Artykuły

To tylko sen

"Ślub" Witolda Gombrowicza, zrealizowany w Teatrze Wybrzeże, był głośny już przed dwoma laty. Gdański teatr miał go przedstawić podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych, do których wszakże - wbrew wcześniejszym zapowiedziom - nie doszło.

Od tamtej pory spektakl ten został opisany, skomentowany przez teatralnych krytyków. Krążyła fama, że warto zobaczyć. Wreszcie, podczas Festiwalu Teatrów Ziem Północnych w Toruniu "Ślub" w reżyserii Ryszarda Majora uhonorowano nagrodą. Tak więc, w pełni zasłużonej sławy i chwały, gdański "Ślub" został wreszcie zaprezentowany publiczności warszawskiej jako kolejna pozycja repertuarowa Teatru Rzeczypospolitej.

W ten sposób, w styczniowym repertuarze warszawskich teatrów znajdowało się sześć różnych realizacji utworów Witolda Gombrowicza. W tym dwa różne "Śluby". Dramat ten został przecież także wystawiony w Teatrze Współczesnym.

Rzadka to okazja do porównań tylu różnych interpretacji utworu jednego pisarza. Każdy przecież czego innego szuka, więc i do innych dochodzi odkryć. Znawcy wystawią cenzurki, orzekną, które przedstawienie i w jakim stopniu było "gombrowiczowskie". Mistrz zza grobu pewnie się śmieje. Daleki przez lata całe, za życia. Teraz bardziej obecny od wielu innych uznawanych wielkości. Obecny, przynajmniej na scenie stołecznych teatrów. Bo nie w księgarniach. A o świadomości widzów lepiej nie przesądzać.

Starzy bywalcy teatralni już się krzywili. Tacy pieczołowicie przechowują swej pamięci wspomnienia. Czasem można odnieść wrażenie - po to tylko, aby stwierdzić: nie, to nie to! "Ślub" Jarockiego, ach, to było coś.

W takiej chwili warto odwołać się do opinii kronikarzy życia teatralnego. Okaże się wtedy, że na "Ślub" w reżyserii Jerzego Jarockiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, owszem, czekano z niecierpliwością jako na wielkie wydarzenie, po czym - choć reżyseria była wysokiej klasy i gra aktorów też nie najgorsza, do dziś wspomina się przecież Zbigniewa Zapasiewicza w roli Pijaka - rzecz przyjęto, jak wkrótce do wydarzeniu pisano: "chłodno i powściągliwie".

Toteż ostrożniej z porównaniami, które niosą znak wartościujący. Jeśli już porównywać, to - w tym wypadku - spektakle grane równoległe. Choć i tu nie można ocen sprowadzać do cenzurek: lepsze - gorsze. Inne, po prostu.

Przy tym nieoczekiwanym i niezapowiedzianym festiwalu utworów Witolda Gombrowicza warto uprzytomnić sobie, że ta nadzwyczajna popularność jest zjawiskiem ostatnich lat. Do niedawna "Ślub" np. uważany był za dramat niesceniczny. Prapremiera w teatrze zawodowym - wspomniany powyżej "Ślub" Jerzego Jarockiego w Teatrze Dramatycznym - miała miejsce w 1974 roku (wcześniej, w 1960 roku, także w reżyserii Jerzego Jarockiego, odbyła się w studenckim teatrze Politechniki Śląskiej w Gliwicach), a więc zaledwie 10 lat temu. A przed 1974 rokiem (podaję za Martą Fik: "Przeciw, czyli za") Gombrowicz pojawił się na naszych scenach tylko raz: w 1957 roku, kiedy to w Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy odbyła się światowa prapremiera "Iwony, księżniczki Burgunda".

Doszukiwano się w, Henryku, bohaterze "Ślubu", powinowactw z bohaterami dramatów romantycznych. Ten w postaci Henryka stał się również zachować gdański "Ślub", to Henryk - bohater lub, jak kto woli, antybohater "Ślubu" - jest naszym współczesnym.

W akcie pierwszym bardziej wyraziście, a nawet na pograniczu karykatury, reżyser ilustruje wzajemne uzależnienie, stwarzanie się ludzi nawzajem. Kim jest X? Kim jest Y? Jest tym, kim go czynią w danym momencie inni. Materia jest płynna, w ustawicznym ruchu. Nie ma nic pewnego, nic stałego. Żadnego oparcia.

To sen.

Henryk wraca z wojny. (Witold Gombrowicz zaczął pisać "Ślub" w 1944 roku, ukończył w 1947).

Sen o powrocie. (Gombrowicz wyjechał z Polski do Argentyny w 1939 roku).

Sen o zetknięciu się z tym, co kiedyś się zostawiło. Z tymi, którzy kiedyś byli bliscy.

Majaki budzące grozę. Pośród nich najpotworniejsza zjawa to Pijak. Dwuznaczny, oślizgły, plugawiący wszystko, czego "dutknie" swoim "palicem".

Wartości zgrane do cna. Pozostały tylko słowa. To one stwarzają rzeczywistość, Pełną uzależnień, zatrutą niepokojem.

Henryk jest podobnie dwuznaczny, jak cała reszta. Z jednej strony podszyty skłonnościami zamordystycznymi, może nawet zbrodniczymi, z drugiej pełen jest tęsknot do czystych, nieskalanych wartości.

Ale - to tylko sen, koszmarny sen. Majaki.

Obok tonów pełnych gryzącej ironii, drwiny, które słychać było od pierwszej sceny, pod koniec wyraźnie uchwycić można nutę tragizmu.

Gorzki, lecz dający wiele do myślenia, spektakl Ryszarda Majora w pełni zasługiwał na pochwały, jakie padały już pod jego adresem. Zaprzecza on zdecydowanie opinii o "niesceniczności" dramatu, natomiast wskazuje na bogactwo możliwości interpretacyjnych tekstu Witolda Gombrowicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji