Artykuły

Krótki traktat o zależności

"Pokojówki" Geneta, dramat o gęstej treści, rzadko wystawiany w Polsce, zainscenizował w Starej Prochowni, z trojgiem znanych aktorów, młody reżyser Jacek Zembrzuski. Ten kameralny, dobry spektakl, nie będąc arcydziełem, budzi zainteresowanie, zwłaszcza na tle licznych warszawskich wielkich przedsięwzięć scenicznych, pełnych rozmachu i pustki. Jego miejsce w teatralnej geografii miasta jest szczególne: za trudny i zarazem za mało doskonały, by zdobyć publiczność "ogromnych" premier, przewyższa je czystością intencji i dokonania. Kojarzy się z etycznymi spektaklami Teatru Powszechnego.

Przypomnijmy idee tekstu, napisanego przed ponad 30 laty, a do dziś - zapewne długo jeszcze - nie tracącego wagi i ekspresji. Spod zmiennej powierzchni życia wydobywa, on prawo, obowiązujące niezmiennie co najmniej od czasu, gdy "Bóg umarł". Prawo głosi: podporządkowanie rodzi poniżenie - z poniżenia rodzi się agresja - agresja, nim dosięgnie właściwego celu, zwraca się przeciw współponiżonym. Podporządkowanie, zniewolenie rozkłada życie, sieje śmierć.

Prawo to Genet artystycznie udowodnił, uczynił przekonującym, dzięki ukazaniu jego działania w konkretnej sytuacji, pełnej życiowego "mięsa". Choć sam chciał umowności gry (ideał widział w teatrze Dalekiego Wschodu), umowność nie miała oznaczać abstrakcji, a osoby dramatu z. pewnością nie miały być abstrakcyjnymi symbolami.

Odwrotnie - zachowując wagę symboli, pełne są wielkiej realności. Dopiero poprzez nią zrodziła się w nich, nabrała prawdy wartość symboliczna i ponadkonkretna. Taki porządek, od życia do idei, jest właściwy naturze teatru, dopuszczającej tylko rzadkie wyjątki; aktor, grając symbol, pozostaje przecież żywym człowiekiem na scenie.

Dwie pokojówki, Clalre i Solange (oczywiście, jak zaznaczył sam Genet, nie idzie tu o żadne pokojówki, ani o problem służby domowej czy podobny - sytuacja pana i sługi odradza się bez ustanku), przebywają na samym dole hierarchii ludzkiej. Są całkowicie zniewolone, zamknięte w sytuacji poddanego. Są uzależnione ód Pani - pięknej, wspaniałej, wolnej. Z woli Pani są pokojówkami- Pani opiera na nich, materialnie i duchowo, swą wielkość. Jak w utopii (?) Szigalewa z "Biesów".

Pani ma olśniewające stroje, Pani jest wzniosła i romantyczna. Pani kocha namiętną miłością, Pani pójdzie na zesłanie za uwięzionym kochankiem. Pokojówki są poniżone w swoim człowieczeństwie: kuchnia musi śmierdzieć, strych jest wytarty, pragnienia erotyczne zaspokaja brudny mleczarz. Pozostaje nocne udawanie Marii Antoniny... śmieszne, wyśmiewane.

Zepchnięcie w dól wzbudza potrzebą zemsty. Lecz w zabiciu Pani przeszkadzają skrupuły i strach przed policją i sądem. Wzbiera niewyładowana nienawiść, aż pokojówki zaczynają nienawidzić siebie nawzajem (fale nienawiści ostro kontrastują i nawrotami solidarności i miłości). Agresja rozładowuje się między nimi: każda i nich upokarza drugą, by za chwilę poczuć się wyższą, wejść w rolę Pani.

Padło słowo: rola. Teatr, obrzęd teatralny, gra, to wyrastająca z życia symbolika dramatu. Gdy pokojówki zostają same, odprawiają steatrallzowany rytuał. Claire gra Panią, a Solange gra Claire. Kiedy w finale otrucie Pani - prawdziwej - nie udaje się, Claire, jako Pani, żąda zatrutych ziółek, zaś Solange jako Claire, podaje je. Śmierć pierwszej jest, na planie życia, samobójstwem z beznadziejnej zaciekłości i rezygnacji, a na planie symboliki - mordem magicznym, zabijaniem postaci przez śmierć aktora. Solange, na planie gry, zabija Panią - na planie życia morduje tego, kogo można było dosięgnąć.

Oba plany zwarły się, zrównała relacja pana i niewolnika z porządkiem między niewolnikami... To jeszcze nie wszystko, Genet bardziej zawikłał system ról. Teraz jednak ważny jest ogólny sens: obraz królestwa przemocy.

W małej sali Prochowni widzowie siedzą po dwu stronach niskiego podestu - saloniku Pani. Mebelki są śnieżnobiałe, białe są nawet kwiaty. Podobnie, jak przed czternastoma laty w krakowskiej inscenizacji Swinarskiego (sądząc z opisów), salonik, czysto umowny, funkcjonuje przede wszystkim jako symbol. W Prochowni umowność spotęgowana została między innymi tym, że aktorzy wchodzą na scenę najpierw jako osoby prywatne, objaśniają miejsce akcji i dopiero po chwili, po przebraniu, zaczynają właściwą grę.

Toczy się długi, złożony i bogato interpretowany dialog upokorzenia, miłości i agresji. Tekst jest pełen konfliktów, zawikłań - reżyser i aktorzy wydobyli je wszystkie, uczynili wyrazistymi, dzięki kontrastom spokoju i napięcia, przyspieszeń i zatrzymań, krzyku i półgłosu, czułości i groźby.

Warstwa symboliki sytuacyjnej (ludzie wobec siebie) i słownej, o treści i tragicznym przesłaniu opisanych wyżej, w całości zaistniała w spektaklu, wzbogacona umiejętnościami i sugestywnością Krystyny Jandy (Claire) i Anny Chodakowskiej (Solange). Stworzyły one postacie impulsywne, rozchwiane, wewnętrznie wyniszczone zniewoleniem, bezbronne wobec rozdarcia sprzecznymi uczuciami wspólnoty i wrogości, wobec potężniejącej poza kontrolą świadomości żądzy zwyciężania.

Precyzja w sferze idei to wielka wartość spektaklu, towarzyszy jej jednak znaczący brak. Idee trzeba w nim przyjmować po części na wiarę, są w dużej mierze tylko ogólnymi pojęciami, z małą podstawą w życiu. Jest nieco tak, że o abstrakcjach, ogólnych prawach, rozmawiają tu, lub tworzą je między sobą, ludzie-abstrakcje. Co ciekawe, ale uboższe niż tekst, i niż świat. Brak odbicia o twardy konkret, teatr przeradza się w esej, w tylko myślową konstrukcję.

Była mowa o eteryczności scenografii: dalszą porcję ekspresji odebrało potraktowanie postaci pokojówek. Żywe wewnętrznie, są jednak zbyt piękne i wzniosłe - za mało w nich, koniecznych chyba, brudu, przyziemności i wulgarności, atrybutów ich poniżenia. Samobójstwo - morderstwo rozgrywają się też głównie w sferze pojęć - tylko wielkie poniżenie mogłoby je uzasadnić. Osłabła wreszcie przyczyna poniżenia. Pani, grana czysto symbolicznie przez Jrzego Kryszaka (nie przebranego za kobietę), niemal straciła byt realny, przeistaczając się w emanację psychiki pokojówek. Jej presję muszą pokazać tylko poprzez swoje reakcje, obsesje. Dramat całości życia zastał ograniczony prawie do dramatu wewnętrznego - a mogło być znacznie więcej.

Mimo to spektakl - wprawdzie nie obrazem życia, ale przewodem myślowym - uzasadnia swój finał, gdy aktorzy znów stają się prywatni, i Kryszak, zwracając się wprost do widzów, mówi fragmentem "Balkonu" Geneta: "Teraz wracajcie do domu, gdzie wszystko (...) będzie jeszcze hardziej fałszywe niż tutaj". Tutaj, czyli w teatrze. W domu, czyli tam, gdzie czasem także toczy się gra - absurdalna gra w pana i niewolnika.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji