Artykuły

Obyś był zimny albo gorący!

Z Krzysztofem Jasińskim i księdzem doktorem Henrykiem Paprockim rozmawia Michał Mizera.

MICHAŁ MIZERA O Dostojewskim strach mówić... Zacznijmy więc ostrożnie, od adaptacji. Dlaczego zrezygnował Pan z gotowej i wciąż używanej w teatrach adaptacji Alberta Camusa?

KRZYSZTOF JASIŃSKI Zaczęło się od "Hamleta", którego przygotowaliśmy w Teatrze STU na przełom wieków. To miał być "Hamlet" naszego teatru, mojej generacji, tego trzydziestokilkuletniego doświadczenia teatru, jakim było STU. To było bardzo dla nas ważne doświadczenie. I już wtedy wiedziałem, że do tego marzenia, które gdzieś tam miałem, że do "Biesów" wrócę. Stawrogina gra przecież aktor, który grał Hamleta. Słowem: miałem zespół, który mógł się zmierzyć z tym wyzwaniem. Wziąłem ze Starego Teatru adaptację Andrzeja Wajdy opartą na Camusie, choć Wajda dokonał tam pewnych zmian. Zaczęliśmy więc od Camusa, wydawało się, że to będzie to. Stosunkowo szybko jednak okazało się, że ta adaptacja jest dość anachroniczna. Lepiej było przeczytać powieść i z nią powalczyć, niż zanurzać się w tę adaptację, ona była dla tamtego czasu ważna, dla powojennego widza. Również przez swój agnostycyzm. Na dzisiaj nasza adaptacja jest lepsza.

MIZERA To przesunięcie akcentów, które się dokonało dzięki nowej adaptacji, ciągle nie pozbawia "Biesów" podstawowego tematu, czyli rewolucji. U Krzysztofa Jasińskiego jest ona może na drugim planie, ale przecież jest. Mówi się o "Biesach", że to powieść pod wieloma względami prorocza...

KS. HENRYK PAPROCKI Powieść jest reakcją na konkretne wydarzenie historyczne. Nieczajew, student akademii rolniczej, zamordował w parku studenta Iwanowa. Dostojewski, wstrząśnięty tym wydarzeniem, uznał rewolucję w Rosji za możliwą i właściwie napisał książkę o rosyjskiej rewolucji. W związku z tym, kiedy rewolucja już się dokonała, ta książka była przez szereg lat na indeksie w Związku Radzieckim. Zresztą bardzo o to zabiegała Nadjeżda Krupska. A drugi biegun to była książka Mereżkowskiego "Prorok rosyjskiej rewolucji". Między tymi dwoma biegunami znalazły się "Biesy". Mogę nawet opowiedzieć takie wydarzenie, które miało miejsce w roku dokładnie 1950 w Moskwie, kiedy mój znajomy, wnuk Pawła Florenskiego, wielkiego myśliciela rosyjskiego, został wyrzucony z gimnazjum za to, że czytał "Biesy". To był powód do usunięcia go ze szkoły. Bardzo czuwano, żeby ta książka nie była czytana, nie była wspominana... Myślę jednak, że w przypadku krakowskiego przedstawienia reżyser dokonał czegoś znacznie poważniejszego. Owszem, ciągle jest widoczny wątek rewolucyjny, Wierchowieński syn wciąż o tym mówi. Ale Pan właściwie przetworzył to w misterium o tajemnicy człowieka. To jest właściwie to, co jest w Dostojewskim najistotniejsze; Dostojewski uważał, że najważniejszym problemem, którym on się powinien w życiu zajmować, jest problem antropologiczny, czyli problem człowieka. W wieku szesnastu lat napisał. W liście do swojego brata Michała, że człowiek jest tajemnicą, jest zagadką, i tę zagadkę trzeba rozwiązać. "Ja będę rozwiązywał tę tajemnicę" - pisał. I konsekwentnie przez cale życie to czynił. Każda powieść to jest jakieś dotknięcie tajemnicy człowieka, jego podświadomości, którą Dostojewski nazwał podziemiem ludzkiej psychiki. I również "Biesy" są powieścią o tym, do czego zdolny jest człowiek, jak funkcjonuje w warunkach, kiedy pragnie dokonać czegoś na miarę czynów zamierzonych przez Wierchowieńskiego.

MIZERA "Biesy" kiedyś były pisane w odcinkach i drukowane w prasie, która nie zamieściła w ogóle rozdziału "U Tichona", i później w wielu wydaniach książkowych ten rozdział pojawiał się na końcu. U Pana spowiedź Stawrogina przed Tichonem stała się ramą całego przedstawienia, w środku są odgrywane inne sceny, na zasadzie retrospekcji.

JASIŃSKI "Biesy" bez tej części są o wiele uboższe. W trakcie spowiedzi - stosując narrację quasi-filmową, przerywaną retrospekcjami - pokazujemy to wszystko, co jest potrzebne, żebyśmy rozumieli związki przyczynowo-skutkowe. Są w przedstawieniu sceny, których nie ma u Dostojewskiego. W powieści byłyby niepotrzebne, natomiast w przedstawieniu teatralnym muszą się pojawić. My się musimy dowiedzieć, czy ta kuternoga została zgwałcona czy nie, i w jakich okolicznościach. Musimy się dowiedzieć, ze świadkami byli ci panowie, i że oni są współodpowiedzialni, że ta straszna chwila to jest pewien rodzaj kleju, który spaja tę opowieść. My nie wiemy również, co się stało w Szwajcarii. Uważam na przykład, że scena łóżkowa między Lizą a Stawroginem jest jedną z najważniejszych scen w przedstawieniu - dla zrozumienia Lizy i dla zrozumienia Stawrogina w jego niemożności. No więc musimy pokazać tę nocną scenę - bo coś dziwnego zdarzyło się w Szwajcarii. Te dwa fakty, które mogą być tajemnicą w powieści, w przedstawieniu teatralnym muszą być pokazane. Nie wolno oczywiście nic Dostojewskiemu dopisywać. Te sceny są bez słów, towarzyszy im muzyka. Wszystko kończy się tak jak w powieści - Stawrogin się wyspowiadał i powiesił. To jest właściwy finał, potem mamy tylko epilog w postaci nawrócenia, ale tutaj chodzi o dopełnienie misterium. Natomiast sam szkielet jest rzeczywiście zbudowany w oparciu o spowiedź Stawrogina, czyli rozdział "U Tichona".

KS. PAPROCKI Chciałbym dodać - Dostojewski napisał powieść, w której spowiedź Stawrogina zajmuje centralne miejsce. Podobnie jak rozdział "Wielki Inkwizytor" w "Braciach Karamazow". Cenzura carska uznała, że ten tekst jest głęboko niemoralny - ponieważ ukazuje historię z Matrioszą i te wszystkie pozostałe historie - i zażądała od Dostojewskiego usunięcia tego fragmentu. Dostojewski zmuszony był przeredagować całą powieść, nad czym głęboko ubolewał. I w swoich notatkach i listach do przyjaciół - to można wszystko przeczytać w zbiorowym wydaniu dzieł - dał wyraz niezadowoleniu z tego, że spowiedź została usunięta z powieści, zmieniając jej cały zamysł. To, co Pan zrobił, jest właściwie przywróceniem zamiaru Dostojewskiego.

MIZERA Z kolei w tym, że mamy do czynienia z misterium, możemy się zorientować po organizacji przestrzeni. To jest właściwie klarowne i czytelne, że znajdujemy się w świątyni, w cerkwi, podczas spowiedzi Stawrogina, która jest ramą dla całego spektaklu. Ale mamy również wspaniały chór, który śpiewa bardzo konkretne utwory, precyzyjnie sytuujące akcję "Biesów" w kalendarzu liturgicznym. Nie jestem pewien tylko, czy czytelne dla polskiego widza... Co śpiewa chór Woskresinnia?

JASIŃSKI Szukałem chóru, który wykona konkretny repertuar - i znalazłem prawdziwy chór. My nie wiemy w Polsce, co to jest prawdziwy chór. A zwłaszcza, co to jest prawdziwy chór cerkiewny. Nie wiemy, bo u nas takich chórów nie ma. Od momentu, kiedy już wiedziałem, że taka będzie konstrukcja spektaklu, byłem pewien, że tam musi być muzyka cerkiewna, muzyka triduum paschalnego, prowadząca do wtajemniczenia, do tej najważniejszej tajemnicy chrześcijaństwa. I są w Polsce festiwale muzyki cerkiewnej, koncerty są rejestrowane. I czasami, kiedy przyjeżdżały chóry ze wschodu, białoruskie bądź ukraińskie, to wtedy dało się to coś wyczuć. Po prostu te wykonania miały inną energię niż muzyka cerkiewna śpiewana w Polsce. Oni się odzywają z innego miejsca w sobie, jakby z innego doświadczenia. Można powiedzieć - mistycznego. Nie będę się wymądrzał, tu obok siedzi jeden z największych autorytetów. Ja ten chór znalazłem kilka lat przed zrobieniem "Biesów" i zaprosiłem go do Krakowa. Odtąd co roku Aleksander Tarasenko przyjeżdżał ze swoim czterdziestopięćdziesięcio-osobowym zespołem - to jest duży chór - i śpiewał u franciszkanów kolędy prawosławne, i czekał na rozpoczęcie prób. No i wreszcie się stało, że są te "Biesy", a oni przyjeżdżają z Równego na Ukrainie na każde przedstawienie. To są wybitni artyści, wykładowcy w Akademii Muzycznej w Równem, której Stalin i stalinizm nie zniszczył, podejrzewam, że między innymi ze względu na pewien znaczący epizod w jego biografii. On zresztą kochał muzykę cerkiewną, śpiewał w chórze cerkiewnym. Mówiąc krótko, w Równem na Ukrainie jest wydział, który przechowuje tajemnicę śpiewu cerkiewnego.

KS. PAPROCKI W prawosławiu triduum kończy się słynnym kanonem paschalnym - mówię słynnym, bo on jest znany w całym świecie - świętego Jana z Damaszku "Zmartwychwstania dzień, rozjaśnijmy twarz ludzie". Czyli to jest przejście przez mrok śmierci. Stawrogin, który nosi to bardzo znaczące nazwisko - od greckiego stauros, czyli "krzyż" - przechodzi przez mrok śmierci. Właściwie wszyscy oni przechodzą przez mrok śmierci, żeby dojść do jakiegoś punktu, w którym Wierchowieński ojciec nawraca się, jako jedyny zresztą. Nie wiemy, co się wydarzyło w duszy tamtych bohaterów - biesów rewolucyjnych. Ale on jeden dożywa do tej jutrzenki zmartwychwstania. Bo cała liturgia prawosławna jest skoncentrowana w ten sposób, żeby doprowadzić przez te dni - poprzez śmierć, złożenie do grobu

- do zmartwychwstania. Jest to autentyczne misterium, które się dokonuje w każdej cerkwi. Stąd poszczególne pieśni wyznaczają w tym przedstawieniu etapy misterium, które się dokonuje na scenie będącej raz świątynią, raz mieszkaniem, raz jakimś tam innym miejscem.

MIZERA Bardzo to dziwne misterium, którego głównym bohaterem jest antychryst... Jest chyba jeszcze inna etymologia nazwiska Stawrogin, o ile się nie mylę?

KS. PAPROCKI Tak, jest jeszcze druga, czysto filologiczna: staw rogi - czyli postaw rogi, on jest rogaty. Ale większość badaczy nie widzi tego, on jest raczej wygasłym wulkanem niż rogatym diabłem. Badacze twórczości Dostojewskiego przychylają się ku tej interpretacji, że to jest od stauros. Jak wszystkie nazwiska u Dostojewskiego, także i to jest znaczące. W dodatku on jest Mikołaj, czyli Nikólaos po grecku, "zwycięzca ludu". Ale on tego ludu nie zwycięża, ponieważ przez swoje życie doprowadza do tego, że nic go już nie ciekawi i nawet wspaniała, przepiękna Liza nie jest go w stanie do niczego pobudzić. To jest właściwie tragedia człowieka, który doprowadza się do stanu rozpadu osobowości. To jest to, o czym on sam zresztą mówi: ma wizje, widzi diabła. To jest ktoś, kto wprost wyznaje w tej spowiedzi, po części autentycznej, po części fałszywej, wszystkie okropieństwa, które go doprowadziły do takiego stanu, że on nie zdoła już zostać ani wodzem rewolucji, ani kochankiem. Właściwie można powiedzieć wprost, że on ma wszystkiego dosyć.

MIZERA I ponosi porażkę. Gdzie jest ta granica w Pana spektaklu, to miejsce, do którego dochodzą biesy, ale którego się boją, miejsce, które daje nam nadzieję?

JASIŃSKI To jest takie pytanie, na które każdy powinien sobie sam odpowiedzieć, bo te granice przebiegają różnie. Jesteśmy różni, każdy ma gdzie indziej swoją granicę. W spektaklu, w scenie bez słów, pokazuję granicę, której Stawrogin nie potrafił pokonać - kiedy Lizawieta ofiaruje mu swoją dziewiczą czystość. Diabeł nie wchodzi do święconej wody. Każdy z nas ma w innym miejscu swoją misę ze święconą wodą. Każdy inaczej jest wolny, a umiejętność rozróżniania dobra i zła jest nierozerwalnie związana z wolnością. Mówimy tutaj o przedstawieniu teatralnym pokazywanym publicznie, że to jest misterium, a przecież na afiszu nie jest napisane "misterium". Nie zależało mi, żeby widz koniecznie rozpoznał klucz liturgiczny, na przykład wyrzuciłem taki element, który by wyjaśnił, że to jest Wielki Czwartek. W momencie kiedy Tichon wchodzi z miską, boso, i wkłada do niej nogi - to najpierw rzuca ręcznik Stawroginowi, jakby mówił: "Najpierw umyj mi nogi". Teraz nie jest to tak dosłowne, nie wszyscy muszą zauważyć w tym spektaklu ramę triduum paschalnego. Ta granica jest więc w nas. Będąc wolnymi, mamy już podstawowe warunki, żeby radzić sobie z dobrem i złem. W teatrze postmodernistycznym można te granice przekraczać bezkarnie we wszystkich kierunkach. Ale ja nie lubię takiego teatru. Moje przedstawienie jest tradycyjne, to jest tradycyjny teatr, który stara się o to, aby człowiek był lepszy, w którym aktorzy budują postaci, a reżyser pilnuje, aby mówił Dostojewski.

MIZERA Nie wchodząc w polemikę z Pana stosunkiem do teatralnej awangardy, chyba się jednak zgodzimy, ze jest ona jakimś znakiem naszego czasu, w którym ponoć nie ma miejsca na tradycyjnie pojmowaną metafizykę, jaką Pan konsekwentnie zgłębia w swoim teatrze.

JASIŃSKI Bez metafizyki nie ma teatru, teatr bez metafizyki w ogóle nie ma sensu. Dla mnie teatr to przede wszystkim ucieleśnione słowo i ciągłe poznawanie tajemnicy słowa w ciele, poprzez ciało. To jest jakby tajemnica logosu Ewangelii wg św. Jana. I ona jest obowiązkowa. To jest testament i to jest sztafeta, to jest podawanie pałeczek, które jedno pokolenie musi przekazać drugiemu. Oczywiście czasem ten proces zanika. To jest zasada ewolucyjna. Obrazowo można to przedstawić tak: jakbyśmy piłę do rżnięcia drewna postawili pionowo, zobaczylibyśmy takie ząbki i dołki - te dołki to inwolucja. Mamy ząbek, dołek, ale następny ząbek jest już wyżej od tego ząbka poprzedniego.

I ta nasza obecna awangarda, postdramatyzm - ja nie chcę polemizować, broń Boże, bo ja czytam to, co Pan pisze i co piszą Pana koledzy, staram się być w miarę na bieżąco - no to był właśnie ten dołek. Mam nadzieję, że to już za nami, że się właśnie mozolnie zaczynamy drapać w górę. A potem znów będzie jakiś dołek. Bez metafizyki nie ma teatru. No przecież, na Boga, "Czekając na Godota" to jest metafizyczna dramaturgia, głęboko metafizyczna. Cały Beckett, cały!

MIZERA Widzę, że Ksiądz Doktor kiwa twierdząco głową...

KS. PAPROCKI Ja potwierdzam - postmodernizm jest aktualną modą. W teatrze i sztuce też są mody, które przemijają, ale jeżeli patrzymy na sztukę jako na pewną całość historyczną, to wiadomo, co przetrwa. Przetrwają te sztuki, te przedstawienia, które właśnie dotykają metafizyki. Bo to jest podstawowe. Teatr się w końcu zrodził w obrębie kultu. I myślę, że coś z tego zostało w teatrze do dzisiaj.

MIZERA Ksiądz Doktor w swojej książce o Dostojewskim "Lew i mysz" posłużył się bajką Kryłowa, żeby wydobyć dwie podstawowe, zmagające się ze sobą siły w człowieku - czy może lepiej powiedzieć: siłę i bezsiłę. Czy to się daje przełożyć na ewangeliczny temat, obecny w spektaklu Krzysztofa Jasińskiego: bycia gorącym lub zimnym, ale, broń Boże, nie letnim, nie obojętnym?

KS. PAPROCKI Lew i mysz - najbardziej to jest widoczne w postaci Lwa Myszkina. On jest Lew Mysz-kin, prawda? Ale to dotyczy właściwie wszystkich znaczących bohaterów Dostojewskiego i to się przekłada na sytuację bycia letnim lub gorącym. I myślę, że w tym spektaklu jest to doskonale ukazane - ich siła i bezsiła - wszystkich postaci. Bo tutaj mamy przecież takie spektrum - reżyser chciał od tego odejść - ale jest to właściwie spektrum rewolucyjne. Jest tam ideolog w cieniu - Szygalew, którego głosi Wierchowieński, jest kusiciel Wierchowieński, jest poszukiwanie wodza, którym ma być Stawrogin. I oni wszyscy mają w sobie zarazem siłę i bezsiłę, oni są i lwi, i myszowaci. Ale jednocześnie są w swoich czynach - gorący. I to jest jedna z największych tajemnic w Biblii, te słowa, że najgorsze jest być obojętnym. Bo być nijakim to to, co jest uznane za coś najbardziej niewłaściwego. Abyś był zimny albo gorący, ale biada ci, jeśli jesteś letni. Otóż o bohaterach Dostojewskiego, o żadnym z nich, nie można powiedzieć, że należy do kategorii ludzi obojętnych.

MIZERA Skoro już mowa o rewolucjonistach, w przedstawieniu Krzysztofa Jasińskiego wyraźnie w triadzie ideolog-wykonawca-wódz brakuje tego pierwszego, prawodawcy - teoretyka...

KS. PAPROCKI I tak, i nie, ponieważ Szygalew już w samej powieści właściwie nie istnieje. Wszyscy o nim tylko mówią, Wierchowieński wręcz krzyczy do Stawrogina: Szygalew to genialny człowiek, on wynalazł równość, i to jest to, na czym my zbudujemy nasze imperium zła, na tym fałszywym haśle. Wszyscy równi - w niewoli. I w spektaklu jeszcze bardziej to jest ukryte, nie pada nazwisko, teoretyk jest w cieniu, najważniejszy jest wykonawca Wierchowieński, który kusi. Ta sztuka się dzieje w konkretnym mieście, a Dostojewski doskonale wiedział, co znaczy greckie polis czy łacińskie civitas. Nie wiadomo, czy on kusi miasto, czy kusi państwo. Chce sprowadzić wszystkich na manowce. Zresztą, nie sposób w przedstawieniu wszystkiego powiedzieć, ale tam padają słowa zdumiewające - bo on właściwie nie ma programu. On mówi: wszystko wyłoni się w przyszłości. On chce rozpocząć destrukcję i przez destrukcję dojść do zbudowania nowego świata. I to Dostojewski, myślę, przedstawił w sposób wręcz genialny; i to jest to, co nazwał ciemną stroną naszej psychiki, czy podziemiem naszej psychiki, z której wychodzą te ciągoty. Zachęcam do lektury "Człowieka z podziemia" - tam jest w sposób wręcz łopatologiczny przedstawiona jego koncepcja człowieka jako istoty pełnej niepokoju, wcale nieracjonalnej, z silnymi elementami irracjonalnymi. W tym sensie on wyprzedza zachodnie spojrzenie na człowieka; Dostojewski jest także prekursorem antropologii.

MIZERA Właśnie, prorok nie tylko rewolucji rosyjskich, ale i antropologii jako nauki o człowieku. Człowieku, który zawsze żyje także wobec innych ludzi, wobec określonej zbiorowości. Padło tutaj sformułowanie: polis. Wydaje mi się ono bardzo ważne dla Pana jako reżysera tego spektaklu, bo jest to także spektakl o pewnej wspólnocie. Na pewno jest to spektakl o Rosji, siłą rzeczy, siłą tematu, siłą źródła. Ale nie od dziś wiadomo, że jest Pan reżyserem w pewien sposób - w dobrym tego sformułowania znaczeniu - "chorym na Polskę". Na ile jest to dla Pana także spektakl o nas, o Polsce, o tym, co się tutaj dzieje z nami?

JASIŃSKI Tak, oczywiście, to jest dla mnie bardzo ważne. Celowo użyłem kostiumów takich a nie innych, i rekwizytów takich a nie innych, żeby wzmocnić to uniwersalizowanie, które jest w tym przedstawieniu. I ta część myślenia o Polsce należy do tego uniwersalizowania tutaj... Czytelniejsza jest przez to, że my używamy realiów rosyjskich. Ale odbiór związany jest przecież z naszym doświadczeniem. Publiczność nie przychodzi, żeby posłuchać jakiegoś opowiadania rosyjskiego - przychodzi z bagażem własnych doświadczeń, żeby coś przeżyć osobiście. Mówiliśmy na początku o Camusie, a na przykład ci wszyscy młodzi bohaterowie, ta cała grupa jest u Camusa inna. Wystarczy spojrzeć na Szatowa. W polskiej tradycji inscenizacyjnej, u Andrzeja Wajdy na przykład, to jest zupełnie ktoś inny. Ten najtrudniejszy, drugi akt został tak zbudowany, żeby dotykał naszego doświadczenia. Tak, drugi akt jest polskim aktem, tam już nie ma rodzajowości. I pojawia się esencja; każde słowo, które tam pada, jest o tym, co nas dzisiaj trapi.

MIZERA Skoro już o tym mowa, o tym, co nas dzisiaj trapi, pragnę wrócić do tego sformułowania, które przytoczył Ksiądz Doktor - człowiek z podziemia, człowiek z lochu. To nas odsyła przecież w pierwszym rzędzie do Platońskiej metafory jaskini, w której człowiek widzi tylko cienie prawdziwych idei. Ale co ważniejsze chyba - nie chce poznać ich źródła. Jak to jest u Dostojewskiego

- człowiek chce zgłębiać swoją tajemnicę czy zostawia to innym?

KS. PAPROCKI Bardzo różnie bywa z tym w samych powieściach. Są tacy bohaterowie, którzy chcą zgłębiać, ale najczęściej wypływa to z podświadomości - jak byśmy powiedzieli językiem współczesnym - bohatera, z czego on najczęściej nawet nie zdaje sobie sprawy. Bo Dostojewskiego interesuje człowiek postawiony w sytuacjach granicznych. Zwyczajne przyjęcie urodzinowe u cioci, na którym się nic nie dzieje, wszyscy są ładnie ubrani, mówią, że ciocia jest miła i sympatyczna - to Dostojewskiego w ogóle nie zajmuje. Owszem, to się zdarza w życiu. Dostojewskiego zainteresowałoby, gdyby na tym przyjęciu u cioci Wierchowieński zaczął rozważać, jak zbawić świat i ile milionów ludzi trzeba wymordować, żeby osiągnąć szczęście. Ponieważ pisarz ten uważa, że w tych granicznych sytuacjach wyłazi z nas to, jacy jesteśmy.

I w tym sensie Dostojewski jest dla niektórych antypatyczny. W okresie międzywojennym polska krytyka pastwiła się nad Dostojewskim, że nie wiadomo, skąd on tych bohaterów wziął, bo przecież takich łajdaków to na świecie nie ma. No, po paru latach mogliśmy się przekonać na własnej skórze, jacy to łajdacy przyszli. Więc okazuje się, że portret nakreślony przez Dostojewskiego - kim jest człowiek - jest portretem niesłychanie realistycznym. Paul Evdokimov napisał wręcz, że autor "Biesów" jest niesamowitym realistą. Z kolei Emil Cioran przeczytał, jak sam się przyznaje, Dostojewskiego sześć razy, i to nie jest rekord. Mikołaj Bierdiajew "Wielkiego Inkwizytora" przeczytał kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt razy. Dostojewskiego należy czytać wielokrotnie. Cioran uznał Dostojewskiego za największego pisarza wszystkich czasów.

MIZERA Obserwując ostatnie premiery Krzysztofa Jasińskiego, myślę, że "Biesy" nie są tu punktem kulminacyjnym, że są krokiem do czegoś większego. Pracuje Pan nad czymś?

JASIŃSKI Jak studiowałem w szkole teatralnej, a byłem studentem u Władysława Krzemińskiego, a potem u Jerzego Jarockiego, który rozpoczynał wtedy swą wielką karierę, to się mówiło, że reżyser dojrzewa około sześćdziesiątki. Między sześćdziesiątką a siedemdziesiątką. Ja byłem kiedyś młodym reżyserem i największe sukcesy Teatr STU odnosił, kiedy ja miałem mniej więcej trzydzieści lat. A teraz jestem u końca drogi. W przyszłym roku będzie to czterdziesty czwarty rok mojego dyrektorowania w STU... Mogę powiedzieć, że ja już mam te klocki poukładane. Teraz kończymy "Sonatę Belzebuba" Witkacego. Chciałbym jeszcze wystawić Słowackiego. Doświadczenie z Shakespeareem zamknę jeszcze dwoma przedstawieniami, w tej chwili pracujemy nad "Królem Learem". Premiera jest już wyznaczona. A na zakończenie tej mojej teatralnej drogi, w pięćdziesięciolecie STU, chciałbym wystawić tryptyk teatralny Wyspiańskiego: "Wesele", "Wyzwolenie", "Akropolis".

Fragmenty spotkania z publicznością po gościnnych występach Teatru STU na Festiwalu "Gorzkie Żale".

Krzysztof Jasiński - aktor, reżyser, od 1966 roku dyrektor naczelny i artystyczny Teatru STU w Krakowie. Absolwent krakowskiej PWST. Wyreżyserował m.in. "Spadanie" (1970), "Sennik polski" (1974), "Exodus" (1974), "Szaloną lokomotywę" (1977), w ostatnich latach "Hamleta" Shakespeare'a (2000), "Wielkie kazanie księdza Bernarda" (2006).

Ksiądz Henryk Paprocki - duchowny prawosławny, teolog, wykładowca Uniwersytetu w Białymstoku, Prawosławnego Seminarium Duchownego i Akademii Teatralnej w Warszawie. Autor książek m.in. "Wieczerza Mistyczna" (1988), "Lew i mysz, czyli tajemnica człowieka. Esej o bohaterach Dostojewskiego" (1997). Tłumacz m.in. dzieł Mikołaja Bierdiajewa, Sergiusza Bułgakowa, Oliviera Clementa, Mikołaja Łosskiego i Aleksandra Schmemanna. Jest rzecznikiem prasowym Kościoła prawosławnego oraz szefem Redakcji Ekumenicznej Telewizji Polskiej. Ostatnio otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu św. Grzegorza Peradze w Tbilisi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji