Artykuły

Tajemniczy nieznajomy

Po Świadku Bulicza, Polski Teatr Dramatyczny w Londynie wystawił - "dla wytchnienia", jak mówi dyrektor, dr. L. Kielanowski - komedię A. Benedetti'ego, "Szkarłatne róże".

PIRANDELLICZNY TRÓJKĄT

Nie jest to jednak utwór bezproblemowy, przeznaczony dla pustej zabawy. Przeciwnie: pozornie lekka i komediowa forma kryje niebłahą problematykę.

Benedetti należy do szkoły Pirandella. Jest jednak mniej surrealistyczny - bliższy postulatom czystego realizmu życiowego. Pirandelliczny jednak jest ten "kochanek", "tajemniczy nieznajomy", który - mimo że nie istnieje - jest tak ważny, że o mało nie staje się przyczyną tragedii. "Kochanek" nie istnieje, ale Istnieją jego listy. Są one wcieleniem tęsknoty ludzkiej za poezją życia. Powstały przez nieporozumienie, jak pożar powstaje z przypadkowej iskry, a wyrażają to, co Brzozowski nazwał "buntem kwiatów przeciw korzeniom". Marksistowski teoretyk sztuki, W. M. Fritsche, z właściwą marksistom skłonnością do prymitywnych materialistycznych uogólnień, nazwał tego rodzaju stan tęsknoty "wyrazem rozdwojenia, cechującego pasożytniczą inteligencję, zawieszoną w swej bezideowej przestrzeni między proletariatem a burżuazją, jak kwiat na śmietnisku rośnie między zgnilizną a niebem" ("Socjologia sztuki").

"Nie ma różnicy między rzeczywistością a złudą; rzeczywistość jest oszustwem, ale i złudzenie nie jest prawdą. Sztuka moja jest pełna gorzkiego współczucia dla tych, którzy oszukują się sami. Mam świadomość tego, że los szydzi sobie ponuro z człowieka i zmusza go do oszustwa" - pisze Pirandello o sobie i swojej sztuce.

Benedetti jest daleki od agnostycznej skrajności swego mistrza. Poprawia go i retuszuje, godząc ludzką tradycyjną wiarę w rzeczywistość z ludzkim odwiecznym pragnieniem złudzeń.

W nudzie codziennej rzeczywistości rodzi się tęsknota Mariny i jej męża za przygodą, za "wymknięciem się" ponurej prozie. Każde oczywiście chce się wymknąć niezależnie od siebie. I gdy już konflikt nabrzmiewa do rozmiarów tragedii - godzi ich ten czwarty - uosobienie najstraszniejszej prozy, Savelli.

Tak to przeplata się w życiu naszym rzeczywiste z nierzeczywistym, ułuda z obłudą (jakże chętnie i łatwo kłamie Marina, zatracając poczucie różnicy między kłamstwem a prawdą), proza z poezją, przypadek z planem.

DUCH NASZYCH CZASÓW

Wątek intrygi tematycznej - listy - zdaje się być zapożyczony z "Cyrano de Bergerac" Rostanda. Rostand i Benedetti... Dwie odrębne epoki, dwa odrębne style życia i sztuki: patos późnego romantyzmu francuskiego ze swoim pragnieniem walki i ofiary, i nasz mieszczański wygodny epikureizm. Ale tęsknota za poezję jest wciąż ta sama.

Utwór Benedettiego, jakkolwiek nikły i nie pretendujący do roli pomnika swej epoki, jest mimowoli dokumentem - dokumencikiem raczej - naszych czasów.

Te nasze czasy... Czy nie przypominają epoki Odrodzenia z całym jej bogactwem wielkich zbrodni i wielkich cnót, wielkich przemian społecznych i wielkich odkryć, wielkiego chaosu i wielkich nadziei, wielkiego chamstwa i delikatnej subtelności?

ELEGANCJA

Benedetti postawił i rozwiązał zagadnienie swego trójkąta - w skrajnym przeciwieństwie do wszystkich farsideł naszych czasów - w formie wykwintnej, nie obrażając ani zasad moralności, ani dobrego smaku, ani praw życia, ani praw sceny. Po bliższym wniknięciu komedia ta okazuje się o wiele lepsza, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Jest przy tym bardzo różnorodna w zależności od tego, czego się w niej szuka. Może być i wytchnieniem i pobudką do rozmyślań.

Polski Teatr Dramatyczny dał znowu dowód, że w wyborze sztuk kieruje się ich poziomem, a nie wyłącznie względami kasowymi - nawet wtedy, kiedy wystawia "dla wytchnienia" - mimo że ta kasa jest daleka od wypełnienia.

Bardzo staranna reżyseria dyr. Kielanowskiego wydobyła całą elegancję utworu i podkreśliła to wszystko, co dzieli tego rodzaju komedie od trywialnych fars. Reżyser oparł się pokusie "przystosowania do gustów publiczności", jak to się utarło mylnie oceniać publiczność - in minus. Jest to stara prawda, którą tylko wysoce kulturalni reżyserzy znają, że publiczność pozna się na prawdziwie wartościowych utworach, jeśli będą właściwie pokazane.

BŁĘDY

Wydaje mi się, że w sztuce jest kilka pustych miejsc, kilka fragmentów, które by można skreślić, zwłaszcza w pierwszym akcie - nieustanne telefony, które bynajmniej nie posuwają akcji i cały epizod z rozkładem jazdy. Publiczność nasza zapomniała już o tych dobrych czasach, gdy rozkład jazdy był jej osobistym wrogiem - przestaliśmy podróżować dla przyjemności.

Więcej niż biedne są dekoracje. To okno, które gra dość ważną rolę w całej sztuce, powinno grać lepiej. Razi widok aktorów, patrzących przez ślepe, makiety szyb i udających, że coś widzą, kiedy wiadomo, że nic nie widzą. Meble są doskonałe do beczki śmiechu, ale nie mogą przekonać o zamożności mieszkańców wykwintnej willi podmiejskiej. Ale temu winna publiczność, że zaniedbuje swój teatr i skazuje go na biedę.

TONY I PÓŁTONY

Gra Arczyńskiej jest tutaj o wiele lepsza niż "Świadku". Arczyńska gra znakomicie wszędzie tam, gdzie ma do wypełnienia konkretne zadanie aktorskie, mówiąc językiem żołnierskim. Umie doskonale wygrywać pełne i głębokie ton Jasnych i zdecydowanych stanów uczuciowych - rozmiłowania, rozczarowania, skruchy. Widocznie w charakterze Arczyńskiej leży zdecydowanie i siła.

Pani Iwanowska była elegancką pokojówką z taktem utrzymywała swoją pozycję miedz roztargnionym panem, niezbyt dbającą o gości panią i zapominanym gościem.

Rewkowski był doskonały, świetny. Rola zdradzonego męża, który nie został zdradzony "na prawdę", pełna subtelnych półtonów, jest może jego najlepszą rolą, w jakiej go dotychczas widzieliśmy. Rola ta mimo, że nieczołowa w sztuce wyraźnie wysunęła się na czoło.

SZTUKA GRY NICZYM

Wydaje mi się, że zagadnienie wielkiej gr aktorskiej sprowadza się do zagadnienia gry półtonami, gry napozór "niczym", w której wyraża się wszystko. Flaubert mówił, że jego ideałem jest "pisanie o niczym", pisanie prawie afabularne, atematyczne. Sztukę tę doprowadził do wyżyn Proust w literaturze. Wyżyny sztuki "grania niczym" osiągnął Jaracz na scenie.

Kopczewskiemu może trudno było grać rolę safanduły, ponieważ w życiu jest raczej wszystkim innym tylko nie safandułą. Mimo to wygrał rolę do tego stopnia przekonywująco, że gdy skarżył się plastycznie na głód, usłyszałem za sobą westchnienie i cichy szept: "oj zjadłbym coś".

Ale nie jestem pewien, czy w intencji autora leżało przejaskrawienie roli Savellego w kierunku zdecydowanego typu niedołęgi. Mam wrażenie, że w scenie wyznawania miłości Savelli powinien być mniej komiczny, a więcej poważnn i odważny. Ale może się mylę - może by wtedy nie było usprawiedliwione rozczarowani Mariny i nie wyszłaby pointa. Być może, Kopczewski poświęcił się dla kompozycji całości.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji