Artykuły

"Dziady" Swinarskiego czyli teatr integralny

Związany od dłuższego już czasu z krakowskim Starym Teatrem reżyser i scenoplastyk w jednej osobie - jest Konrad Swiarski indywidualnością twórczą dużego formatu. Każde jego nowe przedstawienie wzbudza zainteresowanie środowisk teatralnych w całym kraju, jest szeroko komentowane przez krytykę. Prace teatralne Swinarskiego poza granicami Polski ugruntowały jego pozycję wybitnego inscenizatora.

Sensacją artystyczną i największym wydarzeniem sezonu stało się najnowsze dzieło Swinarskiego - inscenizacja Mickiewiczowskich "Dziadów". O spektaklu tym było głośno jeszcze przed premierą, która odbyła się 18 lutego br. "Wieść gminna" niosła, że terenem gry ma być położony niedaleko Starego Teatru plac Szczepański, że zaangażowany został kaskader, który będzie wykonywać samobójczy skok młodego Rollisona z piętrowego okna jednej z kamienic na tym placu. I że w spektalu wezmą udział najprawdziwsze dziady spod krakowskich kościołów i cmentarzy. Sprawdziła się tylko ta ostatnia pogłoska. Przedstawienie rozpoczyna się właściwie już w hallu teatru, gdzie po obu stronach schodów, wiodących do foyer, siedzą mamrocząc jakieś modlitwy autentyczne dziady proszalne. Trzeci dziad, ulokowany u rozgałęzienia schodów na półpiętrze - powtarza w kółko "Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie".

Pierwsza część przedstawienia, zatytułowana "Noc Dziadów" (fragmenty części II, IV i I dramy Mickiewicza) odbywa się w foyer, przeistoczonym przez scenografa w kaplicę cmentarną. Publiczność otacza ciasnym kręgiem centralne miejsce akcji wokół katafalku, ustawionego przed ołtarzem. Teren gry przemieszcza się w różne punkty foyer, gdzie pojawiają się przywoływane przez Guślarza zjawy. Warunki śledzenia widowiska są - rzec można - naturalne, jak we wnętrzu prawdziwej kaplicy, wypełnionej tłumem. Kto docisnął się na lepsze miejsce - ma dogodniejszy punkt obserwacji. Kto pozostał z tyłu - musi wyciągać szyję, by zobaczyć coś ponad głowami osób, stojących bliżej.

Po "Nocy Dziadów" publiczność przechodzi na właściwą widownię, gdzie zobaczy w dalszym ciągu widowiska "Dziadów" cz. III. Widownia podzielona jest na cztery sektory z nie numerowanymi miejscami. Sceną jest właściwie cała sala, przecięta wzdłuż biegnącym między sektorami AB i CD pomostem. Na linii poprzecznej sektory przecinają prowadzące na pomost, mniej więcej pośrodku sali, "wybiegi" dla aktorów. W głębi pudełka sceny, u góry, widać jasno oświetlone wnętrze kaplicy klasztoru Ojców Bazylianów. TU - na balkoniku - ulokowany został chór aniołków (chłopcy z chóru Filharmonii Krakowskiej), spokojnie obserwujących bieg wydarzeń. Na balkonie po przeciwnej stronie sali mieści się orkiestra, ilu-strująca spektakl i współtworząca jego atmosferę specjalnie skomponowaną muzyką Zygmunta Koniecznego. Dekoracji, prócz kaplicy, nie ma żadnych. Zadanie Swinarskiego jako scenografa polegało głównie na zaprojektowaniu architektury sceno-widowni. Wyprowadzenie wykonawców z pudełka sceny między publiczność, uczestniczącą w spektaklu w sposób najbardziej bezpośredni, było ideą znakomitą i głównie jej zawdzięcza Swinarski swój nowy, wielki sukces inscenizatorski. Trawjące prawie cztery godziny przedstawienie (z jedna tylko przerwą) przez cały czas przykuwa uwagę, frapuje i fascynuje. Tak długi spektakl "Dziadów" wystawiony w sposób tradycyjny, na scenie oddzielonej od widowni rampą, zmęczyłby publiczność śmiertelnie.

Zaletą inscenizacji jest przede wszystkim bliski kontakt aktora z widzem, nieustannie atakowanym z wszystkich stron Sali. Widowisko jest niesłychanie dynamiczne, pełne niespodzianek. Przy całym swoim nowatorstwie "Dziady" Swinarskiego nie są awangardowe, w sensie łamania jakichś podstawowych kanonów gry. Jest to spektakl grany niemal realistycznie z pewnymi odchyleniami (w części obrzędowej np.) w stronę naturalizmu. Nie ma w tej inscenizacji żadnych udziwnień, żadnych pomysłów dla czczego efektu, nie posiadających logicznego uzasadnienia. Cały kształt inscenizacyjny "Dziadów" podporządkowany jest myśli przewodniej, jaką jest pokazanie ewolucji człowieka, który ponosząc klęskę osobistą - pragnie odnaleźć się i spełnić jako jednostka w społeczeństwie. Droga, jaką odbywa Gustwa-Konrad - to uniwersalny w swoim charakterze proces przemiany realizacji idei osobistej w ideę społeczną. Jest to droga do doskonałości. Tak odczytał sens arcydramatu Mickiewicza i to chciał przekazać ludziom naszych czasów jako problem do przemyślenia krakowski inscenizator "Dziadów". Problem - jak pisze Swinarski w programie przedstawienia - "ja, kosmos i społeczeństwo" czy też "ja, społeczeństwo i kosmos".

Nowatorska w stosunku do przednich wystawień "Dziadów" inscenizacja Swinarskiego utwierdziła mnie w przekonaniu, że jedną z szans współczesnego teatru, walczącego o mocną pozycję w rywalizacji z kinem i telewizją, jest zlikwidowanie dystansu między sceną a widownią, maksymalne przybliżenie aktora widza i zjednoczenie ich we wspólnym przeżyciu.

Nasze budynki teatralne nie są tego przystosowane, co wyraźnie dało się odczuć w Starym Teatrze, gdzie znakomita koncepcja inscenizacyjna natrafiła na nieprzezwyciężone trudności i przeszkody w praktycznej realizacji. Nie można np. usadowić widzów w wygodnych pozycjach, przodem do pomostu, na którym rozgrywa się większość III części "Dziadów". Nie pozwalały na to umocowane na stałe do podłogi rzędy foteli, ustawionych w kierunku sceny. Jak je obrócić o 90 stopni, gdy następnego dnia będzie w tej samej sali grana inna sztuka z repertuaru Starego Teatru, wystawiona "normalnie"? Realizując swoją koncepcję Swinarski musiał rozwiązać dziesiątki różnych problemów technicznych, których nie byłoby, gdyby miał do dyspozycji pustą salę, dającą nieograniczone możliwości sytuowania miejsc gry i punktów obserwacji. W innych krajach nowatorzy teatru coraz częściej wynajmują na swoje inscenizacje przestronne pomieszczenia, w których mogą swobodnie aranżować widowiska bez konwencjonalnego podziału na scenę i widownię. Nie są to żadne dziwactwa, lecz próba odnowy teatru, którego tradycyjne formy przeżywają się i nie wytrzymują konkurencji z widowiskiem filmowym czy telewizyjnym. Tym co odróżnia teatr od telewizji i stanowi jego siłę - jest kontakt z żywym aktorem. A dla widza siedzącego w odległości kilkunastu metrów od sceny, nie widzącego wyraźnie twarzy wykonawców, nie słyszącego dokładnie każdej ich kwestii - jest to kontakt iluzoryczny. Pod tym względem wyższość ma teatr TV, i którym każdy ogląda spektakl na odległość mniejszą niż z pierwszego rzędu.

Zdając sobie z tego sprawę, szukają nowych form widowiska teatralnego także nasi najwybitniejsi inscenizatorzy, że wspomnę tylko niektórych realizacjach Adama Hanuszkiewicza (głośna już "Antygona" w nowo otwartym Teatrze Małym w Warszawie), Józefa Grudy ("Hamlet" w sali Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie) czy Jerzego Grzegorzewskiego ("Balkon" Geneta w łódzkim Teatrze im. Jaracza).

Nie lękajmy się tego rodzaju prób także w Opolu. Publiczność, przynajmniej ta młoda, na której teatrom najbardziej zależy - na pewno je zaakceptuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji