Artykuły

Współczesny - nowy?

TEATR Współczesny w Warszawie przekracza swój Rubikon. Naturalną koleją rzeczy zmiana na stanowisku dyrektora i kierownika artystycznego powoduje zawsze przekształcenie się profilu artystycznego teatru. Tak więc odchodzi w historię świetny Teatr Erwina Axera a rodzi się dopiero Teatr Macieja Englerta, oby jako zjawisko znaczące. Znamiennym akcentem nowego okresu jest wystawione w niezwykle jak na nasz teatr szybkim tempie "Lato" Bonda a przede wszystkim od dłuższego czasu zapowiadana premiera "Mahagonny" Bertolta Brechta, znana już polskiemu widzowi pod właściwym tytułem "Rozkwit i upadek miasta Mahagonny".

KOSZMAR POWRACA W SŁOŃCU

Bond nieraz gościł na naszych scenach. Teatr na Mokotowskiej wystawił m. in. słynnego "Lira" i "Kobietę". Obecnie nowa wersja teatru okrucieństwa - jako wykwitu schyłkowej epoki, a może i cywilizacji, rozegrana została w innej scenerii,

Ani to pastiche z Szekspira ani erupcja zwyrodnienia i brutalności londyńskich mętów i zagubionej młodzieży. Nikt nikogo na scenie nie morduje, nie kamienuje się niemowląt jak w sztuce "Ocaleni". Pamięć masowych mordów przyciemnia słoneczną scenerię bałkańskiego wybrzeża. Akcja rozgrywa się w pewnym nie nazwanym kraju na Bałkanach, który doświadczył okrucieństw wojny a także blasków i cieni rewolucji społecznej. Na wyspie naprzeciw domostwa należącego niegdyś do rodziny Kseni, obecnie emigrantki powracającej do kraju na wakacje, prosperował za czasów okupacji niewielki obóz zagłady. Pamięć tamtych lat pulsuje w Świadomości dwóch kobiet. Łączy je przeszłość. Związki te utrwala nienawiść Marty a sytuację komplikuje jej nieuleczalna choroba. Marta jest jakby powtórnie skazana na śmierć. Kiedyś od rozstrzelania ocaliła ją Ksenia. Paradoks sytuacji sprawia, że Marta nienawidzi córki swoich dawnych pracodawców, z którą ją przecież tyle wiąże. Narasta napięcie między obydwu kobietami wspomagane niezdarnością uczuciową i nietaktem Kseni, która chce jak najlepiej, ale niczego nie rozumie.

Zofia Mrozowska - aktorka, która tak wspaniale narzucała widzom szacunek dla cudzego cierpienia, tu gra rolę kobiety nienawidzącej z przyczyn ideowych, ale także i dlatego, że Ksenia kiedyś narzuciła jej życie. Nienawiść zwraca się przeciw samej Marcie. Lecz artystka nie pozwala nam potępić swojej bohaterki. Musimy współczuć Marcie i zrozumieć ją. Antonina Gordon-Górecka nakłoniła swoją Ksenię by beznadziejnie, jakby nic nie rozumiejąc, brnęła w sytuacje niezręczne, podsycając konflikt. Pojawia się także były żołnierz niemiecki, który zapewne brał udział w egzekucjach. Ten Niemiec - Henryka Borowskiego, aktora, którego każda rola była wydarzeniem - nic nie rozumie, w niczym się nie zmienił. Rola to zbyt rozbudowana i szkoda, że ani aktor ani reżyser jej nie skrócili. A młodzi? Syn Marty i córka Kseni? Poza zaznaczeniem, że przecież istnieje inny świat nie obciążony przeszłością - niewiele te postacią wniosły do sztuki, nie dając też dużo do powiedzenia aktorom: Gabrieli Kownackiej (Anna) i Markowi Frąckowiakowi (Dawid). Bond i reżyser - Maciej Englert mówi o okrucieństwie czasu, który nie leczy ale rozjątrza zmuszając do powrotów i przenosząc trwania tragicznych epizodów naszego życia we współczesność, dzień po dniu aż po śmierć.

MORALITET I BALET POD SZUBIENICĄ

BERTOLT Brecht nazwał "Rozkwit i upadek miasta Mahagonny" operą kulinarną. Na długo zanim stała się towarem była używką. Ale Mahagonny jest również moralitetem. Ostrym, demaskatorskim, zaprawionym drwiną.

Na scenie Teatru Współczesnego zobaczyliśmy nie operę, ale musical. Tak widział przedstawienie autor przekładu oraz opracowania dramaturgicznego Jacek St. Buras, który wraz z reżyserem Krzysztofem Zaleskim dokonał adaptacji brechtowskiej opery. Skłoniło to realizatorów do kondensacji fabuły ograniczenia akcji.

Pamiętać jednak warto, że Brecht pragnął stworzyć obraz współczesnego Babilonu, jakim w jego oczach stawał się Berlin wczesnych lat trzydziestych.

Czy coś ocalono z warstwy moralitetowej Mahagonny? Może tragizm ludzi wydających się złu reprezentowanego przez rekinów wesołego interesu. Ludzie ci wprzęgli się w mechanizm użycia, poddali prawom gangsterów. To wydanie się złu, nawet psychologicznie uzasadnione surowością lat spędzonych w lesie, brakiem wzorców etycznych czyni z drwali (czy też jak u Brechta - poszukiwaczy złota) i ofiary i winowajców swego losu.

W musicalu nawet bohater tragiczny nie może być traktowany zbyt serio. I tak było w tym przedstawieniu, choć Wojciech Wysocki zaprezentował swojego Jima Mahoneya (u Brechta główny bohater nazywa się Paul Ackerman) dość rzewnie, niemal sentymentalnie. A co z musicalem? Edmund Misiołek tłumacz poprzedniej wersji "Mahagonny" przywoływał wizje dobrego przedstawienia, która nie nudzi i nie moralizuje, ale i nie jest pusta. Rzecz w wykonawstwie.

"Musiałby - pisze - być to dobry zespół dramatyczny, równocześnie doskonale wyszkolony o niezawodnym wyczuciu rytmu i nienagannej dykcji: zespół aktorów, dla których nie stanowiłoby trudności przechodzenie od sola do śpiewu w chórze od songu do arii. Gdzie w Polsce taki zespól znaleźć?". ("Więź" nr 2/64 r.).

Po "Pastorałce", w której zresztą grali przeważnie aktorzy "od Axera" można by sądzić, że taki właśnie zespół konsoliduje się w Teatrze Współczesnym i pod nową dyrekcją.

Niestety "Mahagonny" nie jest krokiem naprzód. Mimo zachwytów niektórych kolegów recenzentów. Poza świetną szczególnie w songu "Surabaya Johny" - Krystyną Tkacz i ładnie śpiewającą oraz najlepszą aktorsko w roli Jeny Hill - Stanisławą Celińską, a także sympatycznym i ładnie śpiewającym Wojciechem Wysockim, właściwie cała wokalno-baletowa część musicalu zawiodła. Na scenie było chwilami nudnawo bezbarwnie mimo baleciku w siatkowych pończochach. A o choreografii trudno mówić. Realizatorzy być może, mimo woli, udowodnili, że grzech bywa nie tylko mało pociągający, ale piekielnie nudny, co zresztą potwierdził Jim Mahonney i jego przyjaciele żądając nowych atrakcji. Najmocniejsza scena sądu nad Jimmym skłaniającą się bardziej ku parodii niż ku satyrze i dobrze, nie uratowała sytuacji choć ożywiła widownię. Mahagonny nie jest sztuką dla pensjonarek, ale można sobie było darować pewne wulgaryzmy zgrzytające straszliwie w języku polskim.

Najskuteczniej obroniła się scenografia dobrze narzucająca atmosferę obcości, nieprzytomności, baru dworca kolejowego, a także realizacja muzyki Weila, na którą złożyło się opracowanie Jerzego Satanowskiego i realizacja zespołu pod dyrekcją Tomasza Bajerskiego.

Cóż, niełatwa jest droga, do teatru doskonałego, który chce zachować ambicje repertuarowe, troskę o tekst, wspaniałe aktorstwo dramatyczne a chciałby przyciągać widza tym czego tak brakuje naszym teatrom: ruchem, temperamentem, muzycznością, dowcipem, rozrywką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji