś ważny ślad. Podobnie jak Jęzor w sztuce Witkacego "W starym dworku" czy Krzepicki w "Karierze Nikodema Dyzmy". Do dziś, jak się okazuje, ważna dla widzów.

- A Prokop w drugiej części "Domu"?

- Lubię tę postać, chociaż wiązała się z trudną decyzją. Jak zagrać po Popiołku Wacława Kowalskiego? Miałem być kontynuatorem, ale w przeciwnym kierunku, zagrać rolę negatywną. Dla aktora nie jest to sytuacja wygodna, potraktowałem ją trochę jak wyzwanie i mam wrażenie, że wyszedłem obronną ręką.

- Pytany o swój genre aktorski mówi pan "amant bardzo charakterystyczny". To żart?

- Nie, proszę pani. Jestem bardzo zadowolony, że los obdarzył mnie takimi a nie innymi warunkami. Mnie one się podobają bardziej niż bycie słodkim, papierowym najczęściej amantem. Role charakterystyczne, właśnie te "czarne charaktery", są dla aktora bardziej interesujące. Pozwalają rozszerzać warsztat, zabawić się, a czasami nawet obronić bohatera.

- W pańskiej rodzinie nie ma tradycji aktorskich, nie ma też kontynuacji.

- Ojciec mój prowadził kiedyś ogrodnictwo, żona, na szczęście, też jest "cywilem", dzieci wybrały inne kierunki i tu szkoda, bo są utalentowane.

- Ale synowi nie chciał pan pomóc dostać się do szkoły aktorskiej.

- To nie tak, kiedy mój syn wyraził chęć podjęcia takiej próby, nie do końca mu odradzałem. Przedstawiałem tylko trudności i poleciłem go mojemu koledze, aby pomógł mu się przygotować. Wiedziałem, że sam nie będę obiektywny. Ale Piotr, kiedy zorientował się co go czeka, sam zrezygnował. Prowadzi dziś bar- restaurację. A dwudziestoletnia Ania studiuje psychologię,

- Rodzina chętnie ogląda pana na scenie i ekranie?

- Oglądają, jednak przyzwyczaili się, że jest to mój zawód, traktują go jak każdy inny.

- Potrafi pan mówić o swoich zaletach?

- Wolałbym o wadach. Nie obce mi są nałogi, od lat bezskutecznie walczę z papierosami. Wiem, że szkodzą, ale nie mogę się z nimi rozstać. Z alkoholem dziś mam spokój. Uwielbiam hazard, ale nad tym panuję. Jestem cholerykiem, wybucham, ale natychmiast mi to przechodzi. Nie chowam w sobie urazów, umiem przepraszać i przyznać się do błędów.

- No i wady sprytnie przekuł pan w zalety! Więc dodam jeszcze jedną, w marcowym Dniu Teatru obchodził pan dwudziestą ósmą rocznicę ślubu. Stale z tą samą żoną! Pomaga pan jej w domowych obowiązkach?

- Poproszę o inne pytanie! Żona przejęta wszystkie funkcje finansowe, administracyjne, domowe. Dzięki temu mogę spokojnie skupić się na pracy.

- I nawet w dużych sprawunkach pan nie uczestniczy?

- Po to, żeby nie musiała dźwigać, kupiłem jej samochód.

- Zagra pan kiedyś w reklamie? Coraz mniej pana kolegów opiera się tej pokusie.

- Przede wszystkim zależałoby to od tego, co mam reklamować. Jakiś kompromitujący czy negatywnie oceniany przez widza towar nie wchodzi w rachubę, bo to nie ma sensu. Na razie jednak nie miałem propozycji satysfakcjonującej mnie finansowo. Jak taka będzie, to się zastanowię. I pewnie przyjmę, przypominam pani, że ustaliliśmy już od czego jest aktor.

- Jada pan najchętniej...?

- Frutti di marę pod każdą postacią i gdyby trzeba, pewnie poradziłbym sobie z przyrządzeniem tej wspaniałości.

- Spod jakiego jest pan znaku?

- Typowy lew! Spełniam chyba wszystkie warunki przypisywane temu znakowi.

- Podejrzewam, że od kiedy para się pan reżyserią, wzrosła liczba pana przyjaciół.

- Tak, jeżeli "przyjaciół" weźmiemy w cudzysłów! Ale w naszym zawodzie szczególnie chyba trudno o prawdziwą, bezinteresowną przyjaźń.

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji