Artykuły

To nie jest łatwe

Za jedno z najponętniejszych inscenizacyjnych zadań uważa się "Sen nocy letniej" Szekspira, zagrany właśnie w Teatrze Współczesnym w Warszawie w reżyserii Macieja Englerta. Nie wszystko, co ponętne jest jednak łatwe. Główna komplikacja polega na tym, ze w sztuce tej mamy konfrontację aż czterech odmiennych światów, które przenikają się wzajemnie, ale każdy wymaga innych środków wyrazu.

Pierwszy to umowny świat dworski, reprezentowany przez przygotowujący się do uroczystego Tezeusza, księcia Aten, królową Amazonek, Trzeba tu panować nad stylem podniosłym, gdy para władców niedawną walkę kończy małżeństwem. Para ta wraz z otoczeniem musi przekazać konwencje wielkoświatowego ułożenia i wiarygodnego piękna. Pod tym względem Barbara Sołtysik, podcieniowując postać Hipolity wyrazem zaskoczenia barbarzynki schwytanej w potrzask ceremonii, tworzy postać interesującą, niebanalną. Natomiast Mieczysław Czechowicz nie ma sposobności do wygrania swoich atutów. Ani komizm, ani ciepło ludzkie, ani kontakt z widzami nie byłyby tutaj na miejscu. Również Krzysztof Wieczorek jako Filostrates i Ryszard Barycz jako Egeusz nie wydają się pewni siebie w rolach i tak dalekich od ich predyspozycji. Sztuczny wykwint mistrza ceremonii i drętwe moralizatorstwo, wynikające z tych ról, to nie jest coś dla nich. Nie do nich więc miejmy pretensję że zostali tak obsadzeni.

Trudno natomiast recenzentowi przymierzyć podobną taryfę ulgową i do przedstawicieli drugiego świata w "Śnie nocy letniej", mianowicie Agnieszki Sas-Uhrynowskiej, Marii Pakulnis, Jacka Sas-Uhrynowskiego i Krzysztofa Tyńca w rolach Hermii, Heleny, Lizandra i Demetriusza, czwórki amantów zaplątanych w sidła nieporozumień, zwidzeń i czarów. Są to u Szekspira role wspaniałe i dla młodych artystów dają okazję do znakomitych popisów i wykazania się skalą przeżyć. Burzliwa scena z ojcem Hermii, Edeuszem, wymknięcie się do lasu, błąkanie się w nim, pomyłki. Każdy młody artysta marzy o takim tekście. Niestety, grają mdło, konwencjonalnie, a przecież oni właśnie wyrażają bunt przeciw konwenansom. Jedynie groteskowa wymiana wyzwisk Hermii z Heleną i rwanie się dziewcząt do bójki wywarła większe wrażenie na widowni, ale i to było dalekie od możliwości jakie daje tekst.

Ratuje przedstawienie trzeci ze światów w tej sztuce, mianowicie zespół niewydarzonych plebejskich artystów amatorów, często określany i jako Teatr Spodka, od nosiciela głównej w nim roli, a będący raczej teatrem Pigwy od kierownika tego prototypu "teatru w teatrze". Ten teatr amatorski, a ściślej zawodowych "amatorów", których i dziś nie brak jak za czasów Szekspira, w został bardzo dobrze obsadzony i równie znakomicie zagrany. Henryk Borowski w roli cieśli Pigwy jest nie tylko należycie komiczny w wysiłkach garnięcia się ku sztuce, ale co jeszcze ważniejsze, melancholijny w chwilach, gdy ma sobie zdawać sprawę z losu adeptów sztuki, nie zyskujących należytego uznania. Wiesław Michnikowski w roli tkacza Spodka, którego psikus nocnych czarów obdarzana na jakiś czas oślą głową, wykorzystuje swoje umiejętności przedrzeźniackie. Może nawet gra zbyt jaskrawo i ogranicza rolę do komiki. A jest w sztuce taki moment, gdy wyzwolony już z niesamowitego snu uświadamia sobie czym był i co miał, słowem pomyłkę bytowania. Bardziej jednostronne role stolarza Spója, który ma grać lwa w ośmieszonym melodramacie Pyrama i Tyzbe oraz krawca Zdechlaka, który ma wyobrażać księżyc, grają wiarygodnie i przekonująco Andrzej Stockinger i Marcin Troński. Prawdziwą radość sprawia wyważona gra Krzysztofa Kowalewskiego jako kotlarza Ryjka. Zwraca także korzystnie uwagę Grzegorz Wons jako miechownik Duda, kóremu w tych groteskowych scenach przypadła kobieca rola Tyzbe.

Że te sceny wydają się być najlepsze, być może przyczynia się to, że w cennym przekładzie K. L Gałczyńskiego zostały szczególnie wypieszczone przez autora "Zielonej Gęsi".

Kruchą ścianą przedstawienia jest czwarty świat w tej sztuce baśniowy świat przywidzeń sennych, zjaw i duchów. Świat zjawisk nadprzyrodzonych jest u Szekspira mocno utwierdzony w leśnej przyrodzie. Tu trzeba się cofnąć przed kpiną, a zostać co najwyżej przy ironii, i to takiej, jaka się posługiwał potem Słowacki.

W roli Oberona, króla elfów, nie może się czuć należycie Czesław Wołłejko. Jest jakby zdegustowany całym widowiskiem. Marta Lipińska, artystka bardzo naturalna i cielesna, nie jest Tytanią, królową elfów ani umowną, ani antyumownie absurdalną, Adam Ferency w roli Puka jest mimem o grubym konturze spiskowca, ale nie lotnym gońcem.

Najbardziej dyskusyjne jest zastąpienie gromady elfów, zróżnicowanych jak przyroda, przez zespół śpiewających artystów. Rozłożonym na głosy chórem starają się wyrazić co się działo tej nocy letniej w Lasku Ardeńskim. W dodatku scenografia Ewy Starowiejskiej, licząc się z warunkami scenicznymi, tudzież możliwościami materiałowymi, przy oblekła wszystkie elfy w jednolita stroje umownie renesansowe, których jedynie czarna barwa zdaje się wyrażać, że dzieje się rzecz nocą. Śpiewają pięknie do muzyki Jerzego Satanowskiego, ale niestety, gubią zindywidualizowanie każdej postaci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji