Artykuły

Jutra nie będzie?

Brecht i Veil nazwali tę sztukę operą. Autorzy warszawskiego przedstawienia, oryginalny tytuł - "Powstanie i upadek miasta Mahagonny" - skrócili do jednego hasła - nazwy miasta, o operze też nic się nie mówi. Padają innego typu sformułowania - teatr muzyczny, teatr Brechta. Nazwy opera lepiej nie szargać - świętość, której tradycja wielkiego śpiewania wystawiła zupełnie inny ołtarzyk. Jakoś nie potrafimy wychylić się nawet na milimetry z klasycznych podziałów. Wyobrażam sobie, co by się działo, gdyby któraś z naszych oper wystawiła operetkę. Poważni artyści i podkasana muza... coś takiego? Tymczasem właśnie dzięki małemu "okienku" wiemy, że wspaniałe teatry na świecie, nawet te z nobliwym przedtytułem lubią sobie czar sami pohasać. Inna sprawa, trzeba umieć. "Mahagonny" to rzecz nie o hasaniu, jakkolwiek raz po raz któryś z wygłodniałych drwali wyprowadza tę, czy tamtą wspaniałą dziewczynę za pieniądze na pięterko. Ten teatr ma jednak wymiar opery, a nie tylko jak to często u Brechta, widowiska z songami.

Treści wokalne w "Mahagonny" zdecydowanie przeważają nad dialogami. Właściwie jedna większa mówiona scena ma miejsce dopiero w drugiej części spektaklu - kiedy dom publiczny zamienia się w sąd. I tutaj zarówno reżyser widowiska Krzysztof Zalewski jak i zespół Teatru Współczesnego potrafili "muzycznie" prowadzić dialog. Mam na myśli rytm słowa i akcenty zbiorowe całego zespołu, ta umiejętność warszawskich aktorów sprawiła, że spektakl łączył się w harmonijną całość. To, że "Mahagonny" jest grany od przeszło dwóch lat na scenie teatralnej wypadło z korzyścią dla prezentacji telewizyjnej, ponieważ wyraźnie czuło się dopracowanie duetów, solówek i partii chóralnych - czysto brzmiących, a wykonywanych przecież przez aktorów teatru dramatycznego. Brawo szef muzyczny przedstawienia Robert Satanowski! To, że Stanisława Celińska (Jenny), i Wojciech Wysocki (Jim) dobrze śpiewają, wiemy nie od dzisiaj, i ale najlepiej teksty Brechta wyśpiewywała Katarzyna Tkacz (wdowa Begbick). Dlaczego tę świetną aktorkę dotąd tak mało znamy?

Realizacja telewizyjna (Tadeusz Lis) zachowała teatralną koncepcję spektaklu. I dobrze, bo r nadmierne "cudowanie" kłóciłoby się z gatunkiem przedstawienia. W studiu zainstalowano dużą ciężką scenografię, co na pewno wymagało wiele zachodu, ale dzięki temu aktorzy mogli swobodnie poruszać się po schodach i balkonikach bez obawy, że to się zawali, albo, że żelazna podłoga zatrzeszczy jak suche polano. "Mahagonny" - gdzieś w Ameryce, to miasto zła. Tu cię obłupią, wyszydzą, albo dadzą ci w łeb. Nędzne kreatury wydzierają ci serce, maltretują, żeby zabić własną trwogę. Brecht analizuje mechanizm brutalnej racji, atakuje wprost ludzka, nikczemność - ale dlatego właśnie dociera do subtelności człowieka, jego wrażliwości i uczuć humanitarnych. W sztuce przegrywa Jim. Przegrywa Jenny - która zabija w sobie miłość, bo nie wierzy w sens prawdy. Przegrywa też reszta - banda wyzyskiwaczy, alfonsów, łapówkarzy i drobnych pachołków - zdolna do i każdego świństwa za jednego srebrnika. "Ważne jest dziś, a jutra, jutra nie będzie" śpiewa Jim - ano zobaczymy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji