Artykuły

Rozdroże miłości

W "Lwowie i Wilnie" poruszono w kulturalny sposób problem sprzeczności krytyk teatralnych i literackich - na marginesie recenzyj z "Rozdroża miłości" Zawieyskiego. Autor zupełnie słusznie zjawiskiem tym się nie gorszy, albowiem kultura polega min. na tym, że nie jest dogmatem, lecz wyrasta z różnicy zdań. Rzymianie mawiali: "quot capita, tot sensus" ("ile głów, tyle pomysłów"), a w zakresie sądów estetycznych w ogóle wstrzymywali się od dyskusji ("de gustibus non est dispiutandum").

Sądy kulturalne, wynikające z przekonania, są cząstkami jednej prawdy, podobnie jak w przyrodzie, gdzie na życie składa się wir okruchów dodatnich i ujemnych.

Muszą to wszakże być sądy płynące z przekonania oraz z przyczynowości i celowości kulturalnej. Jeśli ktoś trąbi wokół, że jest rycerzem kultury chrześcijańskiej, a nie zna elementarnych zasad wiary, ten nie jest moim zdaniem człowiekiem kulturalnym. Jeśli ktoś nie wie, dokąd idzie, wówczas jest mu obojętne, czy idzie do przodu czy do tyłu. Jego celem jest błądzenie. A kultura - a w każdym razie kultura chrześcijańska - nie zasadza się na błądzeniu programowym.

Dlatego tak surowo potraktowałem recenzję Ferdynanda Goetla. Gdyby to nie był Goetel, a jakiś redaktor obrazków, to pal go sześć, ale Goetel - paląca się buta prozy polskiej!...

Inne znów nieporozumienia wynikają z przedziwnej skłonności polskiej do siadania na nieswoich krzesłach. Świetny bajkopisarz rosyjski Kryłow napisał genialną bajkę o muzykantach, którzy "znali nuty i instrumenty, ale nie wiedzieli, jak usiąść" ("i noty my znajem i instrumenty my znajem, no kak sieść my nie znajem"). Polacy, inaczej niż w bajce Kryłowa, zawsze są doskonale pewni, gdzie siąść i z reguły siadają na nieswoich krzesłach.

Jakże to wyraźnie wyszło w zetknięciu ze sprawą tak nieprzeciętną, jak "Rozdroże miłości". Każdy szybciutko usiadł na nieswoim stołku i przy okazji złapał pośpiesznie za nieswój instrument. Literaci chwycili obój teologiczny, teologowie zadęli w puzon polityczny, publicyści zadmuchali w kornety literackie. A redaktorzy tygodników emigracyjnych ochoczo przytupywali.

Jan Tokarski jest dla mnie kolumną wiedzy religijnej i wielkim pisarzem, którzy się sam jeszcze nie odkrył, ale milsza mu zabawa w muzykologię. Wasiutyński znów - ów doskonały, głęboki i błyskotliwy publicysta -- popisał dziwactwa literackie. "Charakterów - powiada - nie ma w dramacie Zawieyskiego, dlatego to nie jest dramat". Przepraszam, a jakie są charaktery w większości utworów np. Słowackiego, alb0 Wyspiańskiego albo Norwida? Czy to też nie dramaty?

Jedyny człowiek, który usiadł na swoim miejscu - obserwatora kulturalnego i wie rżącego katolika - to Władysław Guenter. Dlatego jego recenzja trafiała w sedno sztuki.

Jeszcze raz powiadam: "Rozdroże miłości", to nowy w historii literatury polskiej dramat religijny (nie obrazek dramatyczny) - dramat sumienia. Kiedy na scenie pada światło na pęknięcie mistycznej liny, która wiąże człowieka z niebem, wówczas nie czas rozglądać się po supełkach dekoracji i odkrywać, że chłopi nie mówią gwarą i że organy grają w czasie dialogów. Bo to znów inna bajka wyżej wspomnianego Kryłowa o takich, co w ogrodzie zoologicznym dostrzegli muszki i robaczki, ale przeoczyli słonie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji