Artykuły

"Baba-dziwo" na Foksal

"Psychopatologia dyktatury", "Baśń okrutna i śmieszna", "Komedia o paraliżującym strachu"... Kiedy czytam takie i podobnie nadęte tytuły recenzji z kolejnych przedstawień Baby-Dziwo, chce mi się śmiać z przesady krytyków. Z armatą na wróbla... Ta sztuka nigdy nie była zbyt mądra ani przenikliwa. Dziś, jeśli w ogóle może jeszcze pobudzać do refleksji, to chyba tylko nad polityczną naiwnością wielkiej poetki, która pięć lat po spaleniu Reichstagu, po Anschlussie i Sudetach, po wojnie hiszpańskiej i zajęciu Czech szukała źródeł totalitaryzmu jedynie w sferze miłosnego niespełnienia swej sfrustrowanej bohaterki. Polityka oglądana przez firanki buduaru. Dajmy temu spokój. Tym bardziej że z obfitej twórczości dramatycznej Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej dla współczesnego teatru nie ocalało właściwie nic (z wyjątkiem bibelotów takich jak Rezerwat), o czym przekonać się łatwo czytając niedawno wydany i skądinąd bardzo potrzebny zbiór jej utworów teatralnych.

Baba-Dziwo powraca jednak od czasu do czasu, na nasze sceny, co tłumaczyć należy przede wszystkim niewielką ilością efektownych ról przeznaczonych dla wybitnych aktorek starszego pokolenia. W Teatrze Kameralnym Validę Vranę gra Nina Andrycz - jest to zapewne wystarczający powód do wystawienia najgłośniejszej ramoty Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej.

Nina Andrycz gra Validę Vranę tak, jak zwykle grywała swoje bohaterki. Charakterystyczna intonacja i dziś już egzotyczna kresowa dykcja aktorki, ilustracyjność gestu i mimiki, statyczność sylwetki, unikanie skomplikowanych podtekstów, a przy tym precyzja w przekazywaniu intencji, subtelny, sceptyczny dystans wobec świata i nuta prościutkiej, ale jednak szlachetnej refleksyjności składają się na postać dyktatorki, która za maską surowej zewnętrzności ukrywa sentymentalną kobiecą duszyczkę. Piszący te słowa patrzył na grę Niny Andrycz z szacunkiem i niekłamaną zawodową ciekawością. Bo tak, jak gra Andrycz, nie gra już nikt.

O przedstawieniu w Teatrze Kameralnym można by pisać w ten sposób, w jaki niegdyś pisywano o benefisach znanych aktorek. Nina Andrycz jest w tym spektaklu ważniejsza od autorki sztuki, reżysera i partnerów. Dla niej ustawiane są frontalne sytuacje i dla niej przychodzi do teatru wierna artystce publiczność. Można by więc pisać jak o benefisie, gdyby nie jeszcze jedna warta pamięci kobieca rola tego przedstawienia. Ireny Szczurowskiej - Baronowa Lelika, Skwaczek.

To świetna postać. Znakomity i dobrze przez aktorkę ogrywany kostium (arcydziełko Łucji Kossakowskiej), zdeformowana sylwetka, delikatność w rysunku postaci przy jednocześnie wyrazistym jej okonturowaniu, prawda i umiar we wszystkich działaniach scenicznych. Biedny groteskowy pokurcz (wywiedziony ze świata Witkacego), który długo ukrywa swą nienawiść do Validy Vrany dla zachowania poczucia bezpieczeństwa i równowagi.

Poza tym, co napisałem, przedstawienie nie zaleca się niczym szczególnym. Jest wprawdzie bezpretensjonalne, ale stylistycznie niejednorodne (realistyczna, niekiedy nazbyt rozbuchana, rodzajowość epizodów miesza się z groteską), wyreżyserowane powierzchownie (zwłaszcza w warstwie dialogowej - Anna Nehrebecka przymuszając się do ekspresji większość kwestii zaczyna "od zera") i schematycznie. Wolę przecież taki spektakl od tuzina niezwykle ambitnych i równocześnie ledwie poprawnych przedstawień, z których także niewiele wynika, ale nie ma w nich również niczego godnego uwagi. A tutaj przynajmniej występują Nina Andrycz i Irena Szczurowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji