Artykuły

Piękny i straszny "Sen nocy letniej"

Przyjechał do Olsztyna Teatr Współczesny z Warszawy. Zespół z najpiękniejszymi tradycjami. Zawdzięcza je Erwinowi Axerowi. Teatr pozostaje od kilku sezonów pod kierownictwem Macieja Englerta. Zmienili się dyrektorzy. Niewiele zespół i repertuar. Działa nadal siłą rozpędu. Szyld ciągle zapowiada dobry teatr. Przekonali się o tym ci z widzów olsztyńskich, którym udało się dostać na przedstawienia "Snu nocy letniej". Głównym magnesem były z pewnością nazwiska wybitnych aktorów - Michnikowskiego, Borowskiego, Lipińskiej, Wołłejki, Czechowicza, Kowalewskiego... Ale liczy się także Szekspir, którego nigdy nie za dużo, chociaż ostatnio jakby więcej niż w niezbyt odległych latach.

Teatr Współczesny przywiózł tym razem "Sen nocy letniej". Komedię atrakcyjną, ale jakże trudną. Pozornie wszystko w niej proste i oczywiste. Kłopoty zaczynają się, gdy próbujemy odpowiedzieć sobie na pytania, co znaczy to pomieszanie nastrojów, wątków i motywów, co sensem głównym w tej przekornie uroczej sztuce. I następna wątpliwość - jak grać "Sen..."?

Tak już jednak jest z Szekspirem. Nie pozwala na obojętność, nie dopuszcza do łatwizny. Bawi a jednocześnie zmusza do wysiłku. Zarówno realizatorów, jak i widzów. "Sen nocy letniej" z Teatru Współczesnego odchodzi dość daleko od obowiązującej kiedyś taniej baśniowości, poetyczności, feerii efektów widowiskowych, rozmachu inscenizacyjnego. Warszawski "Sen" jest zagęszczony, jakby kameralny. Najważniejsze, że szuka wspólnego mianownika dla trzech warstw utworu. Nic nie tracąc z prawdziwego Szekspira, zawsze łączącego czystą poezję z witalnością i zmysłowością, warszawski "Sen" eksponuje to, co może zainteresować współczesnego widza, tu i teraz. Odbywa się to bez natrętnej aktualizacji, bez grubych aluzji i wytykania palcem.

Pierwsza sprawa, może drobna, to sugestie ateńskie, greckie. Kiedyś chwytano się tego śladu. W spektaklu warszawskim mówi się jeszcze o dworze ateńskim, bo przecież wszystkiego skreślić się nie da, ale inscenizacja idzie zupełnie w innym kierunku. Żadnego antyku w strojach, dekoracjach. Teatr bierze kierunek na renesans, ale też nie ten wiktoriański, angielski.

Z renesansowością wiąże się druga kwestia podstawowa - królestwo elfów, świat czarów i duchów. Tu przeważnie posługiwano się rekwizytornią baśniową w najprostszym rozumieniu. W spektaklu Englerta nie ma naturalistycznego lasu, tiulów skrywających leśne duszki. Królestwo Oberona i Tytanii przypomina czarny dwór, może hiszpański, może inny. Nic z zabawy, z figli Puka, który przez pomyłkę napsocił. Puk jawi się jako straszny, blady, smutny inkwizytor, dworak, manipulator, który zesłał na ludzi sen. Na krótko świat zachwiał się, wszystko poprzewracało się do góry nogami. Całe szczęście, że działa jeszcze moc zdolna przywrócić wszystko do normy. Trzecia kwestia - zmysłowość i erotyka "Snu". Najwięcej przynosi program teatralny i zapowiada coś, czego nie ma w przedstawieniu. Stawiając sobie trochę inne cele inscenizator odszedł od sugestii Jana Kotta, który w bardzo drobiazgowych analizach wskazywał na szał miłości, jako praprzyczynę zdarzenia. U Englerta namiętności niewiele. Czwórka młodych raczej przerażona jest tym, co się z nią dzieje. Nagle świat dostał się we władanie strasznych mocy. I chociaż Szekspir tłumaczy nam na końcu, że to sen tylko, reżyser nie godzi się na cudowne ocalenie. Końcowa kwestię odbiera Filostratesowi, mistrzowi zabaw i ceremonii, a każe wypowiadać Pukowi. Czy jednak takiemu Pukowi można wierzyć?

Czwarta sprawa "Snu" - przedstawienie rzemieślników. Świat prostoty i naiwności. Ucieczka w coś, co może nie wystarczające, ale czasem jedyne. Inna odmiana zauroczenia? Nietrudne odciągnąć uwagę od powikłań spowodowanych przez Puka mając do dyspozycji znakomitych artystów. Wiesław Michnikowski, jako Spodek przechodzi samego siebie, tworzy kreację, której nie da się opisać mając przed sobą jedną kartkę papieru. W jego, Spodka, kompanii są jeszcze Henryk Borowski (Pigwa), Krzysztof Kowalewski (Ryjek) i inni.

Jeszcze jedno. Zespół Teatru Współczesnego opiera się na filarach aktorstwa. Nazwiska już padały. Z satysfakcją witać wypada drugą zmianę. Czwórka młodych: Hermia (Ewa Błaszczyk), Helena (Maria Pakulnis), Lizander (Jacek Sas -Uhrynowski) i Demetriusz (Krzysztof Tyniec) nawiązuje do najlepszych wzorów starszych mistrzów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji