Artykuły

Mało pożywny plasterek

"Płatonow", jak wiadomo, jest dramatem długim, powikłanym i wymagającym adaptacji na scenę. Grzegorz Wiśniewski wykroił z niego plasterek - cienki, płaski i mało pożywny.

I rzecz nie tyle w adaptacji, ile w samym spektaklu. Poczynając od scenografii. Maciej Preyer, który do tej pory we współpracy z Grzegorzem Wiśniewskim poprzestawał na konstruowaniu przestrzeni, dyskretnie a sugestywnie przywołującej miejsce akcji, tutaj zbudował scenografię z rozmachem, choć bez smaku.

Paskudne meble, świeżo odebrane od tapicera, nowiutkie panele podłogowe, ogromna ściana z metalu i pleksiglasu, horyzont oświetlony na pomarańczowo - to sceneria aktu pierwszego. Gdy pojawiła się Generałowa w czarnych spodniach z kamizelką oraz Mikołaj Trylecki w wieczorowym ubraniu, pomyślałam, że to próba odcięcia się od schematu: wiklinowych mebli, drewnianych werand, białych sukni i marynarek. Zamiast wikliny solidna brzydota, zamiast bieli - czerń, zamiast werandy - współczesno-abstrakcyjny jej znak.

Ale myśli te rozwiały się, gdy kolejno wkraczali bohaterowie, wystrojeni jak spod igły, bez ładu i składu, a to w jasne marynarki i płócienne buty, a to w starannie odprasowane jedwabie, atłasy i koronki z butiku. Nadciągały też kolejne dekoracje: do sceny w plenerze panel z naklejoną zeschłą trawą plus huśtawka, ławeczka i koszyk, do sceny w pokoju Płatonowa podłoga z desek, oblazłe ściany z oblazłymi oknami i drzwiami, szafa i łóżko. I znów meble - tym razem zbliżające się groźnie dzięki teatralnej maszynerii, tajemniczo z góry oświetlone.

Nadzieja rozbudzona na początku nie dotyczyła jedynie sfery wizualnej. Pierwsze sceny, choć może nie znakomite, miały klimat, aktorzy niespiesznie budowali postaci, powoli rozgaszczali się w sytuacjach, subtelnie rozgrywali relacje.

Ale spektakl, zamiast się rozwinąć, zaczął się szybko zwijać. Pierwsze sceny z perspektywy całości pozostały najlepsze. "Płatonow" przedstawia ludzi w sytuacji chwiejnej, kryzysowej, nieuchronnie dążącej do wybuchu.

Po pierwszych scenach, mieszczących się jeszcze w granicach obyczajowego obrazka z lekkim odcieniem komediowym, następuje przyspieszenie, wyostrza się tonacja, bohaterowie rozpaczliwie czepiają się siebie. Płatonow staje się centrum zdarzeń, jego przypadkowe słowa i obietnice otaczające go kobiety natychmiast chcą przekuwać w czyny. Łatwe do przeprowadzenia to nie jest, a aktorzy z minuty na minutę stawali się bardziej płascy, nijacy i nieprzekonujący. Rozpacz, determinacja, słabość, poczucie klęski, poszukiwanie odmiany w życiu, kabotynizm, groteska, śmieszność - każda postać dramatu ma te cechy i uczucia, ale powinny one występować razem, nie oddzielnie, kłębić się, żyć, motywować, walczyć.

Michał Płatonow jest okiem cyklonu, tajemnicą, kimś, kto ma tak wielką, ledwie uświadamianą siłę autodestrukcji, że powoduje destrukcję wszystkich dookoła. Piotr Grabowski jakoś nie wygląda na obiekt tak gwałtownych uczuć. Jest zbyt nijaki, ani autodestrukcyjny (spanie w gaciach na rozmamłanym łóżku i butelki wina w szafie zaledwie to sugerują), ani chłopięco zagubiony, ani szczególnie pociągający czy to ciałem, czy duchem.

A przecież Płatonow może być skompromitowany w oczach widzów, ale krążące wokół niego kobiety (dla mężczyzn też jest ważną osobą) muszą mieć jakiś powód tego krążenia. Takie oko cyklonu musi w teatrze mieć twarz.

W spektaklu Wiśniewskiego płaskość postaci polega na braku ciągłości - aktorzy grają tak, jakby nabywali motywacji dopiero w momencie wejścia na scenę. Bo też reżyser nie bardzo wiedział, co chce przez "Płatonowa" powiedzieć. Jak na melodramat o wiejskim nauczycielu, o którego walczą wszystkie kobiety w okolicy, za mało tu wyrazistości.

Nijaki jest nie tylko Płatonow. Dorota Pomykała, piękna, urocza i władcza na początku, blednie i gaśnie, z tą samą cierpiącą miną przyjmuje kolejne ciosy losu; Dominika Bednarczyk (Sonia) najpierw zachwyca, a potem irytuje wiecznie tym samym tajemniczym uśmiechem, z którym przychodzi do Płatonowa, odchodzi od męża, w końcu zabija kochanka; Maciej Jackowski, który ciekawie zaistniał jako trzeźwy i prostoduszny Sergiusz, w chwili, gdy życie mu się rozpada, prezentuje tylko bezradne miny; Grzegorz Łukawski (Mikołaj Trylecki) ledwo zarysował cynicznego doktora, grającego z Generałową w szachy i może coś więcej, zniknął w ogólnej nijakości; Ryszard Jasiński (Głagoliew) też szybko przepadł bez wieści.

Marta Waldera (Sasza) przekonywała w scenach z ojcem i bratem, natomiast dziwne wydało się jej samobójstwo, z racji niezbyt silnego związku z mężem. Dorota Godzic (Maria Greków) zagrała histeryczną pannę z seksualnymi kompleksami i nic więcej, żadnego półtonu; podobnie Marian Dziędziel, który dał solowy popis w roli zapijaczonego kabotyna Tryleckiego.

Czyli nie melodramat. Ale też nie tragikomedia - śmiechy rozlegające się na sali były raczej reakcją na dialogi albo sytuacje typu potknął się i przewrócił. I nie tragedia o ludziach, którym nie udała się rozpaczliwa próba odmiany życia. I - przede wszystkim - nie łączy tego wszystkiego razem. A taki w istocie jest "Płatonow" Czechowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji